– A jak ten strój wygląda? – spytałem.

– Biała bluza ze szkarłatnymi i turkusowymi znakami zapytania, turkusowe rękawy, czerwona czapka.

– Na pewno bardzo ładny – pochwaliłem, uśmiechając się. – Będę go wypatrywał na torze.

Hunterson dodał, że przed Pucharem Latarnika jego trener planuje wystawić Egocentryka do jeszcze jednej gonitwy, może więc mógłbym go wtedy zobaczyć. Przytaknąłem niezobowiązująco i w tym momencie weszła Gail niosąc herbatę.

Huntersonowie w szybkim tempie wlali w siebie po trzy filiżanki, równocześnie spojrzeli na zegarki i oznajmili, że czas nagli i jeżeli mają zdążyć do Murrowów na drinka, to muszą się zbierać.

– Ja nie pojadę, bo mam robotę – powiedziała Gail – Podziękujcie im za zaproszenie. Ale mogę po was przyjechać, jeśli wolelibyście nie prowadzić samochodu w drodze powrotnej. Zadzwońcie stamtąd po mnie.

Popijawa u Murrowów po dżinie wypitym z okazji parti golfa naraziłaby każdego na przykre konsekwencje, gdyby przyszło dmuchać w balonik. Huntersonowie skinęli głowa mi i wyrazili jej swoją wdzięczność. -

– Zanim państwo odjadą, czy moglibyście mi pokazać jakieś wycinki z gazet? I ewentualnie zdjęcia? – spytałem.

– Ależ oczywiście – zgodził się Hunterson. – Gail pokaże je panu, prawda, złotko? Musimy pędzić, kochany, ci Murrowowie, rozumie pan… On jest prezesem klubu golfowego. Miło mi było pana poznać. Mam nadzieję, że ogólnie dowiedział się pan wszystkiego, co potrzeba. Gdyby chciał się pan dowiedzieć czegoś więcej, proszę śmiało dzwonić.

– Dziękuję – odparłem, ale już mnie chyba nie usłyszał. Huntersonowie udali się na górę, potem zeszli na dół, trzasnęli frontowymi drzwiami i odjechali. Po ich wyjściu dom ogarnęła cisza.

– Właściwie to nie są alkoholikami – powiedziała Gail. – Po prostu wędrują ochoczo od kieliszka do kieliszka.

Teraz na nią przyszła kolej, żeby udzielić mi wyjaśnień. Ale w jej głosie nie zabrzmiał wcale ton usprawiedliwienia, jak u ciotki, a tylko rzeczowość.

– Używają życia – odparłem. Gail uniosła brwi.

– Wie pan, że tak – powiedziała. – Muszę przyznać, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam.

Egocentryczka, oceniłem ją w duchu. Opanowana. Chłodna uczuciowo. Wszystkie cechy, jakich nie lubiłem w kobiecie. I wszystkie, jakich szukałem. Pokusa trudna do przezwyciężenia.

– Chce pan obejrzeć te zdjęcia? spytała.

– Tak, bardzo proszę.

Przyniosła kosztowny, oprawny w skórę album i zaczęliśmy go oglądać karta po karcie. W nielicznych wycinkach nie znalazłem żadnych nowych informacji. Żadne ze zdjęć nie przykuwało uwagi na tyle, żeby się nadawać do druku w „Lakmusie”. Zapowiedziałem, że zjawię się któregoś dnia w najbliższym czasie z fotoreporterem. Gail odłożyła album, a ja wstałem, żeby się pożegnać.

– Zadzwonią od Murrowów nie wcześniej niż za dwie godziny – powiedziała. – Może pan zostanie i jednak się czegoś napije.

Spojrzałem na zegarek, pociągi odchodziły co pół godziny. Pomyślałem, że mogę sobie pozwolić na przepuszczenie najbliższego. Tam czekała Elżbieta. Tu Gail. I przecież to tylko jedna godzina.

– Tak – odparłem. – Napiję się.

Nalała mi piwa i przyniosła jedno dla siebie. Usiadłem z powrotem na kanapie, a ona splatając z gracją nogi przysiadła na dużej aksamitnej poduszce leżącej na podłodze.

– Jest pan oczywiście żonaty?

– Tak – przyznałem.

– Jak zwykle ci, którzy są interesujący.

– To dlaczego pani nie jest mężatką?

Uśmiechnęła się z uznaniem, odsłaniając mlecznobiałe połyskliwe zęby.

– O… małżeństwo może poczekać. Długo? – spytałem.

– Chyba… aż znajdę kogoś, z kim nie mogłabym się rozstać.

– Rozstała się pani z niejednym?

– Z niejednym potwierdziła kiwając głową. Łyknęła piwa i spojrzała na mnie znad szklanki. – A pan? Jest pan wierny żonie?

Mimo woli zamrugałem oczami.

– Przeważnie – powiedziałem ostrożnie. Ale nie zawsze?

