VI
Marek nawet nie uniósł głowy, słysząc głos Łukasza, który z wyżyn swego trzeciego piętra rzucił hasło alarmu lub coś w tym stylu. Właściwie Marek zdołał już jakoś przystosować się do współistnienia z historykiem Wielkiej Wojny, który po pierwsze wykonał lwią część prac remontowych w ich ruderze, po drugie zaś zdolny był do niezwykle długiego milczenia, gdy bez reszty oddawał się swym studiom. To milczenie, a może i studia cechowała w dodatku imponująca głębia. Łukasz nie słyszał dosłownie nic, kiedy pochłaniała go ta wojenna zawierucha. On jeden potrafił uporać się z pracami hydraulicznymi i doprowadzić do porządku instalację elektryczną we wspólnym domu, toteż Marek, który absolutnie się na tym nie znał, był mu dozgonnie wdzięczny. Jemu też zawdzięczali przerobienie stryszku na dwupokojowe poddasze, gdzie nie było już ani zimno, ani ponuro i gdzie chrzestny czuł się jak u Pana Boga za piecem. I wreszcie – to on opłacał jedną trzecią komornego i przejawiał oszałamiającą hojność, za której sprawą ta nędzna chata z tygodnia na tydzień prezentowała się coraz przyzwoiciej. Lecz z równie wielką hojnością zasypywał ich słowami, czasem wzburzonym potokiem słów. Wygłaszał pełne ironii tyrady wojenne. Potrafił zagalopować się na tym polu bardzo daleko, wygłaszając ostre sądy i przez godzinę rozwodząc się nad byle szczegółem. Marek właściwie nauczył się już traktować te tyrady jak niegroźne średniowieczne smoki, które na moment pojawiały się gdzieś na średniowiecznym horyzoncie. Łukasz nie był zresztą znawcą sztuki wojennej. Z determinacją, drobiazgowo zgłębiał dzieje Wielkiej Wojny, starał się pojąć jej istotę, lecz na próżno. Może dlatego był nią tak zafascynowany. Nie, z pewnością kierował się czym innym. Tak czy inaczej właśnie tego wieczoru, koło szóstej, znowu go to napadło. Tym razem Łukasz zbiegł po schodach i bez pukania wtargnął do Marka.
– Ogłaszam alarm! – krzyknął. – Wszyscy do schronu. Sąsiadka zmierza w naszą stronę.
– Jaka sąsiadka?
– Front zachodni. Albo, jeśli wolisz, sąsiadka z prawej. Ta bogata pani w apaszce. Ani słowa więcej. I niech nikt się nie rusza, kiedy zadzwoni do drzwi. Udajemy, że dom jest pusty. Zaraz uprzedzę Mateusza.
Zanim Marek zdążył cokolwiek powiedzieć, Łukasz zbiegał już na pierwsze piętro.
– Mateusz – krzyknął Łukasz, otwierając drzwi. – Alarm! Wszyscy do…
Marek usłyszał, że Łukasz zamilkł w pół słowa. Uśmiechnął się i podążył jego śladem.
– Cholera! – Łukasz odzyskał mowę. – Nie musisz chyba rozbierać się do naga, żeby ustawiać książki w bibliotece! To ci w czymś pomaga? Do diabła, czy nie jest ci zimno?
– Przecież nie jestem nagi, mam na nogach sandały – odparł z powagą Mateusz.
– Dobrze wiesz, że nie chodzi o sandały. A jeżeli już bawi cię odgrywanie roli człowieka z czasów spowitych mrokiem dziejów, to wbij sobie do głowy, że i on nie był tak głupi ani tak prymitywny, żeby biegać na golasa.
Mateusz wzruszył ramionami.
– Wiem o tym równie dobrze jak ty – powiedział. – To nie ma nic wspólnego z człowiekiem prahistorycznym.
– A z kim?
– Ze mną. Ubrania mnie krępują. Duszę się w nich. Tak jest mi dobrze. Jak mam ci to wyjaśnić? Nie rozumiem, w czym ci to przeszkadza, skoro jestem u siebie. Po prostu pukaj przed wejściem. Co się stało? Coś pilnego?
Wydarzenia naglące wykraczały poza sferę pojęć używanych przez Mateusza. Marek wszedł do pokoju i uśmiechnął się.
– „Kiedy wąż ujrzy człowieka nagiego – odezwał się – odczuwa strach i ucieka najszybciej, jak potrafi; kiedy jednak ujrzy człowieka odzianego, atakuje go bez lęku”. Trzynasty wiek.
– Pokonaliśmy parę ładnych lat – mruknął Łukasz.
– Co się stało? – zapytał znowu Mateusz.
– Nic. Łukasz zauważył sąsiadkę z frontu zachodniego, zmierzającą w naszym kierunku. Postanowił, że nie zareagujemy na dźwięk dzwonka.
– Dzwonek jest wciąż zepsuty – powiedział Mateusz.
– Szkoda, że to nie sąsiadka z frontu wschodniego – wtrącił Łukasz. – Bo sąsiadka z frontu wschodniego jest ładna. Czuję, że z frontem wschodnim można by podjąć pertraktacje.
– Skąd wiesz?
– Przeprowadziłem kilka akcji zwiadu taktycznego. Wschód jest bardziej pociągający i przychylniejszy.
– Ale odwiedza nas Zachód. I nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy nie otwierać – przerwał ostro Marek. – Lubię ją, zamieniliśmy któregoś ranka kilka słów. Zresztą dla własnego dobra powinniśmy zjednać sobie sąsiadów. Z przyczyn strategicznych.
– Oczywiście – zgodził się Łukasz – jeśli rozważasz to z punktu widzenia dyplomacji.
– Raczej gościnności. A jeśli wolisz – w kategoriach czysto ludzkich.
– Już puka do drzwi – przerwał Mateusz. – Pójdę jej otworzyć.
– Mateuszu! – syknął Marek, chwytając go za ramię.
– Co? Przecież sam tego chciałeś.
Marek spojrzał na niego, bezradnie rozkładając ręce.
– Jasne. Cholera! – mruknął Mateusz. – Ubranie, trzeba się ubrać.
– Właśnie, Mateuszu. Ubranie bywa konieczne.
Wskoczył w spodnie i sweter, podczas gdy Marek i Łukasz schodzili na dół.
– Przecież tyle razy tłumaczyłem mu, że sandały to za mało – rzucił po drodze Łukasz.
– A ty – mruknął gniewnie Marek – lepiej się zamknij.
– Dobrze wiesz, że nie tak łatwo mi się zamknąć.
– To fakt – przyznał Marek. – Ale tę sprawę zostaw już mnie. Znam tę sąsiadkę i ja otworzę jej drzwi.
– Skąd ją znasz?
– Przecież mówiłem. Rozmawialiśmy. O głupstwie. O drzewie.
– O jakim drzewie?
– O młodym buku.