— Nigdy cię nie zapomnę.
— Och — syknęła. - Sam nie wiesz, jaką mam ochotę sprawić, by tak naprawnę było. Jeśli nawet nie za pomocą magii, to za pomocą tego pejcza!
— Nie zrobisz tego.
— Masz rację, nie zrobię. Nie potrafiłabym. Zachowam się, jak przystało na wzgardzoną i porzuconą kochankę. Klasycznie. Odejdę z podniesioną głową. Z godnością i dumą. Łykając łzy. Potem będę ryczeć w poduszkę. A potem puszczę się z innym!
Pod koniec niemal krzyczała.
Nic nie powiedział. Ona też milczała.
— Geralt — powiedziała wreszcie, zupełnie innym głosem. - Zostań ze mną.
— Wydaje mi się, że cię kocham — powiedziała, widząc, że zwleka z odpowiedzią. - Zostań ze mną. Proszę cię o to. Nigdy nikogo nie prosiłam i nie sądzę, bym poprosiła. Ciebie proszę.
— Fringillo — odrzekł po chwili. - Jesteś kobietą, o której mężczyzna może tylko marzyć. Moją, tylko moją winą jest, że nie mam natury marzyciela.
— Jesteś — powiedziała po chwili, zagryzając wargi — jak rybacki hak, który raz wbity, wyrwać można tylko z krwią i mięsem. Cóż, sama sobie jestem winna, wiedziałam, co robię, igrając z niebezpieczną zabawką. Na szczęście, wiem też, jak sobie radzić ze skutkami. Mam w tym względzie przewagę nad resztą kobiecego plenienia.
Nie skomentował.
— Zresztą — dodała — złamane serce, choć boli dużo, dużo bardziej niż złamana ręka, zrasta się dużo, dużo szybciej.
Nie skomentował i tym razem. Fringilla przyjrzała się siniakowi na jego policzku.
— Jak mój amulet? Dobrze działa?
— Jest po postu świetny. Dziękuję ci.
Kiwnęła głową.
— Dokąd jedziesz? — spytała zupełnie innym głosem i tonem. - Czego się dowiedziałeś? Znasz miejsce, w którym ukrywa się Vilgefortz, prawda?
— Prawda. Nie proś mnie, bym ci powiedział, gdzie to jest. Nie powiem.
— Kupię tę informację. Coś za coś.
— Ach, tak?
— Mam wiadomość — powtórzyła — która jest cenna. A dla ciebie po prostu bezcenna. Sprzedam ci ją w zamian za…
— Za spokój sumienia — dokończył, patrząc jej w oczy. - Za zaufanie, którym cię obdarzyłem. Przed chwilą była tu mowa o miłości. A teraz zaczynamy mówić o handlu?
Milczała długo. Potem gwałtownie, ostro uderzyła się szpicrutą po cholewie.
— Yennefer — wyrecytowała szybko — ta, której imieniem kilka razy zwróciłeś się do mnie w nocy, w chwilach ekstazy, nigdy nie zdradziła ani ciebie, ani Ciri. Nigdy nie była wspólniczką Vilgefortza. By ratować Cirillę, nieustraszenie poszła na niesłychane ryzyko. Poniosła porażkę, wpadła Vilgefortzowi w łapy. Do prób skanowania, jakie miały miejsce jesienią ubiegłego roku, z pewnością zmuszono ją torturami. Czy żyje, nie wiadomo. Więcej nie wiem. Przysięgam.
— Dziękuję ci, Fringillo.
— Odejdź.
— Ufam ci — powiedział, nie odchodząc. - I nigdy nie zapomnę tego, co było między nami. Ufam ci, Fringillo. Nie zostanę z tobą, ale chyba też cię kochałem… Na swój sposób. Proszę, abyś to, czego się za chwilę dowiesz, zachowała w najgłębszej tajemnicy. Kryjówka Vilgefortza znajduje się w…
— Zaczekaj — przerwała. - Powiesz mi to później, później mi to zdradzisz. Teraz, przed odejściem, pożegnaj się ze mną. Tak, jak powinieneś się pożegnać. Nie liścikami, nie wybąkiwanymi przeprosinami. Pożegnaj się ze mną tak, jak tego pragnę.
Zdjęła rysie futro, rzuciła je na stertę słomy. Gwałtownym ruchem zdarła bluzkę, pod którą nie miała nic. Upadłą na futro, ciągnąc go za sobą, na siebie. Geralt chwycił ją za kark, podciągnął sukienkę, nagle zorientował się, że na zdjęcie rękawic nie będzie czasu. Fringilla na szczęście nie nosiła rękawic. Ani majtek. Na jeszcze większe szczęście nie nosiła też ostróg, bo za małą chwilę obcasy jej jeździeckich butów były dosłownie wszędzie, gdyby nosiła ostrogi, strach pomyśleć, co by się mogło stać.
Gdy krzyknęła, pocałował ją. Zdusił krzyk.
Konie, wietrząc ich wściekłą namiętność, rżały, tupały, tłukły się o przegrody, tak że aż pył i siano sypały się ze stropu.
— Cytadela Rhys-Rhun, w Nazairze, nad jeziorem Muredach — dokończyła triumfalnie Fringilla Vigo. - Tam jest kryjówka Vilgefortza. Wyciągnęłam to od wiedźmina, nim odjechał. Mamy dość czasu, by go wyprzedzić. On w żaden sposób nie zdoła dotrzeć tam przed kwietniem.
Dziewięć kobiet, zebranych w sali kolumnowej zamczyska Montecalvo, pokiwało głowami, obdarzyło Fringille spojrzeniami pełnymi uznania.
— Rhys-Rhun — powtórzyła Filippa Eilhart, odsłaniając zęby w drapieżnym uśmiechu i bawiąc się przypiętą do sukni sardonyksową kameą. - Rhys-Rhun w Nazairze. No, to do rychłego zobaczenia, panie Vilgefortz… Do rychłego zobaczenia!
— Gdy wiedźmin tam dotrze — zasyczała Keira Metz — znajdzie gruzy, które nawet już nie będą śmierdzieć spalenizną.
— Ani trupem — uśmiechnęła się uroczo Sabrina Glevissig.
— Brawo, panno Vigo — skinęła Sheala. - Ponad trzy miesiące w Toussaint… Ale chyba warto było.
Fringilla Vigo powiodła spojrzeniem po siedzących za stołem czarodziejkach. Po Sheali, Filippie, Sabinie Glevissig. Po Keirze Metz, Margaricie Laux-Antille i Triss Merigold. Po Francesce Findabair i Idzie Emean, których obramowane intensywnym elfim makijarzem oczy absolutnie niczego nie wyrażały. Po Assire var Anahid, której oczy wyrażały niepokój i troskę.
— Warto było — przyznała.
Absolutnie szczerze.
Niebo z ciemnoniebieskiego powoli robiło się czarne. Lodowaty wiatr duł wśród winnic. Geralt zapiął wilczurę i owinął szyję wełnianym szalem. Czuł się świetnie. Spełniona miłość, jak zwykle, wzniosła go na szczyt sił fizycznych, psychicznych i moralnych, starła ślad wszelkich wątpliwości, a myśl uczyniła jasną i żywą. Żałował tylko, że na dłuższy czas będzie pozbawiony tego cudownego panaceum.
Głos Reynarta de Bois-Fresnes wyrwał go z zadumy.
— Idzie zła pogoda — powiedział błędny rycerz, patrząc na wschód, tam, skąd nadlatywała wichura. - Spieszcie się. Jeżeli z tym wiatrem przyjdzie śnieg, jeśli schwyci was na przełęczy Malheur, znajdziecie się w pułapce. A wówczas do wszystkich bogów, jakich czcicie, jakich znacie i jakich rozumiecie, módlcie się o odwilż.
— Rozumiemy.
— Przez pierwsze dni wiodła was będzie Sansretour, trzymajcie się rzeki. Miniecie faktorię traperską, dotrzecie do miejsca, w którym do Sansretour wpada prawy dopływ. Nie zapominajcie: prawy. Jego bieg wskaże wam drogę na przełęcz Malheur. Gdy zaś z wolą boską pokonacie Malheur, nie spieszcie się tak bardzo, będziecie mieli jeszcze przed sobą przełęcze Sansmerci i Mortblanc. Gdy pokonacie obydwie, zjedziecie w dolinę Sudduth. Sudduth ma ciepły mikroklimat, niemalże jak Toussaint. Gdyby nie nędzna gleba, sadziliby tam winorośl.
Urwał zawstydzony pod karcącymi spojrzeniami.
— Jasne — chrząknął. - Do rzeczy. U wylotu Sudduth leży miasteczko Caravista. Mieszka tam mój kuzyn, Guy de Bois-Fresnes. Odwiedźcie go i powołajcie się na mnie. Gdyby okazało się, że kuzyn umarł lub skretyniał, pamiętajcie, kierunek waszej drogi to równina Mag Deira, dolina rzeki Sylte. Dalej, Geralt, to już wedle map, które odrysowałeś sobie u miejskiego kartografa. Skoro już jesteśmy przy kartografie, nie bardzo pojmuję, dlaczego wypytywałeś go o jakieś zamki…
— O tym lepiej zapomnij, Reynart. Nic takiego nie miało miejsca. Nic nie słyszałeś, nic nie widziałeś. Choćby cię na męki brali. Rozumiesz?
— Rozumiem.
— Jeździec — ostrzegł Cahir, opanowując brykającego ogiera. - Jeździec wali ku nam cwałem od strony pałacu.
— Jeśli jeden — wyszczerzyła się Angouleme, głaszcząc wiszący u siodła toporek — to mały problem.
Jeźdźcem okazał się Jaskier, gnający co koń wyskoczy. O dziwo, koniem okazał się Pegaz, wałach poety, który skakać nie lubił i nie zwykł.
— No — powiedział trubadur, zdyszany tak, jakby to on niósł wałacha, a nie wałach jego. - No, udało się. Bałem się, że was nie złapię.
— Tylko nie mów, że jednak jedziesz z nami.
— Nie, Geralt — Jaskier spuścił głowę — nie jadę. Zostaję tu, w Toussaint, z Łasiczką. To znaczy, z Anariettą. Ale nie mogłem się przecież z wami nie pożegnać. Życzyć szczęśliwej drogi.
— Podziękuj za wszystko księżnej. I usprawiedliw nas, że tak nagle i bez pożegnania. Wytłumacz jakoś.
— Uczyniliście rycerski ślub i tyle. Każdy w Toussaint wliczając Łasiczkę, zrozumie coś takiego, a tutaj… Macie. Niech to będzie mój wkład.
— Jaskier — Geralt wziął od poety ciężką sakiewkę. - Na brak pieniędzy nie cierpimy. Niepotrzebnie…
— Niech to będzie mój wkład — powtórzył trubadur. - Forsa zawsze się przyda. A poza tym nie jest moja, wziąłem te dukaty z prywatnej szkatuły Łasiczki. Co tak patrzycie? Kobietom pieniądze potrzebne nie są. Bo i po co? Nie piją, w kości nie grają, a kobietami, psiakrew, są przecież same. No, bywajcie! Jedźcie, bo się rozpłaczę. A po wszystkim macie zawadzić o Toussaint, wracając, wszystko mi opowiedzieć. I chcę uścisnąć Ciri. Obiecujesz, Geralt?
— Obiecuję.
— No, to bywajcie.
— Zaczekaj — Geralt obrócił konia, podjechał blisko do Pegaza, skrycie wyciągnął zza pazuchy list. - Postaraj się, aby to pismo dotarło…
— Do Fringilli Vigo?
— Nie. Do Dijkstry.
— Co też ty, Geralt? A jak ja mam to zrobić według ciebie?
— Znajdź sposób. Wiem, że potrafisz. A teraz bywaj. Daj pyska, stary durniu.
Daj pyska, druhu. Będę was wyglądał.
Patrzyli mu w ślad, widzieli, jak jedzie kłusem w kierunku Beauclair.
Niebo ciemniało.
— Reynart — wiedźmin odwrócił się w siodle. - Jedź z nami.
— Nie, Geralt — odrzekł po chwili Reynart de Bois-Fresnes. - Ja jestem błędny. Ale nie szalony.
W wielkiej sali kolumnowej zamku Montecalvo panowało niezwykłe podniecenie. Dominujący tu zwykle subtelny światłocień kandelabrów dziś zastępowała mleczna jasność wielkiego magicznego ekranu. Obraz na ekranie drgał, migotał, zanikał, potęgując podniecenie i napięcie. I zdenerwowanie.
— Ha — powiedziała Filippa Eilhart, uśmiechając się drapieżnie. - Szkoda, że nie mogę tam być. Dobrze zrobiłoby mi trochę akcji. I trochę adrenaliny.