Nie zawsze.

27Po długim, rozważnym milczeniu wypowiedziała jedno krótkie zdanie:

– To dobrze.

– Przepraszam, to filozoficza uwaga, czy propozycja – spytałem.

Roześmiała się.

– Po prostu lubię wiedzieć, na czym stoję – odparła.

– Z szeroko otwartymi oczami i niezmąconym spojrzeniem?

– Nie znoszę komplikacji – przytaknęła.

– A zwłaszcza uczuciowych?

– Trafił pan w sedno.

Pomyślałem, że jeszcze nigdy nie była zakochana. Owszem, często szła z kimś do łóżka, ale nie kochała nigdy. Nie podobało mi się to, a jednak tego właśnie pragnąłem. Zdusiłem w sobie zdradliwy podszept i, jak przystało na dobrego dziennikarza, zapytałem ją o jej pracę.

– Nie narzekam – odparła, wzruszając ramionami. – Na każdą setkę studentów przypada najwyżej jeden prawdziwy talent. Przeważnie mają pięć razy tyle ambicji, co pomysłów.

– Czy pani sama też projektuje stroje?

– Nie dla firm szyjących ciuchy. Trochę dla siebie, dla Sary i dla szkoły. Wolę uczyć. Sprawia mi przyjemność, że potrafię przekształcić mgliście artystyczną niewiedzę w fachowość.

– I zobaczyć swój wpływ na całej Oxford Street? Skinęła głową, oczy błyszczały jej z rozbawienia.

– Pięciu spośród największych producentów odzieży zatrudnia jako projektantów moich byłych uczniów. Jeden z nich jest taką indywidualnością, że zawsze rozpoznam jego kreacje na wystawie sklepu.

– Lubi pani mieć władzę – powiedziałem.

– A kto nie lubi?

– Mądrzy ludzie.

– Bo każda władza deprawuje? – spytała z ironią.

– Każdy z nas ma jakąś słabość – odparłem pojednawczo.

Do jakiej pani się przyznaje? Roześmiała się.

– Mam chyba słabość do pieniędzy. Całe szkolnictwo kuleje finansowo.

– Więc zadowala się pani belferską władzą.

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie mogąc powstrzymać mimowolnego skurczu twarzy spuściłem wzrok, zatapiając spojrzenie w piwie. Jej słowa tak trafnie podsumowały moją nieodmienną sytuację. Po jedenastu latach nie godziłem się z nią bardziej niż kiedykolwiek.

– O czym pan myśli? – spytała.

– Że chciałbym pójść z panią do łóżka.

Wzięła głęboki oddech. Oderwałem wzrok od zwietrzałego ciemnego płynu przygotowany na każdą formę kobiecego oburzenia. Mogłem się przecież co do niej mylić.

Wyglądało jednak na to, że nie. Śmiała się. Była zadowolona.

– Wali pan prosto z mostu. Mhm.

Odstawiłem piwo i wstałem z uśmiechem. Na mnie już czas – powiedziałem. – Muszę zdążyć na pociąg.

Po tym, co pan powiedział? Nie może pan teraz odejść.

Zwłaszcza po tym, co powiedziałem. Zamiast odpowiedzieć, stanęła przy mnie. Ujęła moją dłoń i wsunęła mi palce w złote kółko na końcu suwaka z przodu sukienki.

– Teraz niech pan się śpieszy – powiedziała.

– Znamy się zaledwie parę godzin – zaprotestowałem.

– Zwrócił pan na mnie uwagę już po paru minutach. Potrząsnąłem przecząco głową.

– Po paru sekundach – sprostowałem.

– Lubię nieznajomych – oświadczyła, błyskając zębami. Pociągnąłem w dół za kółko, otwierając suwak – najwyraźniej o to jej chodziło.

Przed kominkiem Huntersonów leżał biały, puszysty dywan. Miałem wrażenie, że Gail kocha się na nim nie po raz pierwszy. Nie traciła czasu i nie była ani trochę skrępowana. Zdjęła buciki i pończochy. Strząsnęła z siebie sukienkę i zrzuciła zielone bikini. Jej śniada skóra tchnęła ciepłem w zapadającym zmierzchu, a figura zapierała dech.

Przeżyłem z nią wspaniałe chwile. Była zarówno kochanką hojną, jak i doświadczoną. Wiedziała kiedy pieścić lekko, a kiedy z wigorem. Wziąłem ją z żarliwą wdzięcznością, która była uczciwą namiastką miłości.

Kiedy skończyliśmy, wyciągnąłem się przy niej na dywanie, czując jak po wyzwoleniu napięcia osłabłe członki ciążą mi i omdlewają. Świat oddalił się o milion lat świetlnych i nie śpieszyło mi się do niego.

– Uch! – powiedziała zadyszana, śmiejąc się. – O rety, naprawdę tego potrzebowałeś.

– Mhm.

– Czy twoja żona nie pozwala ci…?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: