Nic dziwnego, że szybko wyłowił ich z tłumu. Szli klasyczną formacją, po obu stronach ulicy, zmierzając prosto w ich stronę. Spojrzał na Webba, żeby go ostrzec, i stwierdził, że jest sam. Webb zniknął, rozpłynął się jak dym.

Rozdział 7

Głęboko w trzewiach gmachu Humanistas Ltd. mieściła się supernowoczesna stacja nasłuchowa, monitorująca wymianę tajnych informacji największych sieci wywiadowczych świata. Ludzkie ucho nie było w stanie ani ich usłyszeć, ani zrozumieć, a tym bardziej analizować. Analiza zakodowanych sygnałów wymagała zastosowania wielu skomplikowanych programów komputerowych, opartych na heurystycznych algorytmach, dzięki którym programy te posiadły zdolność uczenia się. Dla każdej sieci opracowano indywidualny program, gdyż każda wykorzystywała inny system kodowania.

Ponieważ zespół zatrudnionych w Humanistas informatyków zdołał większość tych kodów złamać, Spalko wiedział, co dzieje się na świecie. Do złamania kodów należały między innymi szyfry stosowane przez CIA, dlatego już kilka godzin po wydaniu rozkazu zlikwidowania Bourne'a Spalko przeczytał o tym w wewnętrznym biuletynie.

– Znakomicie – powiedział. – Wszystko idzie zgodnie z planem. – Odłożył biuletyn i na ekranie monitora wyświetlił plan Nairobi. Wędrował wirtualnymi ulicami, aż znalazł się na przedmieściach, gdzie prezydent Jomo wyznaczył miejsce dla jego zespołu medycznego, który miał nadzorować kwarantannę chorych na AIDS.

Zadzwonił telefon. Spalko podniósł słuchawkę, słuchał przez chwilę i spojrzał na zegarek.

– Powinniśmy zdążyć rzucił. Dobra robota.

Wsiadł do windy i pojechał na górę, do gabinetu Ethana Hearna. Po drodze wykonał jeden telefon, w ciągu kilku minut załatwiając to, co niektórzy mieszkańcy Budapesztu na próżno próbowali załatwić przez wiele tygodni: zarezerwował bilet na wieczorny spektakl w Magyar Allami Operahaz.

Hearn, najnowszy nabytek Humanistas Ltd., pracował na komputerze, lecz natychmiast wstał. Zgodnie z przewidywaniami Spalki, wyglądał świeżo i schludnie.

– Po co ta służbistość, Ethan? To nie wojsko.

– Tak, panie dyrektorze. Dziękuję. – Hearn rozprostował plecy. – Siedzę tu od siódmej rano.

– Jak radzisz sobie z funduszami?

– Na początku przyszłego tygodnia jestem umówiony na kolację z dwoma potencjalnymi darczyńcami. Wysłałem panu e- mail z propozycją listu, który chcę im wręczyć.

– Dobrze, bardzo dobrze… – Spalko rozejrzał się po gabinecie, jakby sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Ethan, masz smoking?

– Oczywiście, panie dyrektorze. Bez smokingu nic mógłbym pracować.

– Świetnie, a więc idź do domu i włóż go.

– Nie rozumiem… – Zaskoczony Hearn zmarszczył brwi.

– Idziesz do opery.

– Dzisiaj? Jakim cudem załatwił pan bilet?

– Wiesz, lubię cię, Ethan – odrzekł ze śmiechem Spalko. – Założę się, że nie ma już ludzi tak szczerych i prostolinijnych jak ty.

– Są, panie dyrektorze, choćby pan.

Widząc, jak bardzo Hearn jest skonsternowany, Spalko roześmiał się ponownie.

– Tylko żartowałem – powiedział. – No, idź już. Szkoda czasu.

– Ale… Mam tu jeszcze sporo pracy. – Hearn wskazał komputer.

– Twoje wyjście do opery to też swego rodzaju praca. Będzie tam ktoś, kogo chciałbym zwerbować. – Spalko mówił swobodnie i z nonszalancją, dlatego Hearn niczego nie podejrzewał. – Ten ktoś nazywa się Laszko Molnar.

– Nigdy o nim nie słyszałem.

– Bo nie mogłeś. – Spalko zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Jest bardzo bogaty, ale nie chce, żeby ktoś się o tym dowiedział; ma na tym punkcie obsesję. Nie ma go na listach darczyńców, tego możesz być pewien, i jeśli zrobisz jakąkolwiek aluzję do jego bogactwa, możesz od razu zapomnieć, że z nim rozmawiałeś.

– Dobrze, oczywiście.

– Jest swego rodzaju koneserem, chociaż w dzisiejszych czasach to słowo niewiele znaczy.

– Tak, panie dyrektorze. – Hearn kiwnął głową. – Rozumiem.

Spalko wiedział, że Hearn nic nie rozumie, bo po prostu nie może, i z lekkim żalem pomyślał, że kiedyś – wydawało się, że przed stu laty – on też był naiwny i łatwowierny.

– Molnar uwielbia operę. Od lat ma karnet na wszystkie spektakle.

– Umiem postępować z trudnymi klientami. – Hearn wprawnym ruchem poprawił marynarkę. – Może pan na mnie liczyć.

– Wiem, Ethan – odrzekł z uśmiechem Spalko. – A więc posłuchaj. Kiedy już go urobisz, pójdziecie do Undergroundu. Znasz ten klub?

– Oczywiście. Tylko że będzie już późno, na pewno po północy. Spalko przytknął palec do ust.

– Kolejna tajemnica: Molnar to nocny marek. Powie, że nie chce, że nie pójdzie, bo lubi, jak się go prosi. Nie możesz mu odpuścić. Rozumiesz?

– Doskonale.

Spalko podał mu karteczkę.

– Numer jego miejsca. Idź i baw się dobrze. – Pchnął go lekko w stronę drzwi. – Powodzenia.

Imponująca fasada gmachu Magyar Allami Operahaz, Węgierskiej Opery Narodowej, tonęła w blasku reflektorów, a wysoką na trzy piętra salę widowiskową, całą w złocie i czerwieni, przeszywały tysiące świetlistych strzał z kryształowego żyrandola, zwisającego z ozdobionego freskami kopulastego sufitu jak gigantyczny dzwon.

Tego wieczoru wystawiano Hary Janosa Zoltana Kodalya, jedną z popularnych oper narodowych, którą grano tu od 1926 roku. Ethan Hearn wszedł do wielkiego marmurowego foyer, gdzie rozbrzmiewały gwar głosów śmietanki towarzyskiej Budapesztu. Miał na sobie dobrze skrojony smoking z doskonałej wełny czesankowej, lecz nie był to strój znanej marki. To, jak się ubierał i w co, było w jego zawodzie niezmiernie ważne. Skłaniał się ku ubraniom eleganckim i stonowanym, nigdy nie nosił rzeczy krzykliwych czy zbyt kosztownych. Gdy prosiło się kogoś o darowiznę, najistotniejsza była skromność i pokora.

Nie chciał się spóźnić, mimo to zwolnił kroku, nie chciał też bowiem przegapić tej elektryzującej chwili tuż przed podniesieniem kurtyny. Serce waliło mu wtedy jak młotem.

Przez długi czas pracowicie poznawał zainteresowania budapeszteńskiej socjety i uważał się za miłośnika opery. Lubił Hary Janosa i ze względu na węgierską muzykę ludową, i ze względu na libretto, opowieść starego wiarusa Janosa o tym, jak uratował córkę cesarza, awansował na generała i w pojedynkę pokonał Napoleona, by w końcu zdobyć serce wybranki. Była to słodka naiwna bajka na motywach krwawej historii Węgier.

Przyszedł późno, lecz okazało się, że tak jest lepiej, gdyż dzięki numerowi miejsca z karteczki dyrektora mógł zidentyfikować interesujący go obiekt. Podobnie jak większość widzów, Laszló Molnar siedział już na sali. Był mężczyzną w średnim wieku i średniego wzrostu, o nieco wystającym brzuchu, głowie w kształcie grzyba i gładko zaczesanych do góry czarnych włosach. Z uszu sterczały mu szczeciniaste włosy; porastały mu również dłonie o krótkich, grubych palcach. Nie zwracał uwagi na siedzącą obok kobietę, która stanowczo za głośno rozmawiała z towarzyszącą jej koleżanką. Fotel po prawej stronie był wolny: Molnar przyszedł sam. Tym lepiej, pomyślał Hearn, siadając w środkowym rzędzie. Chwilę później zgasły światła, zagrała orkiestra i kurtyna poszła w górę.

Podczas przerwy kupił filiżankę czekolady i wmieszał się w elegancki tłum. Oto jak przebiega ewolucja ludzi. W przeciwieństwie do świata zwierząt, samica w świecie ludzi była barwniejsza niż samiec. Kobiety miały na sobie długie suknie z szantungu, weneckiej mory i marokańskiego atłasu, które ledwie miesiąc wcześniej demonstrowano na wybiegach w Paryżu, Mediolanie i Nowym Jorku. Ubrani w smokingi mężczyźni zadowalali się krążeniem wokół zbitych w grupki towarzyszek i donoszeniem im szampana czy czekolady, jeśli wyraziły taką chęć. Poza tym robili wrażenie straszliwie znudzonych.

Pierwsza połowa opery bardzo się Hearnowi podobała i nie mógł się już doczekać finału. Nie zapomniał jednak o swojej misji i podczas przedstawienia zastanawiał się, jak podejść Molnara. Nie lubił tego planować i sposób podejścia opracowywał zwykle na miejscu, w zależności od wizualnej oceny potencjalnego darczyńcy. Miał dobre oko i dużo potrafił ustalić. Czy obiekt dba o swój wygląd? Czy lubi jeść, czy też nie? Czy pije lub pali? Czy jest człowiekiem kulturalnym, czy nieokrzesanym? Zawsze uwzględniał te i wiele innych czynników.

Dlatego zagadał go z całkowitym przekonaniem, że nie odejdzie z kwitkiem.

– Bardzo pana przepraszam – zaczął skromnie. – Jestem miłośnikiem opery i zastanawiałem się właśnie, czy pan też.

Molnar był w smokingu od Armaniego, który podkreślał jego szerokie ramiona i wyszczuplał w pasie. Z bliska uszy miał jeszcze większe i bardziej włochate niż z daleka.

– Opera to moja pasja – odparł powoli i – co natychmiast wychwycił wyostrzony słuch Hearna – nieufnie.

Ethan uśmiechnął się czarująco, spojrzał mu prosto w oczy i Molnar jakby się uspokoił.

– Szczerze mówiąc – ciągnął – całkowicie mnie pochłania.

Idealnie pasuje do tego, co mówił o nim Spalko, pomyślał Ethan.

– Mam karnet – rzucił swobodnie. – Bywam tu od kilku lat i zauważyłem, że pan też ma wykupione miejsce. – Roześmiał się cicho. – Niezbyt często mam okazję spotkać prawdziwych wielbicieli opery. Moja żona woli jazz.

– Moja kochała operę.

– Jest pan rozwiedziony?

– Nie, jestem wdowcem.

– Bardzo mi przykro.

– Żona zmarła już jakiś czas temu. – Zdradziwszy ten intymny sekret, Molnar stał się nieco serdeczniejszy. – Ogromnie mi jej brak, dlatego postanowiłem zatrzymać jej miejsce.

Hearn wyciągnął rękę.

– Ethan Hearn.

Z lekkim wahaniem Molnar chwycił ją swoją włochatą łapą.

– Laszló Molnar. Bardzo mi miło pana poznać. Hearn uprzejmie skłonił głowę.

– Napije się pan ze mną czekolady?

– Dziękuję, z przyjemnością. – Zaproszenie wyraźnie przypadło Molnarowi do gustu.

Idąc przez tłum, rzucali tytułami ulubionych oper i nazwiskami ulubionych kompozytorów. Węgier zaczął pierwszy i oczywiście okazało się, że Hearn przepada za tym samym co on – Molnar był z tego bardzo zadowolony. Tak jak zauważył Spalko, Hearn był człowiekiem szczerym i otwartym, czego nie mogło nie dostrzec nawet najbardziej cyniczne oko. Po prostu umiał zachowywać się naturalnie nawet w najbardziej fałszywych sytuacjach i właśnie ta szczerość sprawiła, że Molnar przestał się mieć na baczności. – Podoba się panu przedstawienie? – spytał, gdy pili czekoladę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: