Nasi podróżnicy z zainteresowaniem przyglądali się tańcowi. Nawet Dingo był zaciekawiony.

– No, no, brachu, kto by się spodziewał, że ten twój starszy koleżka po fachu tak potrafi wywijać – odezwał się po polsku bosman Nowicki. – Niczego sobie uczta, tylko dlaczego te baby są takie brzydkie? A głowy to golą do gołej skóry pewno dlatego, żeby mieć mniej kłopotu z myciem i czesaniem.

– Taka już u nich panuje moda, panie bosmanie – odparł ze śmiechem Smuga.

– Czort je bierz z taką modą i urodą – pogardliwie odparł bosman.

Tymczasem uniesienie taneczne Murzynów osiągnęło szczyt. Teraz wszyscy tancerze tworzyli szeroki krąg, którego ośrodkiem był czarownik. Bębny huczały jak opętane, wysoki śpiew przeszedł niemal w krzyk. W końcu czarownik obiegł kilka razy ognisko, rozerwał krąg taneczny i zatrzymał się przed Tomkiem. Zamilkły bębny. Zamarł krzykliwy śpiew. Murzyni potrząsając dzidami stanęli ciasnym półkolem za swym wielkim czarownikiem. Kisumo zmarszczył brwi…

Smuga przymrużył oczy, żeby blask ognia nie raził wzroku; prawa dłoń położył nieznacznie na rękojeści rewolweru. Ręka bosmana jak wąż wśliznęła się do kieszeni. Hunter powstał z ziemi i prostując swą wysoką postać oparł się plecami o drzewo. Tylko jeden Wilmowski nie poruszył się z miejsca; patrzył czarownikowi prosto w oczy, w których czaił się jeszcze dziki szał wojennego tańca.

Naraz czarownik rzucił na ziemię drewniane berło zakończone pękiem, ogonów antylop gnu. Za berłem poleciały pióropusz i peleryna z futrzanych ogonów. Obnażony do pasa, wydobył z ust miedziany pieniążek i na oczach całego plemienia i zdumionych podróżników powtórzył bezbłędnie i szybko sztukę Tomka polegającą na rzekomym wcieraniu pieniążka w kark. Kiedy wyjął monetę z ucha bosmana Nowickiego, czarni widzowie wydali głośny okrzyk podziwu. Ogromne zadowolenie odbiło się na twarzy czarownika. W tej chwili odzyskał przecież swą czarodziejską sławę. Nie spiesząc się, włożył na głowę pióropusz, zarzucił na plecy pelerynę z puszystych ogonów i podniósł berło. Pochylił się teraz ku Wilmowskiemu. Z trudem dobierając angielskie słowa wolno powiedział:

– Bana makuba, masz mądrego syna. To wielki czarownik. Masajowie będą słuchać ciebie i jego tak jak mnie!

Potrząsnął berłem i wręczył je Tomkowi. Bębny zadudniły, zaczął się nowy taniec.

– Niech go licho weźmie, byłem przekonany, że zacznie się awantura – odsapnął Hunter.

– Mogło być z nami źle – przyznał Wilmowski. – Nie dalibyśmy rady takiej gromadzie wojowników, i to otoczeni przez nich na otwartym miejscu.

– Kiedy Smuga położył dłoń na spluwie, to i moja wskoczyła do kieszonki jak na komendę. Ręczę wam, że ta mumia by nie zdążyła dotknąć naszego Tomka – dodał bosman i nikt nie miał wątpliwości, że nie były to czcze przechwałki.

– A ja przez cały czas tylko czekałem, u kogo czarownik znajdzie monetę – wtrącił beztrosko Tomek. – Zaraz też pomyślałem, że gdybym był na jego miejscu, wybrałbym jedynie pana bosmana, który siedział napuszony jak chmura gradowa. No i wybór czarownika padł na niego.

Zdumieni łowcy spojrzeli po sobie. Dobry humor chłopca był przecież dowodem, że w pełnej napięcia chwili zupełnie nie myślał o niebezpieczeństwie lub nie zdawał sobie zeń sprawy.

– Ejże, brachu! Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie miałeś ani cienia cykorii! – zawołał bosman.

– Czego znów miałbym się obawiać? Przecież sam nauczyłem czarownika sztuki z pieniążkiem. Powiedział mi też w tajemnicy, u siebie w chacie, że podczas tańca wojennego powtórzy ją w obecności wszystkich Murzynów. To miała być niespodzianka.

– Do licha z tym twoim koleżką i jego niespodziankami – rozgniewał się bosman. – Powinieneś nam był o tym powiedzieć!

– Może to i słuszne, co pan mówi, ale wtedy nie miałbym żadnej uciechy…

Tomek nie skończył zdania, gdyż bosman zgrzytnął zębami mrucząc:

– Szczęście, że nie jestem twoim ojcem i nie muszę się zastanawiać, czy ci sprawić lanie!

– Nie ma się o co gniewać, panie bosmanie – pojednawczo zaczął Smuga ubawiony rozmową.

– Musieliśmy mieć bardzo ponure miny i nie dziwię się Tomkowi, że patrząc na nas doskonale się bawił.

– Niepotrzebnie nauczyłeś czarownika tej dziecinnej sztuczki z monetą. Będzie ją wykorzystywał do oszukiwania zabobonnych i łatwowiernych Murzynów – zwrócił się Wilmowski do syna.

– Nie martw się, tatusiu! Aby temu zapobiec, obiecałem Kisumowi, że mu zdradzę tajemnicę wcierania monety – roześmiał się Tomek.

– A to cwaniak! No, pal cię sześć, nie gniewam się już na ciebie – rozchmurzył się bosman. – Wiesz co, brachu? Mam byczy pomysł! Podczas wyprawy nauczymy tej sztuki wszystkich Masajów.

– To naprawdę doskonały projekt – pochwalił Tomek i zaraz przysunął się do bosmana, aby omówić dokładnie całą sprawę.

Po chwili obydwaj przyjaciele pogrążeni już byli w zgodnej rozmowie.

Zabawa przeplatana tańcami i śpiewem trwała w dalszym ciągu. Dopiero późnym wieczorem podróżnicy udali się do namiotów na spoczynek.

Był wczesny ranek, gdy Tomek się przebudził. Ze zdziwieniem wsłuchiwał się w głuche dudnienie tam-tamów.

“Czyżby jeszcze nie zakończyli uczty?” – pomyślał.

Spojrzał na stojące obok łóżko ojca. Było już zasłane. Wysunął się więc spod moskitiery, ubrał i wybiegł z namiotu. Smuga i Hunter siodłali konie, natomiast bosman Nowicki przygotowywał śniadanie na rozkładanym stoliku.

– Dlaczego tam-tamy dudnią, panie bosmanie? Gdzie jest tatuś? – zagadnął Tomek podbiegając do pogwizdującego marynarza.

– To koleżka nie wie, co w trawie piszczy? Myślałem, że tacy cwani czarownicy wszystko sami odgadną. Ano, brachu, zaraz gazujemy deptać lwom po piętach. Bractwo masajskie zwołuje się na polowanie. Umarłego podnieśliby z grobu tym swoim dudnieniem. A twój szanowny tatuś poszedł uzgodnić z Kisumem wspólną akcję. Kapujesz teraz?

– Rozumiem, ale dlaczego nie zbudziliście mnie wcześniej?

– A po jakie licho takiego szkraba jak ty zrywać o świcie? Portczyny masz krótkie, mało guzików do zapinania, to i w ostatniej chwili zdążysz się ubrać.

– Ha, znów pan zaczyna z tym moim młodym wiekiem – rozindyczył się Tomek.

Bosman roześmiał się; klepnąwszy chłopca dłonią w ramię, dodał pojednawczym głosem:

– Przyznasz, brachu, że należało ci się to ode mnie za wczorajszego psikusa z czarownikiem i monetą znalezioną w moim uchu.

– To już jesteśmy skwitowani – orzekł Tomek.

– Niech tak będzie – zgodził się bosman.

– Czy przygotowaliście śniadanie? – zawołał Wilmowski zbliżając się do namiotów.

– Od kwadransa kocioł z kawą dymi jak komin parowca – oznajmił bosman. – Możemy siadać do stołu. Umyj się, Tomku, piorunem, bo z zaspanymi ślepiami nie trafisz do kubka z kawą!

Tomek pobiegł do strumienia. Wkrótce znalazł się przy stoliku razem z towarzyszami. Po śniadaniu podróżnicy przeczyścili broń i natychmiast wsiedli na wierzchowce. W obozie masajskim oczekiwało na nich kilku wojowników pod dowództwem samego Kisuma.

– Czy oni naprawdę mają zamiar zabijać lwy tymi dzidami? – zwrócił się Tomek do Huntera, spoglądając z niedowierzaniem na skromne uzbrojenie Masajów.

– Bądź o nich spokojny. Te na pozór niewinnie wyglądające dzidy stają się w ich rękach niezawodną bronią – odrzekł Hunter.

– Ja bym się nie odważył iść na polowanie tak uzbrojony.

– Ja też bym tego nie uczynił. Do miotania dzidą trzeba mieć szaloną wprawę i olbrzymią siłę.

W tej chwili dano hasło do wymarszu. Masajowie i biali łowcy ruszyli wzdłuż strumienia przecinającego sawannę. Po godzinie marszu przybliżyli się do rozległych wzgórz. Wkrótce u ich podnóża ujrzeli stado bydła o grubych, szeroko rozstawionych rogach. Kilku półnagich pasterzy wybiegło im na spotkanie. Kiedy usłyszeli o zamierzonym polowaniu, wydali głośny okrzyk radości. Jak wynikało z ich relacji, rozzuchwalone bezkarnością lwy niemal co noc porywały ze stada jedną lub kilka sztuk bydła, a przed dwoma dniami rozszarpały i pożarły pasterza.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: