– Znajdując stajennego, który byłby waszym szpiegiem!? – podrzuciłem.

Skrzywił się lekko.

– Wy Australijczycy jesteście tacy bezpośredni – mruknął. – Ale o to właśnie nam z grubsza chodziło. Nie posunęliśmy się wprawdzie dalej niż do rozmów na ten temat. Realizacja tego planu nastręcza wiele trudności i prawdę mówiąc, nie mamy przecież żadnej gwarancji, że stajenny, z którym nawiążemy kontakt, nie pracuje już… no… dla drugiej strony.

– A Arthur Simmons dostarcza takiej gwarancji? – uśmiechnąłem się.

– Tak. A ponieważ jest Anglikiem, zginie niezauważony w tłumie ludzi związanych z wyścigami. Przyszło mi to na myśl, kiedy płaciłem za obiad. Zapytałem więc o drogę do pana i przyjechałem prosto tutaj, żeby się zorientować na miejscu, jaki on jest.

– Oczywiście może pan z nim porozmawiać – powiedziałem wstając z fotela. – Ale nie przypuszczam, żeby to się na coś przydało.

– Dostanie znacznie większe wynagrodzenie niż normalnie – dodał, nie zrozumiawszy mojej intencji.

– Nie chodzi mi o to, że nie będzie miał ochotyjechać, tylko o to, że nie nadaje się do czegoś takiego.

Wyszedł ze mną z powrotem na wiosenne słońce. Na tej wysokości było jeszcze chłodno, toteż zauważyłem, że zatrząsł się z zimna wyszedłszy z ciepłego domu.

– Jeśli zechce pan chwilę poczekać, zaraz go przyprowadzę – powiedziałem przechodząc za róg domu, po czym włożywszy palce do ust gwizdnąłem głośno w kierunku małego domku po drugiej stronie podwórza. W oknie ukazała się głowa, więc zawołałem: – Niech przyjdzie Arthur.

Głowa skinęła, wycofała się i po chwili Arthur Simmons, starszy, mały, krzywonogi mężczyzna, odznaczający się niezwykłą prostotą umysłu, zmierzał swymi ruchami kraba w moim kierunku. Zostawiłem ich razem, jego i hrabiego, a sam poszedłem zajrzeć, czy moje nowo narodzone źrebiątko trzyma się mocno życia. Trzymało się, choć jego wysiłki, by stanąć na zdeformowanej przedniej nodze, wyglądały naprawdę żałośnie.

Zostawiłem źrebię z matką i wróciłem do hrabiego obserwując z pewnej odległości, jak wyjmuje z portfela banknot i wręcza go Arthurowi. Oczywiście Arthur tego nie przyjmie, chociaż jest Anglikiem. Jest tu już na tyle długo, myślałem, że jest w równym stopniu Australijczykiem, co każdy inny. Za nic nie wróciłby do Wielkiej Brytanii, bez względu na to, co mówi po pijanemu.

– Miał pan rację – usłyszałem. – To znakomity facet, ale nie nadaje się do moich celów. Nawet mu nie proponowałem.

– Czy nie oczekuje pan zbyt dużo od chłopca stajennego? Nawet gdyby był nie wiem jak rozgarnięty, czy potrafi rozwiązać zagadkę, z którą ludzie tacy jak pan nie potrafili sobie poradzić?

Hrabia October skrzywił się.

– No, tak, to właśnie jest jedna z trudności, o których wspomniałem. Błądzimy przecież po omacku. Warto podjąć każdą próbę. Każdą. Nie zdaje pan sobie sprawy, jak poważna jest sytuacja.

Podeszliśmy do samochodu, hrabia October otworzył drzwiczki.

– Dziękuję za cierpliwość, panie Roke. Jak już mówiłem, przyjechałem tu pod wpływem impulsu. Mam nadzieję, że nie zabrałem panu zbyt wiele czasu? – uśmiechnął się, ale ciągle wyglądał tak, jakby był lekko zmieszany i zbity z tropu.

Potrząsnąłem przecząco głową i uśmiechnąłem się do niego. Zapalił silnik, zawrócił i powoli odjechał. Przestałem o nim myśleć, nim zdążył wyjechać za bramę.

Przestałem o nim myśleć, ale nie odjechał zbyt daleko z mojego życia.

Wrócił następnego popołudnia o zachodzie słońca. Zastałem go spokojnie palącego papierosa w małym niebieskim samochodzie. Siedział tam dokonawszy prawdopodobnie odkrycia, że nikogo nie ma w domu. Poszedłem w jego stronę wracając ze stajni, gdzie wykonywałem moją porcję wieczornych zajęć, i zdałem sobie sprawę, że znowu zastał mnie w najbrudniejszym stanie.

Widząc, że się zbliżam, wysiadł z samochodu i zadeptał niedopałek.

– Witam, panie Roke – wyciągnął rękę, którą uścisnąłem. Nawet nie próbował spieszyć się z zaczęciem rozmowy. Tym razem nie przyjechał wiedziony impulsem. W jego zachowaniu nie było żadnego wahania, natomiast wrodzony mu autorytet dostrzegalny był znacznie wyraźniej i uderzyło mnie, że ta właśnie cecha sprawiła, iż udało mu się przekonać całe prezydium złożone z trzeźwo myślących dyrektorów do niezbyt popularnej propozycji.

I wtedy od razu domyśliłem się, jaki jest cel jego wizyty.

Przez moment przyglądałem mu się bacznie, po czym wskazałem gestem dom i raz jeszcze wprowadziłem go do living-roomu.

– Napije się pan czegoś? – zapytałem. – Może whisky?

– Z chęcią. – Odebrał szklankę.

– Jeśli pan pozwoli, pójdę się przebrać. – I trochę pomyślę, dodałem w duchu.

Wziąłem prysznic, włożyłem jakieś przyzwoite spodnie, skarpetki, domowe pantofle, białą popelinową koszulę i jedwabny granatowy krawat. Zaczesałem starannie do tyłu wilgotne włosy przed lustrem i dokładnie sprawdziłem, czy mam czyste paznokcie. Nie ma żadnego powodu wdawać się w spór z pozycji społecznie niekorzystnej. Zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z hrabią równie jak ten zdeterminowanym.

Podniósł się, kiedy wszedłem do pokoju, i niedostrzegalnym spojrzeniem oszacował zmiany w moim wyglądzie.

Uśmiechnąłem się zdawkowo, nalałem sobie drinka i ponownie napełniłem jego szklankę.

– Myślę, że mógł pan zgadnąć, co mnie tutaj sprowadziło.

– Możliwe.

– Chciałem namówić pana, by podjął się pan zadania, jakie chciałem powierzyć Simmonsowi – powiedział bez żadnych wstępów i bez pośpiechu.

– Tak – odparłem sącząc trunek. – Aleja nie mogę tego zrobić. Staliśmy tak patrząc na siebie. Wiedziałem, że osoba, na którą patrzy, znacznie się różni od Daniela Roke, którego spotkał przedtem – Jest bardziej solidna i być może bardziej podobna do człowieka, jakiego pewnie spodziewał się tu zastać. Ubranie czyni człowieka – pomyślałem cierpko.

Zaczynało zmierzchać, zapaliłem więc światło. Góry za oknem uciekały w ciemność, i bardzo szczęśliwie się składało, bo sądziłem, że będę potrzebował całej mojej uwagi, która dosłownie i przenośnie skupiła się wokół hrabiego Octobra. Oczywiście problem polegał na tym, że więcej niż połowa mojego ja chciała spróbować tej fantastycznej roboty. Ale wiedziałem, że to jest szaleństwo. I że nie stać mnie na nie.

– Teraz już bardzo wiele się o panu dowiedziałem – powiedział wolno. – Kiedy wczoraj stąd wracałem, pomyślałem sobie: co za szkoda, że pan nie jest Arthurem Simmonsem, byłby pan idealny Proszę mi wybaczyć, ale wyglądał pan jak wymarzony do tej roli… – Zabrzmiało to przepraszająco.

– Ale już nie wyglądam?

– Pan wie, że nie. Zmienił się pan do tego stopnia, że chyba nie. Ale myślę, że znów mógłby pan. Jestem pewien, że gdyby wczoraj, kiedy pana poznałem, miał pan tak cywilizowany wygląd jak w tej chwili, nigdy nie wpadłbym na ten pomysł. Ale kiedy zobaczyłem pana po raz pierwszy idącego przez padok, półnagiego w postrzępionych spodniach, wyglądał pan jak Cygan i wziąłem pana za wynajętego pomocnika… przepraszam.

– To się często zdarza i nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnąłem się słabo.

– No i ten pana głos. Ten pana australijski akcent. Wiem, że nie jest tak silny jak u wielu innych, których słyszałem, ale jest cholernie bliski wymowie cockney. Zresztą myślę, że może pan go jeszcze do niej zbliżyć. Widzi pan – ciągnął zdecydowanie, zważywszy, że zamierzam mu przerwać – jeżeli umieści pan w stajni wykształconego Anglika, jest bardzo prawdopodobne, że wszyscy od razu rozpoznają po głosie, że nie jest autentycznym chłopcem stajennym. Ale z panem nie będą mogli tego stwierdzić. Wygląda pan odpowiednio i odpowiednio mówi. Wydaje mi się, że jest pan doskonałym rozwiązaniem naszych problemów. O znalezieniu lepszego nie mógłbym marzyć.

– Zewnętrznie – skomentowałem zimno. Wypił łyk alkoholu i przyjrzał mi się w zamyśleniu.

– Pod każdym względem. Zapomina pan, mówiłem przecież, że wiem już o panu dość dużo. Wczoraj po południu, kiedy dojechałem do Perloomy, postanowiłem, hm… przeprowadzić małe śledztwo, można tak to określić, aby sprawdzić, jakim człowiekiem jest pan naprawdę i czy istnieje najmniejsza choćby szansa, że może zainteresować pana taka… praca. – Wypił znowu łyk i zrobił wyczekującą pauzę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: