Uniosła kozła i ułożyła go na leżącym opodal pniu, rozplatanym brzuchem ku ziemi, tak by krew mogła wyciekać. Wytarła ręce wiechciem paproci.

Usiadła obok zdobyczy.

— Opętany, szalony wiedźminie — powiedziała cicho, wpatrzona w wiszące sto stóp nad nią korony brokilońskich sosen. - Wyruszasz do Nilfgaardu po twoją dziewuszkę. Wyruszasz na koniec świata, który stoi w ogniu, a nawet nie pomyślałeś o tym, by zaopatrzyć się w prowiant. Wiem, że masz dla kogo żyć. Ale czy masz z czego?

Sosny, rzecz jasna, nie komentowały i nie przerywały monologu.

— Tak sobie myślę — podjęła Milva, wydłubując nożem krew spod paznokci — że nie masz nijakich szans na odzyskanie tej twojej pannicy. Nie zdołasz dotrzeć nie tylko do Nilfgaardu, ale nawet do Jarugi. Tak sobie myślę, że nie dojedziesz nawet do Sodden. Tak sobie myślę, że śmierć ci pisana. Na twojej gębie zaciętej jest ona wypisana, z oczu twoich paskudnych spoziera. Doścignie cię śmierć, szalony wiedźminie, dopadnie cię rychło. No, ale dzięki temu koziołeczkowi nie będzie to przynajmniej śmierć głodowa. A to chyba też coś. Tak sobie myślę.

*****

Na widok wchodzącego do sali audiencyjnej nilfgaardzkiego ambasadora Dijkstra westchnął skrycie. Shilard Fitz-Oesterlen, poseł cesarza Emhyra var Emreisa, miał zwyczaj prowadzić rozmowy w języku dyplomatycznym i uwielbiał wplatać w zdania pompatyczne językowe dziwolągi, zrozumiale tylko dla dyplomatów i uczonych. Dijkstra studiował w akademii oxenfurckiej i choć nie uzyskał tytułu magistra, znał podstawy nadętego uniwersyteckiego żargonu. Niechętnie jednak się nim posługiwał, bo w głębi duszy nie cierpiał pompy i wszelkich form pretensjonalnego ceremoniału.

— Witam, ekscelencjo.

— Panie hrabio — ukłonił się ceremonialnie Shilard Fitz-Oesterlen. - Ach, raczcie wybaczyć. Może już powinienem mówić: jaśnie oświecony książę? Wasza wysokość regencie? Wasza mość sekretarzu stanu? Na honor, wasza wielmożność, godności sypią się na was takim gradem, że doprawdy nie wiem, jak mam tytułować, by nie uchybić protokołowi.

— Najlepiej będzie "wasza królewska mość" — odrzekł skromnie Dijkstra. - Wiecie wszak, ekscelencjo, że to dwór czyni króla. A nieobcy jest wam zapewne fakt, że gdy ja krzyknę: "Podskakiwać!", to dwór w Tretogorze pyta "Jak wysoko?"

Ambasador wiedział, że Dijkstra przesadza, ale wcale nie tak bardzo. Królewicz Radowid był małoletni, królowa Hedwig przybita tragiczną śmiercią męża, arystokracja zastraszona, ogłupiała, skłócona i podzielona na frakcje.

W Redanii faktyczne rządy sprawował Dijkstra. Dijkstra tez trudu uzyskałby każdą godność, jaką by tylko zechciał. Ale Dijkstra żadnej nie chciał.

— Wasza wielmożnośc raczyła mnie wezwać — powiedział po chwili ambasador. - Z pominięciem ministra spraw Zagranicznych. Czemu przypisać mam ten honor?

— Minister — Dijkstra uniósł oczy ku powale — zrezygnował z funkcji ze względu na stan zdrowia.

Ambasador poważnie skinął głową. Wiedział doskonale, że minister spraw zagranicznych siedział w lochu, a będąc tchórzem i idiotą, bez wątpienia wyznał Dijkstrze wszystko o swych konszachtach z nilfgaardzkim wywiadem już podczas poprzedzającego przesłuchanie pokazu narzędzi. Wiedział, że siatka zorganizowana przez agenta Vattiera de Rideaux, szefa cesarskiego wywiadu, została rozgromiona, a wszystkie nitki były w rękach Dijkstry. Wiedział też, że te nitki wiodły wprost do jego własnej osoby. Ale jego osobę chronił immunitet, a obowiązki zmuszały do prowadzenia gry do samego końca.

Zwłaszcza po dziwnych zaszyfrowanych instrukcjach, niedawno przysłanych do ambasady przez Vattiera i koronera Stefana Skellena, cesarskiego agenta do specjalnych poruczeń.

— Ponieważ następcy jeszcze nie mianowano — podjął Dijkstra — mnie przypadnie niemiły obowiązek poinformowania, że wasza ekscelencja uznana została personą non grata w królestwie Redanii.

Ambasador ukłonił się.

— Ubolewam — powiedział — że skutkujące wzajemnym odwołaniem ambasadorów dyfidencje wynikają ze spraw, ktore wszakże bezpośrednio nie dotyczą ani królestwa Redanii, ani Cesarstwa Nilfgaardu. Cesarstwo nie podjęło żadnych wrogich kroków wobec Redanii.

— Poza blokadą ujścia Jarugi i Wysp Skellige dla naszych statków i towarów. Poza uzbrajaniem i wspieraniem band Scoia'tael.

— To są insynuacje.

— A koncentracja wojsk cesarskich w Verden i w Cintrze? Rajdy zbrojnych band na Sodden i Brugge? Sodden i Brugge to temerskie protekcje, my zaś jesteśmy w sojuszu z Temerią, ekscelencjo, ataki na Temerię to ataki na nas. Pozostają też sprawy bezpośrednio Redanii dotyczące: rebelia na wyspie Thanedd i zbrodniczy zamach na króla Vizimira. I sprawa roli, jaką cesarstwo odegrało w tych wydarzeniach.

— Quod attinet incydentu na Thanedd — rozłożył ręce ambasador — nie upoważniono mnie do wyrażania opinii. Jego Cesarskiej Mości Emhyrowi var Emreisowi obce są kulisy prywatnych porachunków waszych czarodziejów. Ubolewam nad faktem, że znikomy skutek odnoszą nasze protesty przeciw sugerującej coś innego propagandzie. Szerzonej, jak ośmielam się zauważyć, nie bez poparcia najwyższych władz królestwa Redanii.

— Protesty wasze zaskakują i niepomiernie dziwią — uśmiechnął się lekko Dijkstra. - Wszakże cesarz bynajmniej nie ukrywa faktu przebywania na jego dworze cintryjskiej diuszesy, uprowadzonej właśnie z Thanedd.

— Cirilla, królowa Cintry — poprawił z naciskiem Shilard Fitz-Oesterlen — nie została uprowadzona, lecz poszukała w cesarstwie azylu. Nie ma to nic wspólnego z incydentem na Thanedd.

— Doprawdy?

— Incydent na Thanedd — ciągnął z kamienną twarzą ambasador — wbudził niesmak cesarza. A skrytobójczy, dokonany przez szaleńca zamach na życie króla Viziniira wywołał jego szczerą i żywą abominację. Jeszcze większą abominację budzi zaś szerzona wśród pospólstwa ohydna plotka, ośmielająca się szukać w Cesarstwie instygatorów tych zbrodni.

— Ujęcie rzeczywistych instygatorów — powiedział wolno Dijkstra — położy kres plotkom, miejmy nadzieję. A ujęcie ich i wymierzenie sprawiedliwości to sprawa czasu.

— Justitia fundamentami regnomm — przyznał poważnie Shilard Fitz-Oesterlen. - A crimen horribilis non potest non esse punibile. Zaręczam, że Jego Cesarska Mość również pragnie, by tak się stało.

— Jest w mocy cesarza spełnić to pragnienie — rzucił Jod niechcenia Dijkstra, krzyżując ramiona na piersi. - Jedna z przywódczyń spisku, Enid an Gleamia, do niedawna czarodziejka Francesca Findabair, z cesarskiej ławy bawi się w królową marionetkowego państwa elfów w Dol Blathanna.

— Jego Cesarska Wysokość — ukłonił się sztywno ambasador — nie może mieszać się do spraw Dol Blathanna, niezależnego królestwa, uznanego przez wszystkie sąsiadujące mocarstwa.

— Ale nie przez Redariię. Dla Redanii Dol Blathanna to nadal część królestwa Aedirn. Choć wespół z elfami Saedwen rozebraliście Aedirn na sztuki, choć z Lyrii nie został lapis super lapidem, zbyt wcześnie skreślacie te królestwa z mapy świata. Zbyt wcześnie, ekscelencjo. Jednak nie czas i nie miejsce dyskutować o tym. Niech Francaeesca Findabair króluje sobie na razie, na sprawiedliwość przyjdzie pora. A co z innymi rebeliantami i organizatorami zamachu na króla Vizimira? Co z Vilgefortzem z Roggeveen, co z Yennefer z Vengerbergu? Są podstawy, by mniemać, że po klęsce puczu obydwoje zbiegli do Nilfgaardu.

— Zapewniam — uniósł głowę amabasador — że tak nie jest. A gdyby do tego doszło, zaręczam, że nie minie ich kara.

— Nie wobec was zawinili, nie do was tedy należy ich karanie. Szczere pragnienie sprawiedliwości, będącej wszak fundamentom regnoium, cesarz Emhyr udowodniłby, wydając nam przestępców.

— Nie można odmówić słuszności waszemu żądaniu — przyznał Shilard Fitz-Oesterlen, udając zakłopotany śmiech. - Osób tych jednak nie ma w Cesarstwie, to primo. Secundo, gdyby nawet tam trafiły, to istnieje impediwfSWt. Ekstradycji dokonuje się z wyroku prawa, w danym przypadku ferowanego przez radę cesarską. Zważcie, wasza wielmożność, że zerwanie przez Redanię stosunków dyplomatycznych to akt nieprzyjazny, a trudno liczyć na to, by rada przegłosowała ekstradycję osób poszukujących azylu, jeśli tej ekstradycji żąda kraj nieprzyjazny. Byłaby to rzecz bez precedensu… Chyba, żeby…

— Żeby co?

— Żeby stworzyć precedens.

— Nie rozumiem.

— Jeżeli królestwo Redanii byłoby gotowe wydać cesarzowi jego poddanego, ujętego tu pospolitego zbrodniarza, cesarz i jego rada mieliby podstawy, by odwzajemnić ten gest dobrej woli.

Dijkstra milczał długo, sprawiając wrażenie, że drzemie lub myśli.

— O kogo chodzi?

— Nazwisko przestępcy… — ambasador udał, że stara się przypomnieć sobie, wreszcie sięgnął do safianowej teczki po dokument. - Wybaczcie, memoria fragilis est. Mam. Niejaki Cahir Mawr Dyffiryn aep Ceallach. Niebłahe na nim ciążą grawamina. Poszukiwany jest za morderstwo, dezercję, raptus puellae, gwałt, kradzież i fałszowanie dokumentów. Uciekając przed gniewem cesarza, zbiegł za granicę.

— Do Redanii? Daleką wybrał drogę.

— Wasza wielmożność — uśmiechnął się lekko Shilard Fitz-Oesterlen — nie ogranicza wszakże swych zainteresowań li tylko do Redanii. Nie mam cienia wątpliwości, że gdyby przestępca ten został ujęty w którymkolwiek ze sprzymierzonych królestw, wasza wielmożność wiedziałaby o tym z raportów swych licznych… znajomych.

— Jak, mówiliście, zwie się ów zbrodzień?

— Cahir Mawr Dyffiryn aep Ceallach.

Dijkstra milczał długo, udając, że szuka w pamięci.

— Nie — powiedział wreszcie. - Nie ujęto nikogo o takim imieniu.

— Doprawdy?

— Moja memoria nie bywa fragilis w takich sprawach. Żałuję, ekscelencjo.

— Ja również — odrzekł lodowato Shilard Fitz-Oesterhn. - Zwłaszcza tego, że wzajemna ekstradycja przestępców nie wydaje się w takich warunkach możliwa do przeprowadzenia. Nie będę dłużej nużył waszej miłości.

— Życzę zdrowia i powodzenia.

— Wzajemnie. Żegnam, ekscelencjo.

Ambasador wyszedł, wykonawszy kilka skomplikowanych, ceremonialnych ukłonów.

— Pocałuj mnie w sempitemum meam, chytrusie — zamruczał Dijkstra, krzyżując ramiona na piersi. - Ori!

Sekretarz, czerwony od długo powstrzymywanego chrząkania i pokasływania, wyłonił się zza kotary.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: