Kątem oka dostrzegł dwie postaci pod ścianą i podchodząc obejrzał się mimowolnie. Dwie lśniące zbroje o opuszczonych przyłbicach stały wsparte na mieczach po obu stronach prastarej skrzyni noszącej wyblakłe ślady barwnej polichromii.

– Zabawne, prawda? – powiedziała pani Wardell swobodnie, jak gdyby znali się od dawna. Patrzyła na zbroje.

Joe zatrzynał się niepewnie i odwrócił raz jeszcze.

– Trochę to wygląda tak, jak gdyby dwóch napoleońskich gwardzistów postawiono po obu stronach skarbca w nowoczesnym banku. – Głos starej kobiety rozpłynął się bez echa w ciszy rozsłonecznionej komnaty.

Alex roześmiał się cicho i spojrzał na nią. Siedziała trzymając w palcach wielką pergaminową kartę, którą zaczęła odwracać, gdy wszedł. Palce jej dłoni były równie przezroczyste i delikatne jak skóra twarzy.

– Tak – powiedział – skrzynia jest gotycka, a obie zbroje późnorenesansowe… mniej więcej, dwieście lat różnicy.

– A musiało minąć jeszcze sto lat, zanim pan De Vere pozbawił życia swoją biedną Ewę. Ale tego dnia te przedmioty nie mogły tak stać tutaj… nikt nie stawiał zbroi na drucianych sztafażach. Wieszano je na ścianach, powiązane rzemieniami… Biedna dziewczyna… krąży tu po nocach i z roku na rok wszystko wydaje jej się coraz bardziej obce. Na pewno z radością przerwałaby te wędrówki i usnęła na wieki. Niestety, musi czekać…

– Czekać? – Joe obszedł stół i stanął przed półkami, na których spoczywały książki, oprawne w pergamin i wypłowiałą skórę – Ach tak, oczywiście… póki nie zginie tu inna kobieta, równie grzeszna jak ona… – uśmiechnął się – Tak przynajmniej informuje QUARENDON PRESS w przesłanym nam folderze.

– Ten opis jest prawdziwy… – powiedziała spokojnie pani Wardell. – Znajdzie go pan tutaj… – ostrożnie przewróciła kartę – wraz z paroma innymi i opisaniem zamku. Zresztą, pisałam kiedyś o tym w mojej książce o duchach południowej Anglii. Zabójstwo Ewy De Vere i jej częste pojawianie się wiarygodnym świadkom przez następne stulecia, aż do naszych czasów, jest dobrze udokumentowane. Biedna, udręczona dziewczyna.

W ostatnich słowach zadźwięczała nutka szczerego współczucia. Joe rzucił jej mimowolne, szybkie spojrzenie, ale na twarzy pani Wardell nie było uśmiechu.

– Sądzi pani więc, że każdy może ją napotkać, powiedzmy, idąc korytarzem, czy też na szczycie wieży albo gdziekolwiek w zamku?

– Oczywiście. Duchy istnieją tak jak pan i ja, chociaż nieco inaczej. Spotykano ją wielokrotnie…

Pani Wardelł wstała i podeszła do wielkiego, obramowanego gładkim kamieniem kominka, nad którym wisiał stary portret w ciężkiej złocistej ramie.

– Niech pan spojrzy na nią.

Joe podszedł. Obrazu chyba nigdy nie odnawiano, bo płótno nie było mocno napięte, a drobna siateczka pęknięć łamała światło na jego powierzchni. Ale głowa młodej kobiety widoczna była wyraźnie, a oczy jej patrzyły tak jak w owym dniu przed trzystu laty, kiedy pozowała malarzowi.

– Śliczna, prawda? – powiedziała po chwili stara kobieta.

– Tak, śliczna – potwierdził Joe szczerze. – Jest w niej coś, co musiało przykuwać uwagę każdego mężczyzny wtedy i przykułoby uwagę każdego mężczyzny dzisiaj.

– Co najmniej do dwu z nich te oczy przemówiły… Tak przynajmniej mówią przekazy. Ta księga… – odwróciła się i wskazała ręką lekką i tak szczupłą, że zdawała się unosić w powietrzu – jest czymś w rodzaju kroniki zamku od czasu tego zabójstwa. Na szczęście, żaden z kolejnych właścicieli nie zniszczył jej. Ale dla kogoś, kto nie wierzy, żadne świadectwa nie mają znaczenia. Pan zapewne także jest nieuleczalnym racjonalistą i nie wierzy pan, że Ewa De Vere mogłaby w tej chwili otworzyć te drzwi… – wskazała ręką przeciwległą stronę komnaty – i wejść tutaj?

– Przyznaję ze wstydem, że byłbym bardzo zaskoczo… Joe nie dokończył, bo klamka obróciła się lekko i drzwi uchyliły się.

Alex drgnął mimowolnie. Ale ciemna, ładna główka dziewczęca, która pojawiła się w nich, nie przypominała młodej kobiety z portretu.

– Przepraszam bardzo, czy nie przeszkadzam, proszę pani?

– Nie, Jane. Wejdź.

Dziewczyna weszła, stanęła w półotwartych drzwiach i lekko dygnęła na widok Alexa.

– Chciałabym tylko powiedzieć, że przygotowałam pani wszystko na wieczór. Czy weźmie pani sweter na wycieczkę po morzu?

– Tak, ale lekki, ten biały.

– Tak, proszę pani. Będę czekała na przystani, na pani powrót. Kucharka tu na dole powiedziała mi, że o ósmej wieczór wszyscy, prócz gości pani Judd, muszą opuścić zamek. Więc gdyby pani jeszcze czegoś potrzebowała… – urwała i spojrzała przelotnie na Alexa.

– Nie, kochanie, to chyba będzie wszystko… Może tylko podejdź do stołu, weź tę księgę na łańcuchu i wsuń ją z powrotem na półkę… – zwróciła się do Alexa – To bardzo ciężka książka. Łatwiej mi było ją zdjąć, niż unieść teraz i wsunąć tak wysoko… Dziękuję, Jane!

Dziewczyna dygnęła raz jeszcze i ruszyła ku drzwiom.

– Zaczekaj, – powiedziała pani Wardell – pójdę z tobą. Boję się, że zabłądzę tutaj. Na szczęście, gospodarze przypięli nasze nazwiska na drzwiach pokojów. Do zobaczenia na jachcie, mister Alex.

Joe skłonił się, odprowadził obie kobiety do drzwi i zamknął je za nimi. Z wolna podszedł do kominka.

Młoda kobieta na portrecie powitała go spokojnym spojrzeniem wielkich błękitnych oczu. Dopiero teraz zauważył uśmieszek, niedostrzegalny niemal, w kąciku jej pełnych ust.

– Co bym zrobił, gdybyś nagle przemówiła? – powiedział półgłosem nie spuszczając z niej wzroku. Czekał przez chwilę w zupełnej ciszy.

Drzwi skrzypnęły leciuteńko. Odwrócił głowę. Jordan Kedge wszedł do komnaty i zamknął je za sobą.

– A, to ty? – powiedział z wyraźną ulgą i sięgnął do kieszonki swej koszuli o barwie świeżej krwi. Rozglądając się wyjął papierosy i zapalniczkę.

– Zapalisz?

– Przeszedłem na fajkę – powiedział Joe – i tylko po posiłkach.

Kedge bez słowa zapalił i schował papierosy.

– Spotkałem teraz na korytarzu tę damę piszącą o duchach. Szła z pokojówką. Ładne stworzenie. To znaczy, ta pokojówka, nie jej pani. Ona powinna była przylecieć na miotle sądząc z tego, czym się zajmuje, a przyjechała rolls-royce’m. Czy to możliwe, żeby książki o duchach dawały autorce tyle pieniędzy? – I nie czekając odpowiedzi Alexa, dokończył – w dodatku, nie nazywa się Wardell, ale jakoś inaczej. Wardell to chyba pseudonim, którym podpisuje swoje dzieła. A szofer ubrany był w liberię jak postać z filmu.

Joe spojrzał na zegarek.

– Mój Boże! Za pięć pierwsza. Byłbym zapomniał. Obiecałem, że obudzę Parkera punktualnie o pierwszej… Czy tędy dojdę do mojego pokoju? – wskazał drzwi, którymi wszedł Kedge.

– Do wszystkich pokojów. Z wyjątkiem wieży, zamek jest po prostu kwadratowy. Za drzwiami zaczyna się korytarz i obiega mały dziedziniec w dole. Wszystkie pokoje wychodzą na ten korytarz. W jednym miejscu są schody z sieni, którymi nas wprowadzono, a poza tym jest ta komnata. Jednego tylko nie rozumiem: jak się wchodzi na tę wieżę?

– Tędy – powiedział Joe wskazując drzwiczki w rogu komnaty. Ruszył ku drzwiom.

Korytarz biegł w obie strony. Alex poszedł w prawo, minął drzwi z napisem SIR HAROLD EDINGTON, później drugie, oznaczone MELWIN QUARENDON i trzecie GRACE MAPLETON.

Korytarz skręcał pod kątem prostym. Następne pokoje: JOE ALEX, BENIAMIN PARKER…

Zatrzymał się i uniósł dłoń, żeby zapukać. Przybył pół minuty przed czasem… Zerknął w głąb korytarza: jeszcze jedne drzwi i krawędź podestu schodów prowadzących z dołu. Ktoś pojawił się tam i ruszył w jego stronę.

– Widzę, że jesteśmy sąsiadami! – powiedziała Dorothy Ormsby biorąc za klamkę od drzwi swojego pokoju. Nacisnęła. Drzwi nie ustąpiły.

– Czy może mi pan pomóc? Coś się w nich zacięło. Joe podszedł szybko. Pchnął.

– Czy nie zamknęła ich pani na klucz?

– O Boże! – sięgnęła do kieszeni spódnicy i wydobyła zwykły współczesny klucz. Wsunęła go w zamek i przekręciła.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: