– O, rany! Ale pobojowisko – Pete wyraził to, co myśleli wszyscy.
– Sądzi pan, że zdążyliśmy, panie Grant?
– Chyba tak – odparł detektyw ponuro. – Jeśli się dobrze orientuję, to numery sześćsetne i pięćsetne zaczynają się kilka przecznic dalej, za tym zakrętem w prawo. Jedźmy to sprawdzić.
Ominął kupy gruzu i skręcił w prawo. Znaleźli się pośród domów jeszcze nie zniszczonych. Stały ciche i puste, z ciemnymi oknami.
Zaledwie kilkaset metrów dalej toczyło się normalne miejskie życie, ale tu, na Maple Street wiało grozą i pustką. Wszyscy mieszkańcy już się wyprowadzili. Za kilka miesięcy będzie tędy przebiegała betonowa autostrada z tysiącami samochodów. Teraz jednak cała ulica należała do nich i może jeszcze do chudego kota, który przebiegł im drogę.
– Mijamy numery dziewięćsetne – ogłosił pan Grant z zadowoleniem. – Do sześciuset już niedaleko. Uważajcie teraz.
Jechali wolno pośród opuszczonych domów. Od czasu do czasu wiatr trzaskał otwartymi drzwiami, jakby chciał powiedzieć, że nie ma już znaczenia, czy drzwi są otwarte, czy zamknięte.
– Zaczynają się sześćsetki – powiedział pan Grant. – Widzicie coś?
– Jest tam! – krzyknął Pete, wskazując na ładny bungalow.
– A tam jest drugi niemal identyczny – zauważył Jupiter, pokazując dom po przeciwnej stronie ulicy. – Oba mają okrągłe okienka na strychu.
– Hmm, dwa domy? – zmarszczył czoło pan Grant. – I nie wiecie, który jest tym właściwym?
– Pani Miller powiedziała tylko, że to mały bungalow z brązową dachówką i okrągłym okienkiem na strychu.
– W tych okolicach dużo jest takich domów – mruknął pan Grant. Jedźmy dalej. Zobaczymy, co jest za następną przecznicą.
Za następną przecznicą zauważyli jeszcze jeden bungalow z brązową dachówką i okrągłym okienkiem na strychu. Stał między dwoma domami zdobionymi sztukaterią. Pan Grant zatrzymał samochód.
– Trzy możliwości – powiedział. – To trochę utrudnia sprawę. Ale przynajmniej jesteśmy tu pierwsi. Nie zauważyłem żadnego samochodu parkującego w pobliżu. Po Trzech Palcach i reszcie też ani śladu. Zostawimy samochód w bocznej uliczce, żeby nie rzucał się w oczy, i musimy obejrzeć wszystkie trzy domy, aż znajdziemy ten właściwy.
Rozdział 15. Poszukiwanie się rozpoczyna
Było już niemal ciemno, kiedy zbliżyli się do pierwszego bungalowu z brązową dachówką. Pan Grant rozejrzał się dookoła, ale na opustoszałej Maple Street nie było żywej duszy.
Popchnął drzwi. Nie ustąpiły.
– Zamknięte – stwierdził. – Ale skoro i tak ma zostać zburzony, nie musimy się przejmować, w jaki sposób dostaniemy się do środka.
Cieńszy koniec łomu, który przyniósł z samochodu, wsunął pomiędzy drzwi i futrynę. Kiedy go nacisnął, rozległ się trzask pękającego drewna i drzwi puściły.
Wszedł do środka, a Trzej Detektywi deptali mu po piętach. Wewnątrz panowały ciemności. Pan Grant poświecił latarką po ścianach. Znajdowali się w zakurzonym pomieszczeniu, które kiedyś było pokojem gościnnym. Po podłodze walały się jakieś papiery.
– Możemy równie dobrze zacząć stąd – stwierdził. – Choć ja ukryłbym pieniądze na zapleczu lub w holu. Czy masz nóż, Jupiterze?
Jupiter wyjął swój wspaniały szwajcarski nóż i otworzył największe ostrze. Przeciął kwiecistą tapetę, a pan Grant wsunął w otwór szpachelkę i oderwał pasek papieru. Pod spodem był tylko gips.
– Tu nie ma nic – stwierdził. – Musimy spróbować w innych miejscach, a potem sprawdzić resztę ścian i tak pokój po pokoju.
Pod tapetą na pierwszej ścianie był jedynie gips. Sprawdzili pozostałe ściany w kilku miejscach z podobnym rezultatem.
– No, dobrze, a teraz przejdziemy do jadalni – powiedział pan Grant.
Przyświecając sobie latarką, przeszli dalej. Jupiter naciął tapetę w pokoju jadalnym, a pan Grant odgiął kawałek od ściany. Pete wydał okrzyk radości.
– Coś zielonego pod spodem!
– Jupiterze, poświeć tutaj – zawołał pan Grant. – Może je znaleźliśmy!
Jupiter skierował smugę światła na odsłonięte miejsce. Ukazał się jakiś zielonkawy wzór.
– To tylko kolejna warstwa tapety – stwierdził pan Grant. – Sprawdźmy, co pod nią jest.
Pod spodem był znów jedynie gips.
Z jadalni przeszli do pierwszej sypialni. I znów nic. Podobny rezultat w drugiej sypialni. W łazience i kuchni ściany były malowane farbą. Jupiter wspiął się po wąskiej drabince na strych. Tu nie było tapety.
– No cóż, pudło za pierwszym razem – powiedział pan Grant trochę zdenerwowany i spocony. – Spróbujmy w następnym domu.
Wyszli na zewnątrz. Było już całkiem ciemno. Jedynie latarnie na rogach ulicy wciąż się paliły. Wszystkie domy stały ciemne i trochę jak nie z tego świata. Pan Grant poprowadził chłopców do następnego bungalowu z brązowym dachem. Tym razem drzwi zastali otwarte.
Układ pokoi był taki, jak w poprzednim domu, ale tapeta wyglądała na nowszą.
– Może tym razem nam się poszczęści – odezwał się pan Grant z nadzieją w głosie. – Zrób nacięcie, Jupiterze.
Jupiter przeciął tapetę, pan Grant ją odgiął, ale pod spodem nie było niczego.
W coraz większym napięciu przenosili się z pomieszczenia do pomieszczenia, lecz i tym razem niczego nie znaleźli.
– A więc pozostaje nam już tylko jeden dom – powiedział pan Grant z lekka ochrypłym głosem. – To musi być ten właściwy!
Przeszli na drugą stronę ulicy do trzeciego bungalowu pasującego do opisu pani Miller. Podczas gdy pan Grant przygotowywał się do sforsowania zamkniętych drzwi, Jupiter oświetlił latarką framugę. Metalowe cyferki przytwierdzone do białej futryny odbiły światło.
– Nie rób tego! – skarcił go ostro pan Grant. – Musimy być ostrożni i nie zwracać niczyjej uwagi.
– Wydaje mi się tylko, że coś zauważyłem. Myślę, że to właśnie był dom pani Miller.
– Skąd wiesz, Jupe? – wyszeptał Bob, Panująca dookoła pustka skłaniała do szeptu.
– No właśnie, skąd wiesz? – zapytał pan Grant.
– Ten dom ma numer 671. Kiedy go przeniesiono, numer został oczywiście zmieniony. Wydaje mi się, że są tu ślady po starym numerze.
– Czyżby? Przyjrzyjmy się im bliżej. Tylko szybko.
Jupiter wcisnął guzik latarki. W wąskiej smudze światła ukazały się cyfry. Tuż nad nowym numerem widać było ślady po farbie, wyblakłe, lecz jeszcze dość wyraźne.
– Numer 532! – krzyknął Pete. – Znaleźliśmy go.
– Dobra robota, Jupiterze – pochwalił pan Grant. – Wejdźmy teraz do środka i znajdźmy te pieniądze.
Drzwi odskoczyły z hałasem i wszyscy czterej weszli pospiesznie do pokoju gościnnego. Bob aż posapywał z emocji. Wreszcie trafili. Gdzieś w tym domu, pod tapetą znajdowało się pięćdziesiąt tysięcy dolarów.
– Poświeć trochę, Jupiterze – polecił pan Grant. Jupiter oświetlił po kolei wszystkie ściany. Pokrywała je tapeta o wypukłych wzorach.
– Bardzo możliwe, że to tutaj – odezwał się Grant. – Pod taką grubą tapetą łatwo coś ukryć. Bierzmy się do roboty!
Jupiter szybko naciął papier, pan Grant go odgiął i pod spodem ukazał się goły tynk.
– Zaczniemy od rogu i będziemy się przesuwali dookoła pokoju – komenderował Grant. – Pięćdziesiąt kawałków w dużych banknotach nie zajęło całej ściany. Pospieszmy się.
Właśnie doszli do końca pierwszej ściany, gdy rozległ się jakiś hałas. Wszyscy czterej zdrętwieli.
– Co… – zaczął pan Grant, ale nie skończył zdania. Drzwi frontowe otworzyły się z impetem i w środku rozległ się tupot nóg. Szeroka smuga światła zatrzymała się na naszej grupce. Jednocześnie nieprzyjemny głos rozkazał:
– OK, wy tam! Wszyscy rączki do góry!