– Dorothy – Alex z uśmiechem położył dłoń na jej drobnej dłoni, trzymającej odwrócony notatnik. – Jest pani wyjątkowo okrutną i chyba bardzo inteligentną osóbką. Ale pewnie zdziwi się pani słysząc, że dziś, patrząc na panią…
Urwał, bo drzwi otworzyły się i wszedł lord Frederick Redland.
Zanim Frank Tyler zdążył go zapytać, zatrzymał się na środku sali i obwieścił:
– Mogę pana zapewnić, mister Quarendon, że pański śliczny zegar nie stanie się moją własnością… czego bardzo żałuję.
Deszcz uderzył w szyby i równocześnie znad morza przybiegło i urosło wokół zamku wycie wichury, a później ucichło, odlatując w kierunku niewidzialnego lądu.
– Proszę państwa! – zawołał Frank Tyler – Los zrządził, aby teraz użył swej wypróbowanej po tysiąckroć umiejętności kojarzenia zjawisk pan Beniamin Parker, as Scotland Yardu!
– O Boże! – westchnął Parker i uniósł się z krzesła, na którym siedział od paru minut, przyglądając się obecnym – Błagam, niech pan nie drwi ze mnie! Za kwadrans wrócę, a wszyscy tu obecni znajdą przyczynę, by zwątpić w jakość opieki, którą brytyjska policja powinna otaczać obywateli.
Wyciągnął rękę, wziął kopertę, złamał pieczęć i wyjąwszy kartkę zaczął czytać.
– Pięć sekund… dwie… start! – powiedział Tyler. Parker ruszył ku drzwiom, w ostatniej chwili odnalazł oczyma Joe Alexa i nieznacznie rozłożył ręce. Zniknął.
– Znowu powie pan, że mam paskudny charakter – Dorothy Ormsby spojrzała na Alexa swymi niewinnymi oczami. – Ale czy nie zauważył pan, że biedny komisarz Parker boi się? Jest to z pewnością bardzo odważny i zahartowany człowiek, który musiał stawiać czoła wielkim niebezpieczeństwom. A wie pan, kogo się boi?
– Wiem – powiedział Joe.
Roześmieli się oboje, ale Dorothy nagle spoważniała.
– Nie zrobiłabym tego nigdy.
– Naprawdę? – Alex spojrzał na nią. – Dlaczego? Przecież w reportażu z przebiegu tej nocy w zamku Wilczy Ząb, byłby to bardzo efektowny fragment.
– Dlatego, że choćby Beniamin Parker nie dotarł do tej Białej Damy i wrócił pokonany, nie zasługuje on na ośmieszenie, przeciwnie. Wydaje mi się, że to wspaniały człowiek.
– Jestem o tym najgłębiej przekonany – Alex skinął poważnie głową.
– A ja nie jestem okrutną osóbką – powiedziała cicho Dorothy. – Po prostu, nie znoszę niezdolnych ludzi, którzy chcą zdobyć sławę i pieniądze uprawiając zawód, do którego się nie nadają.
– To trochę niesprawiedliwe. Przecież niezdolny człowiek nie wie o tym. Jest przekonany o swoim talencie i trudno go przekonać, że jest inaczej.
– Na tym właśnie polega mój zawód. Jeśli moja krytyka nie może dotrzeć do niego, dociera na pewno do wydawców i czytelników. Kiedy byłam młodsza, cierpiałam pisząc o kimś złą recenzję, teraz wiem na pewno, że…
Urwała. Frank Tyler podszedł i pochylił się nad nią.
– Za chwilę wróci pan Parker i zostanie już tylko was troje: pani, pani Wardell i doktor Harcroft. Jak się pani czuje przed wielką próbą? Żadnej tremy?
– Krytyk poezji nie musi pisać wierszy… – Dorothy uśmiechnęła się do niego promiennie. – Krytyk literatury sensacyjnej nie musi być detektywem… – Zwróciła się do Alexa: – Ale bardzo chciałabym ją znaleźć. Zdaje się, że jednak jestem trochę próżna.
– Zaraz wróci pan Parker – Frank zatarł ręce. Oczy mu błyszczały i był najwyraźniej podniecony. Joe pomyślał, że opieka nad stojącymi pod ścianą trunkami zapewne też miała na to wpływ. Tyler uśmiechnął się do nich i odszedł ku pani Wardell, uniósł jej stojący na stoliku, wypróżniony kieliszek i najwyraźniej zadał pytanie, bo stara dama potrząsnęła przecząco głową i coś powiedziała.
Tyler ruszył z pustym kieliszkiem w stronę stołu z napojami, obok którego Kedge, lord Redland, Edington i pan Quarendon otaczali Amandę Judd. Nieopodal doktor Harcroft, poważny i skupiony, lał z butelki ciemną irlandzką whisky na kostki lodu spoczywające na dnie szklanki.
– Jest! – zawołał Tyler. Wszyscy odwrócili się w jego stronę, a później przenieśli spojrzenia na stojącego w drzwiach człowieka, który ruszył w stronę Dorothy i Alexa, ale zatrzymał się i uniósł zaciśniętą pięść z wysuniętym zwycięsko ku górze kciukiem.
– Oczywiście! – powiedział pan Quarendon – Panu to nie mogło sprawić najmniejszego kłopotu!
Parker rozłożył przepraszająco ręce, jak gdyby chcąc powiedzieć, że to nie jego wina. Podszedł do Alexa i Dorothy.
– Czy można usiąść przy was?
– Już od rana fascynuje mnie pana obecność – szepnęła Dorothy. – Jest pan tysiąc razy ciekawszy niż ta armia papierowych detektywów, z którymi mam zwykle do czynienia i…
Nie dokończyła, bo Frank Tyler raz jeszcze spełnił swą powinność i wyciągnąwszy z wazonu papierek, rozwinął go:
– Miss Dorothy Ormsby, która umie dostrzec najmniejszy błąd w pracach innych ludzi, ma teraz sposobność zademonstrować nam, że sama jest bezbłędna!
– Wiedziałam, że powie coś podobnego – mruknęła wstając. Podeszła do Tylera, wzięła kopertę, złamała pieczęć i przesunęła oczyma po tekście.
– Start! – zawołał Frank, odwrócił się i zanotował czas na swojej karcie.
Smukła, drobna, wyprostowana Dorothy Ormsby zniknęła za drzwiami.
– Boże – powiedział Parker – zdążyłem w ostatniej chwili! – zniżył głos.
– Cóż to za szczęście, kiedy policjant ma żonę, która lubi chodzić do teatru. Widziałem, że tam wiszą sztychy z bohaterami Shakespeare’a, więc po tym koniku i koronie przyszedł mi do głowy Ryszard III. Gdyby nie to, Joe, stałbym tam do tej pory!
Reszta była bardzo prosta… ale włosy mi stanęły dęba, kiedy tam wszedłem. Przez chwilę myślałem, że naprawdę coś jej się stało. I ten ogromny, zakrwawiony miecz…
– A jak ci się spodobała sama panna Mapleton? – zapytał Joe obojętnie.
– Przedziwna dziewczyna. Śliczna, ale czułem się przez cały czas nieswojo. Powiedziała, że czas jej się zaczyna dłużyć i zapytała, ile jeszcze osób będzie jej szukało, Powiedziałem, że tylko trzy i wyszedłem, bo minęła już piętnasta minuta. Ale ta dziewczyna ma niesamowity głos… Człowiek czuje się przy niej dziwnie… nie umiem tego określić.
– Myślę, że masz słuszność – Alex wstał. – Trzeba się czegoś napić i zjeść coś. Dla nas konkurs już się skończył.
Ruszyli w stronę rozmawiających mężczyzn, od których ponownie oderwała się Amanda z filiżanką kawy dla pani Wardell siedzącej z niezmiennym, pogodnym uśmiechem w swym fotelu.
– Mamy dopiero trzech ewentualnych zwycięzców: dwóch autorów i pana komisarza! – Quarendon był najwyraźniej zadowolony, że nie jest jedynym, któremu się nie udało.
Gdzieś w górze rozległ się przytłumiony huk wystrzału, rozdzierający jęk i głuchy, żałobny grzmot werbli, który ucichł z wolna.
– Czy nalać panom czegoś? – zapytał Frank zwracając się do Alexa i Parkera.
– Będę pił to samo, co wspaniała pani Wardell – szepnął Alex – może tylko nieco więcej. Zdaje się, że to był armagnac?
– Zgadł pan! Powiedziała, że zawsze wieczorem wypija jeden koniak i potem śpi doskonale bez żadnych snów. Twierdzi, że sny to śmieci psychiczne tego świata, a nie obrazy tamtego.
Tyler zerknął w stronę siedzącej pod przeciwległą ścianą starej damy, która pochyliła się teraz lekko ku Amandzie, najwyraźniej wyjaśniając jej coś. Na twarzy nadal miała pogodny, seraficzny niemal uśmiech.
– A pan? – Tyler zwrócił się do Parkera.
– Chyba whisky… ale proszę się nie fatygować…
Parker podszedł do stołu, wziął szklankę, uniósł pokrywę pojemnika z lodem i wrzucił cztery niewielkie kostki. Sięgnął po tę sarną irlandzką whisky, co Harcroft. Później wymknął się z kręgu stojących i ruszył w stronę stołu z jedzeniem. Joe uniósł do ust swój koniak i wypił mały łyk. Chciał ruszyć za przyjacielem, ale powstrzymały go słowa lorda Redlanda, wypowiedziane rzeczowym, spokojnym tonem:
– Trzeba przyznać, że duch lady Ewy De Vere jest bardzo tolerancyjny wobec nas dzisiejszego wieczoru. Przecież jej tragiczna śmierć posłużyła nam do zabawy. A ona nie ma nic przeciwko temu, jak gdyby… Nie reaguje, nie mści się na nas… co, niestety,; jest dobitnym dowodem na to, że duchów nie ma, a racjonaliści mają słuszność. Zapewne tak, ale trochę mi żal świata nadprzyrodzonego w którym mogłoby się dziać tyle cudownych rzeczy.