Wybuchły bójki wśród kibiców ze słuchawkami na uszach, bo sprawozdawca radiowy powiedział dokładnie to samo.

W trakcie ósmej zmiany nie zauważono dwóch poważnych błędów, a jeden z gwiazdorów sportu, ulubieniec publiczności, urządził awanturę o swoje trzecie uderzenie i został usunięty z gry. Ryk przeszedł w groźne wycie.

Tigersi wygrali jedyny podczas meczu bieg do bazy domowej w dziewiątej zmianie, Bluejaysi natomiast grali fatalnie.

Ostateczny rezultat: trzy do dwóch dla Tigersów.

Z miejsc na koronie stadionu podniosły się wrzaski – Oszustwo! Oszustwo! – i na stadionie zawrzało.

– To takie cholernie niepodobne do Kanadyjczyków – mruknął Roland. – Zamieszki? Nie wierzę.

Patrzyli w milczeniu, jak kamera pokazuje w zbliżeniu kłębiącą się masę ludzi, z których jedni krzyczeli z gniewu, inni z paniki. Dziennikarz komentujący na żywo dokładał wszelkich starań, żeby opisać, co widzi:

– Wydaje się, że wyjścia są zablokowane przez natłok ciał. Widzę, jak rodzice podnoszą dzieci, starając się je ratować… Policja próbuje odzyskać panowanie… O mój Boże, ten człowiek ma kij baseballowy…

Drugi sprawozdawca powtarzał bez przerwy: „O cholera, o cholera, o cholera…” – dopóki ktoś nie wyłączył mu mikrofonu.

Pokazując stadion kamera natrafiła na jedyną wysepkę spokoju. Za bazą domową, w odległości dwóch rzędów pustych miejsc od zamieszek, siedział ciemnowłosy mężczyzna. Przyglądał się i czekał. Kiedy poczuł, że kamera jest skierowana na niego, podniósł głowę i uśmiechnął się.

– To on! – Roland i Rebecca wykrzyknęli razem.

Daru poczuła, jak jej serce załomotało, gdy napotkała jaskrawoniebieskie oczy postaci na ekranie.

Wtedy niespodziewanie pojawił się biały błysk i telewizor zgasł.

Rozdział szósty

– Na zakończenie powtórzenie najważniejszych wiadomości z dzisiejszego dnia: cztery osoby zginęły, a siedemnaście zostało rannych podczas zamieszek na stadionie na terenie wystawy Nie wniesiono jeszcze żadnych oskarżeń w sprawie tego incydentu Policja nie chce ujawnić nazwisk zabitych do chwili zawiadomienia najbliższej rodziny Mówiła Heather Chan, słuchali państwo wiadomości o szóstej Kiedy dziennik się skończył, policjant na dyżurze wyłączył radio i potrząsnął głową. W mediach wiadomość brzmiała tak czysto: czterech zabitych i siedemnastu rannych, żadnego bałaganu, żadnego zamieszania, żadnej wzmianki o hałasie ani smrodzie, ani też o poczuciu beznadziejności, jakie ogarnia człowieka na widok rozruchów, w których bierze udział prawie czterdzieści tysięcy ludzi. Oczywiście był to punkt widzenia gliniarzy, a ich opinia nigdy jakoś nie wzbudzała większego zainteresowania.

Policjant przysunął sobie stos raportów o aresztowaniach i zaczął wpisywać do komputera zawarte w nich informacje. W całej tej aferze na stadionie najbardziej wkurzała go robota papierkowa. Przy braku personelu we wszystkich wydziałach – grypa, która szalała w mieście, zdawała się specjalnie lubić policjantów – ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, było podwojenie ilości pracy. Mężczyzna wlepił zmrużone oczy w bazgroły kolegi i doszedł do wniosku, że nazwisko brzmiało O’Conner. Miał nadzieję, że czternasty komisariat doceni, co robią dla nich inne posterunki w mieście.

– Hej, Harper. – Pracowniczka cywilna rzuciła na biurko kolejny plik papierów.

– Wypchaj się ze swoim hej – odburknął. – Lepiej, żeby dla ciebie też była taka sterta, Wojtowicz, bo inaczej marny twój los.

Kobieta poklepała papiery przy swoim komputerze i przez kilka minut słychać było tylko ciche stukanie klawiszy.

– To jak, odkryto już przyczynę tych zamieszek?

Policjant odwrócił się, zazdrosnym okiem patrząc, jak sprawnie w porównaniu z nim, jej palce poruszają się po klawiaturze.

– Nie słyszałaś nowiny? Jaysi przegrali.

– To żadna nowina. I nie powód do rozruchów – parsknęła Wojtowicz.

– Może nie sam z siebie. – Harper odliczał na palcach. – Po pierwsze, Jaysi przegrali z Tigersami. To zdenerwowało wielu ludzi. Po drugie, sędziowie spisywali się do kitu. Zdarza się. To rozzłościło znacznie więcej ludzi. Po trzecie, co jednocześnie mogło być przyczyną drugiego, żar się leje z nieba; gdybyś chciała, mogłabyś na hełmie pałkarza usmażyć jajko. W upale ludzie szybciej wpadają w złość i łatwiej przechodzą do czynów. – Policjant wyszczerzył zęby na widok jej sceptycznej miny. – Takich rzeczy z psychologii uczą nas w akademii. Bardziej bym się zdziwił, gdyby w takim zgrzanym, rozwścieczonym tłumie nie wybuchły zamieszki.

– A te wszystkie kamery telewizyjne, które się przepaliły?

– Jakie kamery? Nic o tym nie słyszałem.

– Błysnęło ostre światło i wszystkie kamery się spaliły. Zanim tu przyszłam, oglądałam mecz w domu.

– Kosmici – rzekł dramatycznie Harper.

Wojtowicz przewróciła oczami.

– Jasne. Mali, zieloni kibice Bluejaysów.

– Dobra, terroryści.

– Którzy przyjechali z Bufallo na mecz? Zejdź na ziemię.

Mężczyzna rozłożył ręce na znak kapitulacji.

– W porządku, poddaję się. Nie wiem, dlaczego kamery się przepaliły, ani mnie to szczególnie nie obchodzi.

– A co powiesz na to, że rozruchy skończyły się równie niespodziewanie, jak się zaczęły?

– Kto może przewidzieć, co zrobi motłoch?

– Nie. – Kobieta potrząsnęła głową, przypominając sobie, czego doświadczyła podczas oglądania meczu. – Cała ta historia sprawiała nieprzyjemne wrażenie.

– To są zamieszki – zauważył Harper. – Nie powinny sprawiać miłego wrażenia.

– Wiesz, co mam na myśli.

Zamyślił się przez chwilę, lecz w końcu wzruszył ramionami.

– Z upału ludzie robią różne dziwne rzeczy.

– Jest dopiero czerwiec! – zaprotestowała kobieta.

– Tak, wiem. – Policjant spojrzał przez szklane drzwi na powietrze drgające z gorąca nad jezdnią. – Niech Bóg ma nas w swej opiece w lipcu i sierpniu.

Daru wyłączyła telewizor. Z dziennika nie dowiedzieli się niczego nowego, a Evan wciąż nie wracał.

– Cóż… – powiedziała do dwóch pozostałych osób, bezradnie wzruszając ramionami.

– Głęboka studnia – mruknął Roland, sięgając po gitarę. – Obróć ją na bok, a będziesz miała tunel.

– Och, bardzo mi pomogłeś! – warknęła Daru.

– Co obrócić na bok? – zastanawiała się Rebecca.

Zlekceważyli ją.

– A co chcesz, żebym powiedział? – powiedział drwiąco Roland. – Ustawmy wozy wkoło? Stwórzmy drużynę nieustraszonych ratowników i idźmy mu na ratunek? Nie wiemy, gdzie jest. Może go już w ogóle nie ma. Mógł już przegrać, a wtedy siedzimy po uszy w gównie. Czy pomyślałaś o tym? – Przeciągnął gwałtownie dłonią po strunach, westchnął i przycisnął czoło do gładkiego drewna.

Daru otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, co sądzi o jego postawie defetysty, lecz Rebecca stuknęła ją lekko w ramię i pokręciła głową.

– Nie złość się na niego, Daru. On się martwi o Evana i jest tym rozdrażniony.

Roland podniósł wzrok, spojrzał Daru w oczy i wzruszył ramionami. Z jego wyrazu twarzy nic nie można było wyczytać.

– Przepraszam. Ona ma rację.

Zadzwonił telefon. Daru i Roland podskoczyli, a Rebecca, zupełnie jakby się go spodziewała, przyklękła i wyciągnęła aparat spod kanapy. Znów zadzwonił.

– To Evan – powiedziała, podając telefon Daru.

– Skąd wiesz? – spytał Roland, gdy kobieta wzięła go od niej i przyłożyła słuchawkę do ucha.

Rebecca podniosła końcówkę przewodu, trzymając plastykową wtyczkę w dwóch palcach.

– Nie jest podłączony.

– Tak, tak, rozumiem. Zaraz tam będę. Posterunek pięćdziesiąty drugi? Dlaczego tak daleko? Tłok? Aha. Tak, wiem, gdzie to jest. Za jakieś piętnaście minut. Ty też. – Odłożyła słuchawkę, wzięła głęboki oddech i oznajmiła: – To był Evan. Muszę pojechać i wpłacić za niego kaucję.

– Wpłacić kaucję?

– Wiesz, poświadczyć za niego. – Przerwała i wargi jej drgnęły lekko. – Nie ma żadnych dokumentów.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: