– Jeszcze chwileczkę – powiedział Joe. – Skoro pani już tu jest, chciałbym zadać dwa małe pytania…

– Tak?

Czy przypomina sobie pani te chwile, kiedy weszła pani do Grace Mapleton?

– Co? Tak, oczywiście… Wyjęłam ten klucz z kominka i otworzyłam drzwi. Paliła się tylko mała świeczka na pół przysłonięta firankami łoża, na którym leżała Grace. Ręce miała złożone, krew na sukni, a w nogach, w poprzek, leżał ogromny miecz… Przeżyłam nieprzyjemną chwilę przez ten miecz i te plamy na sukni, ale otworzyła oczy i zapytała, czy się nie przestraszyłam… Wtedy spojrzała na zegarek, zapisała czas, a ja zapytałam, czy się nie nudzi… Powiedziała, że trochę i zapytała, ile jeszcze osób pozostało? Powiedziałam, że dwie, a ona szepnęła “Chwała Bogu” i ziewnęła. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam.

– A teraz proszę dobrze uważać, Dorothy… – Alex uniósł wskazujący palec i wymierzył nim w jej pierś – czy jest pani absolutnie pewna, że w pośpiechu nie zapomniała pani włożyć z powrotem klucza do garnka w kominku?

– Absolutnie – powiedziała stanowczo Dorothy Ormsby – A wiem dlatego, że chciałam jak najprędzej zbiec na dół i rzuciłam klucz z góry do garnka… Nie trafiłam i musiałam uklęknąć, żeby go znaleźć. A później wsunęłam rękę do środka wkładając go razem z tą kartką, która była do niego doczepiona.

– Dziękuję – Joe uśmiechnął się do niej. – Nie będziemy już pani więcej dręczyli. Pójdę z panią, raz jeszcze sam zajrzę do szafy, do łazienki i pod pani łóżko, a później poproszę, żeby zamknęła się pani na klucz i pod żadnym pozorem nie otwierała, jeżeli ktoś zapuka. Z wyjątkiem pana Parkera i mnie, oczywiście.

– Zamknęłabym te drzwi nawet wtedy, gdyby pan o to nie poprosił – powiedziała Dorothy Ormsby. Była wciąż jeszcze blada, ale opanowana. Ruszyli ku drzwiom.

XXIII Schludna i pedantyczna

Joe wsunął na nogi lekkie treningowe pantofle i zawiązał je. Później wstał. W swetrze, flanelowej koszuli i jeansach poczuł się o wiele lepiej.

– Gdzie schowałeś tego kościotrupa?

– Wrzuciłem go do szafy.

Parker wzruszył ramionami. Siedział na krawędzi łóżka Alexa i przypatrywał mu się z ponurym wyrazem twarzy. Zniżył głos niemal do szeptu, wskazując oczyma ścianę pokoju.

– Czy myślisz, że ten idiotyczny żart może mieć jakieś znaczenie?

– Dla niej najwyraźniej ma – szepnął Joe – ale wątpię, czy ma związek ze śmiercią Grace Mapleton. Choć może mieć, bo tam gdzie nie zna się rozwiązania, wszystko jest możliwe.

– Przeciwnie – mruknął Parker – nic nie jest możliwe. Na razie dysponujemy dwoma pewnikami: nikt obcy nie zakradł są do zamku. A drugi pewnik jest jego uzupełnieniem: nikt z przebywającycb w zamku nie mógł zabić Grace Mapleton. Czy możesz to podważyć?

– Jeżeli nie popełnił tej zbrodni, zgodnie z przepowiednią, duch Ewy De Vere, muszę to podważyć. Grace nie żyje i do twoich dwóch pewników musimy dodać trzeci: nie popełniła samobójstwa. Czy zgadzasz się?

Parker westchnął.

– Trudno by jej było położyć się na wznak i wbić sobie w serce miecz tej długości.

– Ale te trzy pewniki… – Joe sięgnął po tytoń i leżącą na stole fajkę – nie mogą żyć zgodnie obok siebie. Prócz tego, nie wierzę w duchy.

– Ani ja – Parker znów wzruszył ramionami – ale za mniej więcej trzy godziny zamek stanie się dostępny, wstanie świt i zostanę skonfrontowany z moimi miłymi kolegami, policją hrabstwa Devon. Wezwałem ich. Cóż im powiem? Że byłem tu przez cały czas i pragnę wystawić niepodważalne alibi wszystkim, których mogliby podejrzewać? To znaczy, powiem im, że co prawda mogą sobie zawieźć zwłoki zamordowanej do kostnicy, ale wykluczam istnienie mordercy, ja, zastępca szefa Dochodzeń Kryminalnych Stołecznej Policji!

Alex mimowolnie uśmiechnął się.

– Rzeczywiście, twoi koledzy z hrabstwa Devon będą nieco zaskoczeni. Ale siedząc tu i zastanawiając się nad ich reakcją na twoje słowa, niewiele zdziałamy. Trzeba porozmawiać z ludźmi tutaj. Może ktoś coś zauważył i nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że ma to jakiekolwiek znaczenie? Może ktoś wie coś, czego my nie wiemy? Może…

Parker uniósł rękę i opuścił ją powoli, jak gdyby chcąc zatrzymać potok jego słów.

– Joe, jeżeli założyliśmy (a jestem pewien, że mamy słuszność), że ani Dorothy Ormsby, ani pani Wardell nie mogły zabić Grace Mapleton… a ja tuż przed tym widziałem ją żywą i nikt prócz tych obu kobiet nie wyszedł z jadalni po mnie, to kto mógł ją zabić? Także nikt!

– Chodźmy! – powiedział Joe półgłosem, wskazując drzwi.

– Dokąd?

– Do jej pokoju.

Z leżącego na stoliku pęku kluczy wybrał jeden i oddzielił go od pozostałych.

– Czwórka… to chyba ten, jeżeli twój pokój ma numer trzeci. Wyszli starając się poruszać jak najciszej i bezgłośnie zamknęli drzwi. Joe przekręcił klucz w zamku i schował go do kieszeni. Minęli pokój Parkera, skręcili krużgankiem w prawo i zatrzymali się przy pierwszych drzwiach. Alex delikatnie wsunął klucz j przekręcił go. Zamek nie wydał żadnego dźwięku. Nacisnął klamkę i weszli.

– Kto mieszka tam za ścianą? Quarendon?

Parker potwierdził skinieniem głowy.

Pokój był podłużny. Na wprost było okno, a pod nim biegł długi stół, na którym stał komputer, drukarka i ekran, nieco dalej elektroniczna maszyna do pisania, a jeszcze dalej równo poukładane, stojące pionowo i podparte stalowymi uchwytami teczki rękopisów, taca z listami, a w samym rogu duży wazon pełen świeżycz czerwonych róż. Do stołu przysunięto lekkie obracane krzesło.

Pod drugą ścianą niski tapczan okryty narzutą w kwiaty, a pomiędzy nim i łazienką duża trójdrzwiowa szafa ścienna wbudowana we wnękę muru.

– Nie widzę jej… – szepnął Alex. Podszedł do szafy i otworzył pierwsze z trojga drzwi. Sukienki.

– Jest… – powiedział szeptem, sięgnął ręką i wydobył zawieszoną na wieszaku białą suknię – kiedy weszliśmy tu pierwszy raz, szukając naszego hipotetycznego mordercy, zapomniałem o niej. Ważny był człowiek, który mógł się tu gdzieś ukrywać… Grace po wyjściu z jadalni, wbiegła tutaj i zamieniła tę suknię na inną z plamami krwi, które wymalował jej Tyler… Czy możesz przejrzeć zawartość tej szafy, Ben? Ja spróbuję zerknąć pobieżnie na te papiery… – położył rękę na ramieniu przyjaciela – wiem, że najprawdopodobniej niczego nie znajdziemy… Ale zamordowano ją, a to znaczy, że jeśli nie zabił jej jakiś szaleniec, musiał to być ktoś, kto jej straszliwie nienawidził, albo postanowił zaryzykować spędzenie reszty dni za kratami, żeby się jej pozbyć. Nie mam wielkiej nadziei, ale może odkryjemy choćby cień śladu…

Odwrócił się i szybko zaczął przeglądać teczki z papierami. Najwyraźniej były to wydruki komputerowe. Zerknął na pierwszy z brzegu… chyba szkic powieści kryminalnej, rzucony byle jak, chaotyczny, pełen przerw i powtarzających się w nawiasach słów (“wypełnić później!”)…

Przepuścił kilkanaście teczek i spojrzał na tacę z listami. Najwyraźniej Grace prowadziła korespondencję Amandy. Do otrzymanych listów przyczepione były spinaczami notatki zawierające treść odpowiedzi.

– Psssst! – powiedział cicho Parker za jego plecami. Alex odwrócił się. – Pod bielizną znalazłem kopertę… – Pochylili się nad nią. Była zaklejona. Parker wyciągnął z kieszeni mały scyzoryk i przeciął ją. W środku było kilka złożonych we czworo kartek papieru maszynowego.

Joe zaczął czytać.

“… nie mogę tak dłużej żyć, trzeba z tym zrobić koniec!”.

Na drugiej kartce tekst był nieco dłuższy:

“Człowiek może cale lata żyć pogodzony z ukrytym wstydem, z hańbą, o której nikt inny nie dowie się… Ale przychodzi dzień kiedy musi się zapłacić za wszystko. Więc płacę!”.

Na trzeciej kartce tylko kilka słów napisanych szeroko i z rozmachem tak, że zajmowały niemal całą jej powierzchnię:


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: