Powitały go zmieszane, zaciekawione głosy. – Miałem szczęście… – powiedział Alex podchodząc do stołu z napojami – ale czy uda mi się zwyciężyć, nie wiem?
Nalał sobie pół szklaneczki i wyjął szczypcami z pojemnika dwie kostki lodu. Wrzucił je i czekał w milczeniu, póki whisky nie ochłodziła się.
Tymczasem Frank Tyler wyciągnął następną karteczkę z wazonu.
– Sir Harold Edington! – obwieścił tryumfalnie. – Czy nie sądzi pan, że ten eschatologiczny zegar mógłby stanowić stosowną ozdobę pańskiego gabinetu?
– Obawiam się – powiedział pogodnie sir Harold – że w ministerstwie nie należy przypominać wchodzącym o znikomości spraw tego świata. Staramy się, żeby odnieśli wręcz przeciwne wrażenie. Ale skoro stanąłem do boju, uczynię wszystko, żeby zginąć z honorem.
Wziął zapieczętowaną kopertę i na znak dany przez Franka Tylera ruszył ku drzwiom.
XVII “Bóg zlitował się nad tobą, Ewo!”
Kiedy drzwi zamknęły się za sir Haroldem Edingtonem, Frank Tyler podszedł do Alexa.
– Błagam o jedno – powiedział składając ręce jak do modlitwy – jeżeli znalazł pan Białą Damę, proszę nie zdradzić nikomu z obecnych nawet najdrobniejszego szczegółu pańskiej wędrówki. Musimy do końca zachować zasadę fair play. Żadnej pomocy. Wszyscy polegają na sobie i swojej spostrzegawczości!
Zwrócił się do obecnych.
– Bardzo prosimy, aby nikt z państwa, nie powiedział po powrocie, nawet żartem, niczego, co mogłoby innym dać do myślenia.
– Nie leży to w naszym interesie – Dorothy Ormsby wskazała drobną dłonią zegar. – Ktokolwiek z nas chce otrzymać Śmierć na własność i zyskać pewność, że odmierzy mu ona własnoręcznie ostatnią godzinę, nie powinien okazywać współczucia rywalom, nie mówiąc o udzielaniu im pomocy!
Uniosła swój notatnik i coś w nim zapisała.
Frank Tyler ujął Alexa pod ramię i odprowadził go na bok.
– Nie było to trudne, prawda? – zapytał półgłosem.
– Nie – Joe potrząsnął głową – ale sama inscenizacja jest świetna, przez chwilę czułem ciarki na skórze.
– Jak pan sądzi, czy jeszcze ktoś ją znajdzie? Byłoby fatalnie, gdybyśmy przecenili naszych gości i okazałoby się, że pan jeden odgadł naszą zagadkę.
– Dogadzałoby to mojej próżności…
Alex uśmiechnął się i poklepał go przyjaźnie po ramieniu. Ruszył w kierunku Parkera, którego dostrzegł w kącie sali, pochylonego nad siedzącą w fotelu panią Wardell i rozmawiającego z nią przyciszonym głosem. Stara dama uniosła głowę, zainteresowana najwyraźniej tym, co mówił.
Lord Redland, Melwin Quarendon i Amanda Judd wsparta na ramieniu Franka Tylera, który właśnie podszedł do nich, mówili chyba o czymś zabawnym, bo Quarendon roześmiał się głośno, a Redlan rozłożył ręce.
– Jeżeli znajdzie się jakiś fragment biżuterii, sprzączka paska jej sukni, spinka do włosów… a nie śmiem nawet marzyć o takim szczęściu jak znalezienie narzędzia zbrodni… będę szczęśliwy mogąc umieścić w moim skromny zbiorze, oczywiście ze stosownym napisem a określającym dramatis personae, miejsce i dzień zdarzenia, a także przyczynę, bo znamy ją przecież.
– Ale czy mamy jakiekolwiek szansę po upływie trzech stuleci? Tylu ludzi szukało jej od pierwszego dnia, aż do dziś. Poprzedni właściciel tego zamku, który kupił go i przerobił na coś w rodzaju hotelu, kuł w tych murach, instalując nowoczesną kuchnię, przeprowadzając przewody centralnego ogrzewania, pełne oświetlenie elektryczne i budując łazienki. Nie znalazł nawet śladu ukrytego pomieszczenia, w którym Edward de Vere mógł ukryć swoją żonę. A nie mógł także wyrzucić jej przez okno na skały lub do morza, gdyż już wtedy wszystkie strzelnice zamku były potężnie okratowane tak jak dzisiaj. Zakładając hotel pozostawiono je, żeby stworzyć klimat niesamowitości, a ja nie widziałem teraz powodu, żeby zmieniać cokolwiek. Ale ona… to znaczy, jakiś ślad po niej, musi przecież gdzieś tu być. Gdybyście państwo znaleźli jutro, choćby miejsce, w którym ją ukrył, byłoby to już zwycięstwem, gdyż innym nie udawało się to przez trzy stulecia.
– A co pan ma zamiar zrobić z tym zamkiem po zakończeniu obchodu urodzin pięciomilionowego egzemplarza książki naszej uroczej młodej koleżanki?
Jordan Kedge, którego Joe dostrzegł przedtem z dala, siedzącego pod oknem z doktorem Harcroftem, podszedł ku nim i zadawszy pytanie zatrzymał się za plecami pulchnego wydawcy. Pan Quarendon na pół obrócił się ku niemu.
– No właśnie! – powiedział pogodnie – chce pan wiedzieć, że łatwiej kupić zamek z duchem, niż się go pozbyć. Na szczęście, wcale nie chcę się go pozbyć! – uniósł nieco na palcach i powiódł po zebranych radosnym spojrzeniem jak chłopiec, który nie może doczekać się rozgłoszenia swej tajemnicy.
– Z pewnością, dotyczy to bezpośrednio kilku osób spośród zgromadzonych tutaj… – zastanawiał się jeszcze przez chwilę, szukając odpowiednich słów. – Firma nasza chce stworzyć na wszystkich kontynentach kluby miłośników QUARENDON PRESS, a zamek ten stanie się główną kwaterą i miejscem zjazdów dla ich przewodniczących i członków, których będziemy chcieli specjalnie uhonorować… Jest jeszcze parę innych spraw z tym związanych, ale nie chcę o nich mówić, póki nie obleką się w ciało. W każdym razie, będą to czytelnicy waszych książek i mam nadzieję, że od czasu do czasu zechcecie się pojawić pomiędzy nami…
. Dorothy Ormsby wstała z fotela i trzymając w jednej ręce swój notatnik, a w drugiej ołówek, podeszła z wolna i stanęła za ich plecami.
– A flaga QUARENDON PRESS będzie wówczas powiewała na wieży? – zapytała poważnie z miną przejętego podlotka Joe, który znał ją od wielu lat, uśmiechnął się w duchu.
– Rozumie pani przecież, że moim marzeniem jest, aby chorągiew QUARENDON PRESS powiewała na wielu wieżach! Ale byłbym najszczęśliwszy, gdyby jutro któreś z was rozwiązało zagadkę prawdziwej Ewy de Vere. To by nobilitowało tę siedzibę i udowodniło, że żadna tajemnica nie oprze się tak wspaniałemu bukietowi mózgów jak ten, który tu zebrano dzisiaj.
– W takim razie, byłoby naprawdę cudownie, gdyby ktoś z nas zechciał tu popełnić prawdziwą zbrodnię. Czy pomyślał pan o tym, mister Quarendon? – Dorothy miała zachwyconą minkę.
– Och, to byłoby zbyt piękne, aby mogło stać się prawdziwe… – odparł Quarendon i zmarszczył brwi starając się przypomnieć sobie, gdzie, na miłość boską, zadano mu niedawnym czasem to pytanie i kto je zadał.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się. Sir Harold Edington szedł i spokojnie zbliżył się ku stojącym.
– Dokładnie piętnaście minut minęło od pańskiego wyjścia, sir Haroldzie – powiedział Frank Tyler zerkając na zegarek. – Mam tylko jedno, dozwolone regulaminem pytanie: czy znalazł ją pan?
Sir Harold bez słowa potrząsnął przecząco głową i rozłożył ręce.
– Te wszystkie głosy i dźwięki są obrzydliwe… – wzdrygnął się.
Nie znalazł jej… – pomyślał Joe i przymknął na chwilę oczy. Nikły płomyk świeczki; wspaniałe smukłe ciało na złotopurpurowej kapie… nagie ramiona… “nie zasnę”.
– Pan Jordan Kedge! – zawołał Frank Tyler. Stał tuż obok stolika, na którym spoczywał czarny wazon i trzymał w palcach rozwinięty rulonik papieru. – Proszę, oto pańska koperta!
Kedge wziął kopertę, przełamał pieczęć i wyciągnął jej zawartość, po której szybko przesunął oczyma.
– Jeszcze pięć sekund… – powiedział Tyler – jeszcze dwie, jedna, start!
I Jordan Kedge cicho zamknął za sobą drzwi. Za oknem rozległ się daleki grom.
– Burza wraca – powiedział Parker, który rozstał się z panią Wardell i podszedł do Alexa.
– O czym rozmawiałeś z nią tak długo? – zapytał Joe półgłosem. Zerknął nieznacznie ku siedzącej nieruchomo starej kobiecie, do której zbliżyła się Amanda Judd, stanęła nad nią i zadała jakieś pytanie, którego nie usłyszał. Pani Wardell uniosła głowę i uśmiechnęła się z wdziękiem, który bywa czasem udziałem starych kobiet i jest tak bardzo inny niż wdzięk młodych dziewczyn.