Z uczuciem niejasnego niepokoju sięgnął po folder z fotografią zamku na okładce, ale w tej samej chwili otworzyły się drzwi.

– Przyszli radcy prawni i panowie z departamentu ceł – powiedział młody człowiek. – Czy mogą wejść?

– Tak, oczywiście!

Harold Edington ożywił się. Zgarnął listy i odsunął je od siebie. Później wstał i ruszył ku drzwiom. Czekający za nimi urzędnicy byli jego podwładnymi, ale podsekretarz stanu zawsze starał się na swój spokojny sposób, nie okazując zbytecznej wylewności, aby ludzie, nad którymi go postawiono, lubili go i szanowali. Chciał być nieposzlakowany, także w stosunku do nich. Nieposzlakowany, stanowczy i miły, nawet wówczas, gdy tak bardzo pragnął być sam jak w tej chwili.

VII Uśmiechnął się pogodnie

Komisarz Beniamin Parker, zastępca szefa Wydziału Kryminalnego Scotland Yardu, dostrzegł kątem oka zielone światełko i nacisnął guzik.

– Pan Joe Alex na linii – powiedział spokojny głos w słuchawce.

– W porządku, proszę łączyć. – Uśmiechnął się. – Jak się masz, Joe? Co, na miłość boską, każe ci dzwonić o tak wczesnej porze? Czy nie położyłeś się jeszcze?… Właśnie wstałeś! Więc jednak świat się zmienia, a my razem z nim… Co?… Tak, dostałem… Pan Quarendon napisał do mnie, a później zadzwonił… Co?… W pierwszej chwili nie byłem zdecydowany. Wydawało mi się to trochę niestosowne, żebym… Tak, wiem, co chcesz powiedzieć, ale daj mi dokończyć. Później pomyślałem, że to przecież weekend, a mam same dobre wspomnienia z Devonu. Ile razy się tam znalazłem, zawsze było ciepło i słonecznie, więc może i tym razem tak będzie. Zresztą, przeczytałem tę książeczkę, którą przysłał i wydało mi się to wszystko zabawne. Tyle mamy prawdziwych zbrodni, że trochę fikcji, to prawdziwa przyjemność dla zmęczonego, podstarzałego policjanta. Ten zamek wygląda tak jak powinien, groźnie i tajemniczo. A poza tym, nie znam twojej głównej konkurentki, pani Amandy Judd. Czytałem kilka jej książek. Nie chcę cię urazić, ale myślę, że jest zdolna. Wiesz najlepiej, że mam słabość do pisarzy kryminalnych… Co?… To bardzo ładnie z jego strony. Zastanawiałem się właśnie, jak tam dojechać… Przecież to niemal koniec świata. Czy ty też z nim jedziesz?… No, to świetnie!… Wyruszacie bardzo wcześnie?… Rozumiem… Co? Helikopterem? Znakomicie!… Można przyjąć, że, w każdym razie, zdążymy na lunch, a to też coś znaczy. Czy mam na was czekać u siebie w domu? A może, po prostu, przyjadę do ciebie?… Dobrze. Będę za kwadrans siódma. Do jutra!

Odłożył słuchawkę i odetchnął głęboko. Spojrzał na biurko. Po lewej stronie leżały równo poukładane meldunki, które powinien przejrzeć. Zaczął czytać szybko. Jakiś młodzieżowy gang, który jeszcze niczego wielkiego nie zdziałał, ale kiedyś może być groźny… Mąż, który chciał zabić żonę, ale na szczęście nie zabił, chociaż przewieziono ją do szpitala… Kradzież z włamaniem do kasy domu towarowego w Harrow. Zwykła londyńska noc, szczęśliwie bez trupów i bez poważnych katastrof.

Zastępca szefa Wydziału Kryminalnego wyciągnął szufladę i wyjął z niej barwny folder, na którym czarny zamek szczerzył wilczy ząb wieży pod błękitnym, bezchmurnym niebem.

– Superintendent Henslow do pana – powiedział cicho głośnik.

– Niech wejdzie.

Beniamin Parker wsunął folder na powrót do szuflady i uśmiechnął się pogodnie.

VIII Trzy fotografie

Pani Alexandra Bramley od wielu lat jadała śniadania w małym gabinecie, który przylegał do jej sypialni. Posiłek ten składał się nieodmiennie z filiżanki mocnej kawy, dwóch gorących grzanek j z masłem, jajka na miękko i szklanki pomarańczowego soku.

Dziś jednak nastąpiła istotna zmiana. Śniadanie podano o dwie godziny wcześniej. Spojrzała na stolik. Kawa, grzanki i sok zniknęły, ale jajko czekało nadal.

– Nie – powiedziała pani Bramley półgłosem. – Nie należy przejadać się przed podróżą…

Wstała i podeszła do małego biureczka zajmującego przestrzeń pomiędzy dwoma wielkimi oknami, przez które wlewało się łagodne światło świtu. Na biureczku stały trzy fotografie w jednakowych ciemnych srebrnych ramkach: siwy, spoglądający w obiektyw mężczyzna z lekko podkręconymi wąsami nie osłaniającymi wąskich warg, uśmiechnięta młoda kobieta o jasnych, krótko przyciętych włosach i młody mężczyzna o wielkich, poważnych oczach. Ostatnie zdjęcie ukazywało także wąskie klapy czarnej marynarki, wysoko zapiętą czarną kamizelkę i poprzeczne białe pasmo koloratki.

Pani Bramley uniosła fotografię siwego mężczyzny i uśmiechnęła się do niej.

– Cóż sądzisz o tym wszystkim, Johnie? – powiedziała nie podnosząc głosu. – Prawda, że nie powinnam jeść za wiele przed podróżą, szczególnie w moim wieku? – pokiwała głową. – Czy wiesz, że przedwczoraj skończyłam siedemdziesiąt lat? Na szczęście, nogi nie odmawiają mi jeszcze posłuszeństwa tak. jak mojej biednej mamie, kiedy doszła do tego wieku. Ale muszę na siebie uważać. Szczególnie teraz.

Przez chwilę wpatrywała się w fotografię, jak gdyby oczekując odpowiedzi, później postawiła ją na biurku i wzięła stojące pośrodku zdjęcie młodej kobiety.

– Nie martw się o mnie, Amy. Wiesz przecież, że muszę jechać. Kiedy się zobaczymy, opowiem ci dokładnie o wszystkim.

Do widzenia, córeczko!

Dotknęła lekko wargami szkła okrywającego zdjęcie i odstawiła ramkę, biorąc do ręki ostatnią fotografię.

– Wiem, co chcesz powiedzieć, George – westchnęła. – Ale nie próbuj mnie przekonać. Ja też wierzę, że dusze ludzi są nieśmiertelne. Ale wierzę także, że istnieje sprawiedliwość nie tylko wobec ludzi, ale wobec ich dusz po rozstaniu z ciałem. Czy dziwisz się, mój maleńki, że świat was trojga jest dla mnie ważniejszy, skoro pozostałam sama po tej stronie krawędzi? Wiesz przecież, jak bardzo czekam dnia spotkania z wami, z tobą, mój maleńki wnuczku…

Przymknęła oczy i przytuliła fotografię do ust, a później odstawiwszy ją stała przez chwilę patrząc w okno. Wstawał bezchmurny dzień.

Pani Bramley wyprostowała swoją drobną postać i podeszła do wielkiej oszklonej szafy bibliotecznej. Przez chwilę przesuwała oczyma po wypełnionych książkami półkach, później sięgnęła po gruby tom oprawny w zieloną skórę. Tytuł na grzbiecie był już nieco wytarty: Camille Flammarion Nawiedzone domy.

Odłożyła książkę na stolik i sięgnęła po następną: James Turner. Duchy południowo-zachodniej Anglii.

Stos książek na stoliku rósł z wolna. W pewnej chwili pani Bramley potrząsnęła głową i odniosła kilka z nich do szafy. Później weszła do sypialni i nacisnęła dzwonek. Czekała przez chwilę, wyprostowana, patrząc w okno.

– Czy pani dzwoniła?

– Tak, Jane. Weź te książki, zapakuj je do osobnej torby i zanieś do auta. Zaczekaj…

Podeszła znów do szafy i z dolnej półki wyjęła dwa identyczne egzemplarze książek. Zawahała się. Później podała je dziewczynie. Obie opatrzone były jej imieniem i panieńskim nazwiskiem, którym zawsze posługiwała się podpisując swe książki: Alexandra Wardell. Czy i dlaczego duchy pojawiają się.

– Zabierz i te. Tak, proszę pani.

Dziewczyna zbliżyła się do stolika i uniosła książki.

– Czy wszystko już spakowane?

– Tak, proszę pani. Walizki zniesione do samochodu, a Gregory czeka na podjeździe. ‘

Pani Bramley skinęła głową.

– Zadowolona jesteś z tego, że cię zabieram?

– Tak, proszę pani. Nigdy nie byłam w Devon. Podobno jest tam bardzo pięknie.

– Będziesz miała trochę więcej czasu niż zwykle – powiedziała pani Bramley z uśmiechem. – Program odwiedzin mówi, że goście będą przebywali w zamku na wyspie, zupełnie sami, przez czterdzieści osiem godzin, a wszystkie osoby towarzyszące pozostaną na stałym lądzie.

– A kto zajmie się panią w tym czasie?

– Och, dam sobie radę, Jane. Nie jestem jeszcze aż tak stara, żeby nie można było mnie zostawić bez pomocy przez dwa dni. Zresztą, nie będę tam przecież sama.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: