Kobieta skinęła głową, uśmiechnęła się półgębkiem wyszła.
Rolandowi przez chwilę wydawało się, że przez zmrużone mocno oczy dostrzegł sięgające sufitu wielkie białe skrzydła. Jego zmysły drgnęły niespodziewanie, gdy próbował to zrozumieć. Potem Evan cofnął się i zamknął drzwi. Roland obejrzał się na Rebeccę, lecz dziewczyna sprawiała wrażenie zadowolonej z zakończenia kłopotów. Olbrzymie białe skrzydła. Ciepło, jakie wytwarzał Evan swą urodą i obecnością, zaczynało ogrzewać go w odmienny sposób, za co był niezmiernie wdzięczny, bo na myśl o pożądaniu atrakcyjnego, młodego mężczyzny czuł się okropnie nieswojo. Przypuszczał, że pożądanie anioła można uznać za przeżycie mistyczne.
Anioł… Adept Światłości… To miało pewien sens. Zastanawiał się nad spokojem, z jakim się z tym godził. Jego zmysł dziwienia się zapewne wyłączył się na jakiś czas w obawie przed przeciążeniem.
– Na czym to stanęliśmy? – Evan siadł na kanapie i podniósł kubek.
– Powiedziałam, że się podobasz, a ty powiedziałeś, że ja ci się podobam – oznajmiła Rebecca. – Chcesz jeszcze herbaty?
– Tak, proszę.
Dziewczyna wzięła pusty kubek i podeszła do stołu, na którym stał imbryk nakryty ręcznie wydzierganym ocieplaczem.
– Chcesz jeszcze herbaty, Rolandzie?
– Masz kawę?
– Nie, tylko herbatę.
Roland zerknął na resztę zielonkawożółtej cieczy, jaka została na dnie jego kubka.
– Nie, dziękuję. – Ostrożnie unikając zębów i pazurów kota, zepchnął zwierzę w stronę Evana i usiadł na kanapie. Tom spojrzał na niego ze złością i zeskoczył z kanapy. – Sądzę, że nadszedł czas na wyjaśnienia.
– Tak. – Evan przyjął kubek, dziękując skinieniem głowy. – Masz rację, już czas.
– Możesz zacząć od tego, co zrobiłeś pani Wścibskiej.
– Ona nazywa się inaczej – zauważyła Rebecca, napełniając swój kubek i wracając na miejsce na podłodze.
– To tylko przezwisko – rzekł Roland. – Tak się mówi na ciekawskie sąsiadki. – Rebecca powtórzyła imię bezgłośnie, powierzając je pamięci dla późniejszego wykorzystania. Roland odwrócił się do Evana, który zaprezentował kolejne ze swoich niezwykłych wzruszeń ramionami.
– Po prostu ujawniłem więcej Światłości. Na szczęście miała w sobie wystarczająco dużo dobroci, by zareagować.
– Pewno wróci rano i narobi nam kłopotów. Powinieneś był kazać jej zapomnieć o tym, że nas widziała.
– Nie mogłem. Ani Mrok, ani Światłość nie może wpływać na nic, co nie jest już obecne. – Evan pociągnął długi łyk i dodał: – Kiedy powiedziałem, że rano wszystko będzie lepiej, dałem jej szansę, żeby sama sobie znalazła wytłumaczenie. Pewno pomyśli, że wszystko jej się przyśniło.
I pewnie resztę nocy spędzi, śniąc o tobie, dodał w duchu Roland. Mając przed oczami wielkie białe skrzydła, zapytał:
– Czy jesteśmy pośrodku bitwy pomiędzy niebem i piekłem?
– Niebo, piekło; zło, dobro; Jasność, Mrok. Nazwy znaczą bardzo niewiele.
– Czy to oznacza, że tak?
Evan pokiwał głową.
– W zasadzie tak.
– Och, wspaniale, naprawdę wspaniale. – Roland zakrył twarz dłońmi, ignorując cichy głos wewnętrzny, który nie przestawał piać: Ach, co za pieśń! Ach, co za pieśń! Pani Ruth powiedziała mu prawie to samo, lecz w ustach Evana brzmiało to bardziej stanowczo. Oto skutki bycia miłym facetem. Wyświadcz przyjaciółce przysługę i co z tego masz? Miejsca w pierwszym rzędzie na Apokalipsę. Nie słyszał Rebeki, która pytała go, czy dobrze się czuje. Słyszał tylko huk w głowie, wszystkie dziwne wydarzenia tej nocy dotarły wreszcie do niego i zaatakowały jednocześnie. Strach i bezradność, lecz przede wszystkim strach, kręciły się bez końca w kółko, goniąc w panice za własnym ogonem. W tym zamęcie odczuwał dziwną ulgę, że w końcu reaguje w taki sposób, jakiego wymagała sytuacja.
Cichy odgłos pazurków drapiących o winyl wyrwał go z bezruchu. Roland odwrócił się gwałtownie i warknął:
– Dotknij futerału jeszcze raz, kocie, a przerobię cię na rękawice do garnków.
Tom ostatni raz skrobnął plastik, zostawił w spokoju futerał i wyciągnął się na podłodze ze znudzoną miną.
– Rolandzie – dłoń Evana na nagim ramieniu była ciepła i dodawała otuchy – nie musisz się dalej angażować. Jeśli postanowisz się wycofać, zrozumiem to.
Roland wiedział, że on zrozumie, ale Rebecca nie. Zupełnie nie miał pojęcia, kiedy jej zdanie stało się dla niego ważne. Przyglądała mu się teraz, pewna jego odpowiedzi. Nie mógł zawieść pokładanego w nim zaufania. Po prostu nie mógł.
– Hej, to mój świat. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby go bronić. – Akceptacja, poświęcenie i spokój. Czuł się zadowolony. Wciąż cholernie przerażony, ale zadowolony.
– Co musimy zrobić, Evanie? – Rebecca zamieszała stygnącą herbatę palcem wskazującym i włożyła go do ust.
– Po waszym świecie chodzi Adept Mroku, potężniejszy od wszystkich, którzy tu od wieków przybywali. Jednakże to tylko odźwierny. W noc Letniego Przesilenia…
– W następny piątek – dodała Rebecca.
Skąd ona o tym wie? – zastanawiał się Roland. Ja nie wiedziałbym, kiedy jest Letnie Przesilenie, nawet gdyby ugryzło mnie w dupę.
– W następny piątek – powtórzył Evan, skłoniwszy się lekko Rebece – bariery, które bronią tego świata przed ingerencją, osłabną. Tej nocy Ciemność otworzy bramę, pozwalając swym pobratymcom wejść swobodnie. Należy ją powstrzymać.
– Cóż, jeśli mamy tydzień… – zaczął Roland.
Przerwało mu podniesienie ręki i brzęk srebra.
– Tydzień nie wystarczy, żeby w mieście takiej wielkości znaleźć śmiertelnika, a co dopiero kogoś, kto ma do swej dyspozycji moce Ciemności. Już zaczął zakłócać równowagę, zabijając i przepędzając Światłość i Szarość.
– Zabił Alexandra! – Rebecca chwyciła torbę i rzuciła Evanowi na kolana. Evan z niesmakiem wyjął zrolowany ręcznik i ostrożnie odwinął sztylet.
– Tak. – Syknął przez zęby. – To on zabił twego przyjaciela, Pani, a także innych. To narzędzie zła niejednemu odebrało życie.
– Nie dotykaj go! – ostrzegła Rebecca.
Evan uśmiechnął się, a był to dziwny, zaciekły uśmiech.
– Nie mogę go dotknąć. – Przysunął dłoń blisko czarnego metalu, lecz nawet nacisk obu rąk Rebeki nie mógł sprawić, by zbliżyła się doń jeszcze bardziej. – Krew i śmierć broni tego ohydnego przedmiotu przed kimś mojego pokroju i trzeba krwi i śmierci, by usunąć tę barierę. – Odwrócił rękę i na chwilę ścisnął dłoń dziewczyny. – To zbyt wielka cena za zawładnięcie tym sztyletem.
Rebecca pokiwała głową i spytała z poważną miną:
– Co powinniśmy z nim zrobić?
– Zatrzymać go. Pilnować. Nie dotykać.
– To potrafię.
Jego uśmiech był pieszczotą.
– Wiem.
Spojrzenia, jakie wymienili, sprawiły, że Roland poczuł się bardzo nieswojo – nie chciał wiedzieć, co było tego powodem – odkaszlnął więc, a wtedy oboje odwrócili się do niego.
– No to jak mamy zabrać się do szukania tego faceta?
– Nie wiem. – Evan westchnął. – Nie jestem nawet pewien, gdzie spróbuje otworzyć bramę. Gdybym wiedział…
– Mógłbyś się z nim spotkać i odesłać go tam, skąd przybył! – wykrzyknęła uradowana Rebecca, podskakując odrobinę.
– Nie, Pani, to nie będzie takie proste. Adept Mroku dorównuje mi siłą, równowaga musi bowiem zostać zachowana.
– Dlaczego więc nie otworzysz własnej bramy? – spytał Roland. – Siły Mroku i Światłości byłyby wtedy nadal wyrównane.
– I stoczyłyby straszliwą wojnę na waszym świecie, który zostałby obrócony w perzynę bez względu na to, kto okazałby się zwycięzcą. – Evan potrząsnął głową i wielobarwne włosy rozsypały mu się na ramionach. – Nie, naszą jedyną szansą jest znalezienie go i pokonanie własnymi siłami. Obawiam się tylko, że on znajdzie nas pierwszy…
– Rebecco!
Tylko Tom mógł spojrzeć na drzwi z takim wigorem.
Stuk. Stuk. Stuk.
– Rebecco, nic ci nie jest? Otwórz! – Stuk. Stuk. Bum. – Wiem, że nie śpisz, słyszałam rozmowy.