Na kantorku leżała rozsypana garść spinaczy. Bawiłem się nimi jakiś czas, po czym usiadłem na krześle obok stołu. Po dziesięciu, może piętnastu minutach w drzwiach ukazała się dziewczyna. Trzymała w ręce klips do papieru. Spojrzała na mnie tak, jakby się trochę zdziwiła, i lekko się zaczerwieniła.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie wiedziałam, że pan czeka. Trzeba było zapukać. Robiłam akurat porządek w sąsiednim pokoju. Wie pan, straszny tam bałagan.
Dłuższy czas przyglądałem się jej twarzy. Czułem, że znam tę twarz. Coś, głęboko na dnie mojej świadomości, poruszyło się nieznacznie. Nie byłem jednak w stanie tego pojąć – wszelkie słowa zamieniały się w popiół przy pierwszej próbie wyłonienia ich z ciemności.
– Jak pan widzi, nikt tutaj nie przychodzi. Nie ma tu niczego oprócz Starych Snów.
Pokiwałem głową, nie odrywając oczu od jej twarzy. Starałem się wyczytać coś z jej oczu, ust, wysokiego czoła, kształtu, w jaki upięte były jej włosy, lecz im dłużej przyglądałem się tym szczegółom, tym słabsze było poprzednie uczucie. Zrezygnowałem w końcu i zamknąłem oczy.
– Nie pomylił się pan przypadkiem? Budynki dookoła są tak do siebie podobne… – Dziewczyna położyła klips na stole. – Stare Sny może czytać tylko Czytelnik Snów. Nikt poza nim nie ma tutaj wstępu.
– Przyszedłem czytać Stare Sny. Polecono mi to w Mieście.
– Czy mógłby pan zdjąć na chwilę okulary?
Zdjąłem ciemne okulary i zwróciłem twarz w jej kierunku. Spojrzała w moje naznaczone, zamglone źrenice. Zdawało mi się, że wnika przez nie do mojego wnętrza.
– Dziękuję. Może pan założyć okulary. Napije się pan kawy?
– Chętnie – odpowiedziałem.
Dziewczyna przyniosła z sąsiedniego pokoju dwie filiżanki, nalała do nich kawy z dzbanka i usiadła naprzeciw mnie przy stole.
– Dzisiaj nic jeszcze nie jest gotowe, zaczniemy czytanie od jutra – powiedziała. – Czy możemy to robić tutaj, czy woli pan, żebym otworzyła czytelnię?
Odpowiedziałem, że mogę czytać tutaj.
– Pani będzie mi pomagała?
– Tak. To moja praca.
– Czy my się skądś nie znamy?
Dziewczyna podniosła oczy i przyjrzała się mojej twarzy. Szukała w pamięci, starała się coś sobie przypomnieć, ale w końcu pokręciła głową. – Jak pan wie, pamięć w tym Mieście jest zawodna. Pewne rzeczy można sobie przypomnieć, a innych nie. Niestety, nie przypominam sobie pana. Bardzo mi przykro.
– Nie szkodzi – odparłem. – To nic ważnego.
– Ale, oczywiście, możliwe, że spotkaliśmy się już wcześniej. Mieszkam tu cały czas, a to niewielkie miasteczko.
– Jestem tutaj od kilku dni.
– Od kilku dni? – zdziwiła się. – W takim razie musiał mnie pan z kimś pomylić. Mieszkam tutaj od urodzenia i nigdy nie byłam na zewnątrz.
– Pewnie tak – zgodziłem się i wypiłem łyk kawy. – Wie pani, czasami myślę, że wszyscy żyliśmy kiedyś innym życiem w jakimś zupełnie innym świecie. Ale z jakiegoś powodu zapomnieliśmy o tym. Czy zdarza się pani myśleć w taki sposób?
– Nie, nigdy. Pan myśli tak dlatego, że jest Czytelnikiem Snów. Czytelnik Snów zawsze myśli i czuje nieco inaczej niż zwykli ludzie.
– Tak pani sądzi?
– Czy wie pan, w takim razie, kim pan był i gdzie przebywał poprzednio?
– Nie, nie mogę sobie przypomnieć
Zapanowała cisza. Bezmyślnie rozglądałem się po ścianach. Dziewczyna siedziała nadal przy stole i piła kawę.
– Nie pamiętam nawet, dlaczego tu przybyłem.
Spojrzałem na sufit. Od lampy spływały ku mnie pulsujące krople światła. A więc po to Strażnik nakłuł mi oczy! Żebym zobaczył nimi coś, czego nikt inny nie potrafi dostrzec. Stary duży zegar na ścianie odmierzał czas cicho i powoli.
– To bardzo spokojne miejsce – powiedziała. – Więc jeśli szukał pan spokoju, z pewnością spodoba się tu panu.
– Chyba ma pani rację – odpowiedziałem. – Co teraz powinienem zrobić?
Pokręciła głową, wstała powoli od stołu i sprzątnęła puste filiżanki.
– Dzisiaj nic już nie może pan zrobić. Pracę zaczniemy od jutra. Proszę wrócić do domu i dobrze wypocząć.
Jeszcze raz spojrzałem na sufit, potem przeniosłem wzrok na twarz dziewczyny. Coś znów poruszyło się w moim sercu. Zamknąłem oczy, usiłując odgadnąć, co kryło się za tym niewyraźnym drgnieniem, lecz zamiast tego poczułem, jak, niczym drobny kurz, sypie się na mnie milczenie.
– Przyjdę jutro o szóstej.
– Do widzenia.
Stanąłem na Starym Moście. Oparłszy się o barierkę, słuchałem szumu rzeki i przyglądałem się Miastu pogrążonemu w rzadkim, niebieskim mroku.
„Jeśli szukał pan spokoju…" – Przypomniałem sobie słowa dziewczyny. Czy rzeczywiście szukałem spokoju?
Wkrótce ściemniło się zupełnie i zapłonęły latarnie. Pustymi ulicami ruszyłem w kierunku Zachodniego Wzgórza.
Hard-boiled wonderland – obliczenia, ewolucja, popęd seksualny
Starzec wyszedł do biura, żeby zwrócić wnuczce zredukowany głos, a ja tymczasem, pijąc kawę, pracowałem nad rachunkiem. Nie wiem dokładnie, jak długo go nie było. Ustawiłem alarm w moim zegarku tak, żeby dzwonił co godzinę i co pół godziny na przemian i na sygnał alarmu to zabierałem się do pracy, to znów robiłem przerwę. Zgasiłem również cyfry – myśl o czasie przeszkadza mi w obliczeniach. To, która jest godzina, nie ma żadnego związku z moją pracą. Kiedy zaczynam liczyć – zaczynam pracę, kiedy kończę liczyć – kończy się również czas mojej pracy. Potrzebny mi jest tylko cykl: godzina – pół godziny – godzina – pół godziny.
Podczas nieobecności starca odpoczywałem już, zdaje się, dwa czy trzy razy. Rozmyślałem, leżąc na sofie, wychodziłem do toalety, stawałem na rękach. Na sofie leżało się bardzo wygodnie. Nie była ani za twarda, ani za miękka, poduszka pod głowę też była w sam raz. Sofy w miejscach, gdzie przeprowadzam obliczenia, zazwyczaj nie są wygodne. Najczęściej są tandetne, kupione byle gdzie, a jeśli nawet któraś z nich wygląda na porządną, to przy pierwszej próbie położenia się na niej doznaję rozczarowania. Doprawdy, czym kierują się ludzie, kupując takie buble?
Myślę, ba, nawet jestem pewny (niech będzie, że to mój kolejny przesąd), że wybór sofy świadczy o wychowaniu człowieka. Wyobrażenia o tym, jaka powinna być sofa, nie da się przekazać. Kto nie wychował się na dobrej sofie, ten nigdy nie zrozumie, czym ona jest. To tak jak z wychowaniem na dobrych książkach czy muzyce. Jedna dobra sofa rodzi następną dobrą sofę, a zła sofa – kolejną złą. To wszystko.
Znam wielu ludzi, którzy jeżdżą drogimi samochodami, a w domach mają tylko drugo- czy trzeciorzędne sofy. Nie darzę takich ludzi zaufaniem. Drogi samochód, owszem, ma swoją wartość, ale tylko dlatego, że jest drogi. Wystarczy za niego zapłacić, a może stać się własnością każdego. Z sofą sprawa ma się inaczej – tutaj potrzebne jest wyczucie, doświadczenie i pewna filozofia. Pieniądze też, oczywiście, są potrzebne, ale to nie wszystko. Trzeba przede wszystkim wiedzieć, co to jest dobra sofa.
Sofa, na której leżałem, była bez wątpienia meblem pierwszej klasy. Chyba właśnie za sprawą tej sofy po raz pierwszy pomyślałem o starcu z sympatią. Spróbowałem się nad nim trochę zastanowić. Biorąc pod uwagę całą tę sprawę redukcji dźwięku, starzec musiał należeć do czołówki najwybitniejszych naukowców. Przeciętny naukowiec, ot tak, dla własnej przyjemności, nie redukuje sobie dźwięku. Nawet nie przyszłoby mu to do głowy. Poza tym starzec był wyjątkowym dziwakiem. Często się zdarza, że naukowcy nie czują się zbyt dobrze w swoim środowisku, ale żeby ukrywać się przed ludźmi głęboko pod ziemią i wybudować laboratorium po drugiej stronie wodospadu? Takiej historii jeszcze nie słyszałem.
Wyobraziłem sobie potem, jak gigantyczną fortunę można by zrobić na technologii zwiększania i zmniejszania naturalnego dźwięku. Po pierwsze – zniknęłyby sale koncertowe i urządzenia nagłaśniające. Zajmują tylko dużo miejsca. Po drugie – sprawa hałasu. O ile łatwiej żyłoby się ludziom w pobliżu wielkich lotnisk, gdyby samoloty wyposażyć w reduktory dźwięku! Ale wykorzystaniem tego wynalazku zajęłoby się również wojsko i świat przestępczy. Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak błyskawicznie powstają bezgłośne bomby i karabiny albo pociski dźwiękowe niszczące mózg i jak w celu zorganizowanych, masowych zbrodni rodzą się coraz nowsze modele tego rodzaju broni. Starzec wie o tym doskonale i dlatego nie chce ogłosić wyników swoich badań. Podobał mi się coraz bardziej.