– Nie musi pani tam iść – powiedział Joe. – Przyszło mi do głowy to samo, co pani, i przed chwilą, schodząc z wieży zamknąłem tę klapę.
– Jest pan tego pewien?
– Absolutnie! Możemy spokojnie zejść… – zerknął na zegarek – Mamy jeszcze trzy minuty. Będziemy na czas. Czy ta zabawa zacznie się od razu?
– Nie. Najpierw będziemy w sieni świadkami odejścia wszystkich postronnych osób, później opuścimy wielką kratę nad bramą i od tej chwili nikt nie będzie miał tu dostępu. Wszystkie okna zamku są okratowane, a przez furtę w bramie prowadzi jedyne wejście… Później przejdziemy do jadalni i tam odbędzie się mała ceremonia z szampanem na cześć Amandy. I dopiero potem goście tego zamku będą próbowali odszukać Białą Damę. Pan Quarendon ufundował nagrodę dla tego, kto odnajdzie ją w najkrótszym czasie…
– W takim razie będziemy współzawodnikami… Joe odsunął się i ręką wskazał jej uchylone drzwi. Ale Grace Mapleton nie poruszyła się.
– Nie będziemy współzawodnikami, bo ja jej nie będę szukała. Będą szukali mnie. Czy nie widzi pan? To ja jestem Białą Damą – i przesunęła dłońmi po swej obcisłej, białej sukni.
– W takim razie, może spotkamy się dzisiaj jeszcze raz? Jeżeli znajdę panią, oczywiście – powiedział Joe wesoło.
– Tak – powiedziała Grace cichym, gardłowym głosem..:-Ale czy znajdzie mnie pan kiedykolwiek?
I przesunęła się lekko tuż obok niego, mijając próg.
XIV Gdyż umie przemknąć przez mury i kraty śladu żadnego nie pozostawiając
Łańcuchy z głośnym szczękiem odwijały się z kołowrotów powoli obracanych przez Franka Tylera i doktora Harcrofta. Potężna, stalowa krata spływała powoli spod stropu sieni i wreszcie z donośnym szczękiem osiadła w głębokim wyżłobieniu nierównej kamiennej posadzki.
Frank wypuścił z rąk ramię kołowrotu i odwrócił się ku grupce przyglądających mu się osób.
– Wspaniały mechanizm! – powiedział z cichą satysfakcją. – Wydawałoby się, że potrzeba stu ludzi, żeby to podnieść albo opuścić, a tymczasem ta machina działa tak od setek lat.
Pochylił się i podniósł leżący pod ścianą ciężki aparat fotograficzny.
– Pierwsze zdjęcie grupowe do pamiątkowego albumu QUARENDON PRESS! – obwieścił tryumfalnie – Przejdźcie państwo pod kratę i skupcie się w najwspanialszą gromadkę znawców mrocznych i straszliwych tajemnic, jaką widział nasz kraj!
Cofnął się aż pod ścianę korytarza i czekał, przyglądając się im, gdy z wolna, jak gdyby nieśmiało, zaczęli ustawiać się obok siebie.
– … osiem… dziewięć… dziesięć… jedenaście., nie licząc mojej skromnej osoby… Będzie dzisiejszej nocy w tym zamku dwanaście osób, całkowicie odciętych od świata!
– Trzynaście – powiedział jakiś spokojny, rzeczowy głos.
– Co? – Frank uniósł rękę i ponownie przeliczył ich unosząc i opuszczając rytmicznie wskazujący palec. Jedenaście, a wraz ze mną pełen tuzin… Czyżbym o kimś zapomniał?
– O Ewie De Vere, która ciągle jeszcze tu jest, chociaż na razie nie zdradza ochoty do wspólnego zdjęcia, może dlatego, że za jej czasów nie było aparatów fotograficznych. Ale nie radziłbym zapominać o niej lekkomyślnie.- Jordan Kedge zwrócił się ku stojącej obok niego Alexandry Wardell- Prawda, proszę pani?
– Na twarzy jego nie było cienia uśmiechu.
:- Ma pan absolutną słuszność -? powiedziała pani Wardell. – Jest w pana słowach więcej prawdy niż pan.podejrzewa. – I zwróciła się w stronę Franka Tylera, który szybko uniósł aparat.
– Kto może niech się uśmiechnie! – zawołał. Błysnął mocny flesz, Tyler opuścił aparat na pierś – Dziękuję! Amando, jesteś tej nocy panią tego zamku. Rozpoczynaj!
Amanda oderwała się od grupki.
– Proszę wszystkich tu zebranych do jadalni, chociaż to nie ja będę pełniła honory domu, ale pan Melwin Quarendon, któremu zaraz oddam głos.
Ruszyli korytarzem w stronę jadalni, gdzie przemknął przed nimi Frank Tylen _
– Czy wiesz, co teraz będzie? – zapytał przyciszonym głosem Parker, kiedy przekraczali próg jadalni, w której wielki stół przesunięto pod ścianę tworząc wiele miejsca pośrodku sali.
– Mniej więcej.
Joe nieznacznie wzruszył ramionami. Potrząsnął głową, jak gdyby chcąc odpędzić natrętną myśl. Ciągle miał przed oczyma gładko opalone ramiona i smukłą szyję Grace Mapleton. “Czy znajdzie mnie pan kiedykolwiek?” Ciepły, niski, gardłowy głos.
Mimo woli poszukał jej oczyma. Pochylona układała na małym, bocznym stoliku długie, białe koperty. Amanda w ciemno-czerwonej sukni z rękawami zakończonymi białą koronką, stała obok niej z rękami założonymi na piersi.
– Panie i panowie! – powiedział głośno Frank Tyler występując ku przodowi-Chciałbym…,
Nie dokończył zdania, gdyż w tej samej chwili głęboki, odległy głos gromu wstrząsnął zamkiem. Przez zasłony w oknach przebił się blask błyskawicy, światła w sali zamigotały i przygasły na chwilę, ale natychmiast zapłonęły znowu.
– Takiej scenerii nikt z żyjących nie mógłby wymyślić! – zawołał Frank. – Żywioły są po stronie naszego skromnego turnieju! Ale zanim oddam głos naszemu drogiemu wydawcy, człowiekowi, który wyczarował dla nas ten wieczór, chciałbym upewnić wszystkich, że zamek ma własne zasilanie i nie grożą nam ciemności, nawet jeżeli żywioły przerwą dopływ prądu ze wsi. A teraz głos zabierze pan Melwin Quarendon!
Wykonał szeroki ruch ręką i cofnął się pod ścianę. Nastała zupełna cisza i wówczas stojący usłyszeli rosnący szum za oknami. Szyby zadzwoniły cicho. Pierwszy, potężny podmuch wiatru uderzył w zamek i ucichł. Ale szum narastał dalej. Gnane wichrem morze ruszyło do odwiecznego szturmu na skałę, z której wyrastał Wilczy Ząb.
Pan Melwin Quarendon wyszedł na środek sali, trzymając w ręce niewielkie, złociste pudełko, na którym migotały wprawione w pokrywę drogie kamienie.
– Mili moi, wy, pisarze, którzy zaszczycacie przyjaźnią QUARENDON PRESS i wy, drodzy goście, którzy łaskawie zechcieliście tu przybyć na naszą małą uroczystość, pragnę wam wszystkim powiedzieć, że to nie ja wyczarowałem ten wieczór, ale zawdzięczamy go naszej drogiej, młodej… (chciałem powiedzieć “wschodzącej”, ale wzeszła już ona wysoko) tak bardzo uzdolnionej autorce, Amandzie Judd… Amando, może zechce pani tu podejść i przyjąć ten skromny upominek z okazji pięciomilionowego egzemplarza pani książek, który przed kilku dniami wyszedł spod naszej prasy.
Zawiesił głos. Joe spojrzał na Amandę Judd. Opuściła głowę, później uniosła ją z wysiłkiem, wyszła na środek sali i stanęła przed panem Quarendonem, który otworzył pudełko i wyjął z niego książkę oprawną w ciemnopurpurową skórę, na której wytłoczono złotymi cyframi:
5 000 000
Pan Quarendon uniósł książkę i ukazał obecnym, a później włożył ją na powrót do pudełka i na rozłożonych dłoniach jak na tacy podał je swej młodej autorce.
– Dziękuję bardzo… – powiedziała cicho Amanda, biorąc pudełko i robiąc ruch, jakby chciała cofnąć się wraz z nim pomiędzy pozostałych gości. Ale nie zrobiła tego. Otworzyła pudełko i przyjrzała się książce. – Jaka śliczna! – spojrzała na pana Quarendona i uśmiechnęła się nieśmiało. – To naprawdę bardzo miłe z pana strony. Sprawił mi pan wielką przyjemność!
– Mam nadzieję, że nie minie wiele czasu, a będziemy świętowali ukazanie się dziesięciomilionowego egzemplarza! – pan Quarendon ujął ją pod ramię – myślę, że to najlepsza chwila, abym wraz ze wszystkimi zgromadzonymi wychylił kieliszek szampana za pani powodzenie!
Gdzieś daleko uderzył pióru i pierwsze krople ulewy zastukały gwałtownie w okna. W tej samej chwili w pokoju rozległ się huk. Stojąca obok Franka Tylera Dorothy Ormsby cofnęła się odruchowo, ale zaraz parsknęła śmiechem. Korek od szampana poszybował w powietrzu i potoczył się po podłodze. Za nim drugi i trzeci. Frank szybko napełnił kieliszki, czekające na dwóch srebrnych tacach. Uniósł jedną z nich, a Grace Mapleton drugą. Podeszła do Alexa, który wraz z Parkerem stał na skraju grupy przy oknie.