Przecznicę dalej przyszło mu do głowy, że jeden z gliniarzy, a może nawet obaj byli młodsi od niego. Miał uczucie, że gdyby zdał sobie z tego sprawę wcześniej, byłoby jeszcze gorzej. Wstrząśnięty i wyprowadzony z równowagi, ruszył w stronę Yonge Street i anonimowego tłumu. W tym momencie Ciemność wydawała się lepsza od kolejnego zetknięcia z torontońską policją.

Czteroosobowy zespół wciąż ryczał swoją wersję rocka od północnej strony Centrę, lecz miał coraz mniej słuchaczy. Roland zobaczył kolejną grupę nastolatków, którzy odeszli i wtopili się w nieustający strumień ludzi idących na południe. Nikt nie szedł na północ.

Zdumiony tym, poszedł za tłumem.

Na otwartej przestrzeni, tuż przed dużymi, środkowymi drzwiami, panował ścisk. Niektórzy ludzie kołysali się, inni kiwali głowami do taktu, wszyscy stali w milczeniu i słuchali męskiego głosu i gitary akustycznej.

Roland przepychał się do przodu – używając futerału jako taranu, gdzie było to konieczne – aż znalazł się w odległości jednego rzędu od śpiewaka. Nie rozumiał, co ludzie w nim widzą. Ciemnowłosy mężczyzna mniej więcej w jego wieku brzdąkał na lśniącej, nowej, czarnej gitarze marki Ovation. Głos miał dość przyjemny, lecz nienadzwyczajny. Z pewnością nie dorównywał jakością instrumentowi. Gdy Roland zaspokoił już ciekawość, wsłuchał się dobrze w piosenkę.

Nie rozumiał słów, jeśli były w niej jakieś słowa, lecz bez trudu podchwycił emocje. Rozpacz. Rozczarowanie. Poczucie beznadziejności. Stwierdził, że kołysze się do rytmu, czując to samo. Po co to wszystko? Nikt inny o to nie dba, więc dlaczego on miałby?

Evan o to dba, skarcił go cichy głos w głowie.

To jego obowiązek, odparł na to, pragnąc, by głos zamilkł i pozwolił mu słuchać muzyki.

A Daru? – spytał głos.

Jej również, zauważył radośnie, po raz pierwszy w życiu wygrywając z tym cichym głosem.

A Rebecca?

Na to nie miał odpowiedzi. Rebecca dbała, ponieważ taka już była. Nie było żadnego innego powodu. Nagle muzyka straciła sens. Roland energicznie pokręcił głową żeby się z niej otrząsnąć.

Śpiewak podniósł wzrok i uśmiechnął się do niego.

Roland zaczął się szybko wycofywać, ignorując krzyki oburzonych ludzi, na których wpadał, i lekceważąc rzucane półgłosem liczne przekleństwa. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy przywarł plecami do słupa i gdy od Mroku dzielił go tłum ludzi. Serce waliło mu tak mocno, iż nie słyszał muzyki, lecz mimo to wiedział, iż nadal rozbrzmiewa.

I wiedział, że musi coś z tym zrobić.

Nie mogę. Znów przyjdzie policja i tym razem nie skończy się tylko na gadaniu.

Dyszał, jakby brał udział w wyścigach.

Nie mogę. Nie mogę sam walczyć z Ciemnością. Tu powinien być Evan!

Wokół niego mężczyźni i kobiety w różnym wieku kołysali się i kiwali głowami. Na ich twarzach malowała się coraz większa posępność.

Nie mogę.

Jednakże otwierał już futerał i wyjął Cierpliwość, zasłaniając się nią niczym tarczą.

Musiał, Mrok bowiem zabierał coś, co kochał, wypaczał to i oszpecał. Nie mógł dłużej na to pozwalać.

Nie było nikogo innego.

Co jednak podziała wystarczająco silnie, by rozproszyć rozpacz oblepiającą tłum jak czarny syrop? Co ma dość mocy, by przekroczyć bariery pomiędzy pokoleniami słuchaczy zauroczonych śpiewem Mroku? Wybrał i odrzucił wybór, wybrał i znów odrzucił. Wtedy zdał sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę, ma tylko jedną piosenkę. Zagrał pierwszy akord i pomodlił się, by John Lennon, gdziekolwiek się znajduje, przyszedł mu z pomocą.

Przy czwartej zwrotce ludzie stojący najbliżej niego zaczęli odwracać głowy.

Przy szóstej zrzucili z siebie urok Ciemności i piosenka wywierała coraz większy wpływ.

Roland pozwolił, by przemawiała własnym głosem, skoncentrował się na melodii i słowach, całą resztę wyrzucił ze swego umysłu. Piosenka musiała dotrzeć wszędzie, nie zostawiając miejsca dla Mroku.

Kiedy skończył Imagine i natychmiast przeszedł do het It Be, dostrzegł łzy błyszczące na niejednym policzku. Podejrzewał, że jego własne też są mokre. Czuł, jak potęga śpiewu i muzyki spływa dzięki jego głosowi i palcom w serca ludzi, gdzie będzie rozkwitać. W to warto wierzyć, twierdziła owa potęga. Nadzieja. Zycie. Radość.

Zaczął Can’t Buy Me Love i zauważył, że ludzie przytupują do taktu. Dostrzegł uśmiechy i wiedział, że wygrywa.

Przestał śpiewać dopiero wtedy, kiedy zachrypł, i bez zdziwienia stwierdził, że trwało to nieco ponad dwie godziny. Roześmiany i rozgadany tłum zaczął się rozchodzić. Tu i ówdzie słychać było jeszcze gniewne pomruki, lecz przytłaczające poczucie rozpaczy zostało rozproszone.

Roland rozprostował zdrętwiałe palce i uśmiechnął się. Beatlesi – Ciemność, jeden do zera.

– Sądzę – rozległ się cichy głos – że powinniśmy porozmawiać.

Roland uśmiechnął się szerzej. Po tym z łatwością poradzi sobie z gliniarzami. Odwrócił się i zamarł.

Mrok uśmiechnął się.

Rozdział dziewiąty

– Bardzo dobrze grasz. – Adept Mroku wskazał głową na Cierpliwość, którą Roland tulił w objęciach. – Byłbyś świetny, gdybyś miał lepszy instrument.

Roland ścisnął mocniej polerowane drewno.

– Jestem zadowolony z tego, co mam – oznajmił z urazą przebijającą się przez strach.

– Ależ, oczywiście. – Postawiwszy pionowo swą gitarę, Adept Mroku wsparł się na niej. – Gdybyś nie był zadowolony, nie byłbyś taki dobry. Zapewne jednak zastanawiałeś się, jak by to było zagrać na gitarze naprawdę wysokiej klasy. Takiej, która ma porządny rezonans i struny nie podwyższające tonu, gdy najmniej się tego spodziewasz.

Palce Rolanda z własnej woli odszukały strunę A. Rzeczywiście miała takie tendencje bez względu na to, ile razy zmieniał strunę ani jak starannie ją stroił. Cierpliwość, choć była najlepszym instrumentem, na jaki było go swego czasu stać, zawsze miała trochę głuche brzmienie. Musiałem być szalony, żeby się porywać na niego tylko z takim… Zaczekaj! Oderwał wzrok od Ciemności i spojrzał na resztkę rozchodzącego się tłumu. Zwyciężyłem. Ponownie ogarnęło go uczucie dumy ze zwycięstwa, a wraz z tym wróciła pewność siebie.

– Jestem zadowolony z tego, co mam – powtórzył tonem, który definitywnie kończył dyskusję. Schował ostrożnie Cierpliwość, pieszcząc ją delikatnie podczas układania na filcu futerału. Kiedy się wyprostował, trzymając mocno w dłoni znajomy uchwyt futerału, Adept Mroku zagrodził mu drogę.

– Przespaceruj się ze mną.

– Co mam zrobić?

– Przespaceruj się. Teraz nie musisz się obawiać niczego z mojej strony. Pokonałeś mnie. Możesz pozwolić sobie na wspaniałomyślność.

To mowa o spacerze przez puszczę. Roland wbił wzrok w punkt ponad ramieniem ubranego w bawełnę mężczyzny i starał się uporządkować myśli. Nie miał zamiaru iść na spacer z tym pozornie przyjaznym młodzieńcem i kropka, lecz Evan potrzebował informacji, gdzie kryje się Mrok i gdzie będzie brama, a to może być najlepsza i prawdopodobnie jedyna szansa, żeby się tego dowiedzieć. Oczywiście, będzie się z tym łączyło pewne ryzyko, lecz czyż nie warto? Wciąż czuł ogrzewające go resztki mocy, jaką włożył w swoją muzykę. Poza tym, z bliska Mrok nie wydawał się aż tak przerażający. Pokonał go raz i może to zrobić ponownie.

Dwie duże, ubrane na niebiesko postaci, które nadchodziły z południa, podjęły za niego decyzję.

– Dokąd pójdziemy? – spytał, ruszając na północ.

Adept Mroku dołączył do niego.

– Och, tak się przejdziemy.

Szli w milczeniu, dopóki nie skręcili w lewo w Dundas. Wtedy Adept rzekł:

– Chciałbym zawrzeć z tobą umowę.

Zdumiony Roland obejrzał się z przestrachem.

– Umowę? Jakiego rodzaju?

– W zamian za to, czego najbardziej pragniesz, przestaniesz pomagać Światłości.

Zabrzmiało to tak lekko, że Roland mógł powiedzieć tylko jedno:

– Kusisz mnie?

Adept uśmiechnął się z odrobiną zakłopotania.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: