– Nie, nigdy się nie ożeniłem. Pracuję w firmie rodzinnej. Windsor Residential Estates. Windsor to nazwisko drugiego męża mojej matki. Nieruchomości. Sprzedajemy nieruchomości.

Wszystko notowałem. Nie unosząc głowy, zapytałem cicho:

– Ile pan w zeszłym roku zarobił?

Gdy Roulet nie odpowiedział, spojrzałem na niego.

– Po co chce pan to wiedzieć?

– Bo mam zamiar pana stąd wyciągnąć jeszcze przed zachodem słońca. Dlatego muszę dokładnie znać pańską sytuację. W tym także finansową.

– Nie wiem, ile dokładnie zarobiłem. Duża część to udziały w firmie.

– Nie składał pan zeznania podatkowego?

Obejrzawszy się przez ramię na pozostałych aresztantów, Roulet zniżył głos do szeptu.

– Składałem. Według niego moje dochody wyniosły ćwierć miliona.

– Ale twierdzi pan, że razem z udziałami w firmie tak naprawdę zarobił pan więcej.

– Owszem.

Przy kracie obok Rouleta stanął jeden z jego współwięźniów.

Drugi biały. Jego zachowanie zdradzało nerwowość – bezustannie poruszał rękami, łapiąc się za kieszenie i rozpaczliwie zaciskając palce.

– Słuchaj pan, ja też potrzebuję adwokata. Ma pan wizytówkę?

– Nie dla ciebie, stary. Mają tam już dla ciebie obrońcę.

Ponownie spojrzałem na Rouleta, czekając, aż ćpun odejdzie.

Ani myślał. Zerknąłem na niego.

– Słuchaj, to prywatna rozmowa. Mógłbyś zostawić nas samych?

Ćpun wykonał nieokreślony gest i poczłapał z powrotem do rogu celi. Zwróciłem się do Rouleta:

– A organizacje charytatywne?

– Co pan ma na myśli? – spytał.

– Czy bierze pan udział w akcjach dobroczynnych? Wspomaga instytucje charytatywne?

– Tak, firma wspiera fundację Make – a – Wish i schronisko dla dzieciaków, które uciekają z domu. Dom nazywa się „U przyjaciela” czy coś takiego.

– Świetnie.

– Wyciągnie mnie pan stąd?

– Spróbuję. Zarzuty są poważne – przed przyjazdem zdążyłem się dowiedzieć – poza tym mam przeczucie, że prokurator będzie chciała złożyć prośbę o odmowę zwolnienia za kaucją, ale mamy coś w ręku. Myślę, że uda mi się to wykorzystać.

Wskazałem na notatki.

– Nie będzie kaucji? – powiedział z przerażeniem w głosie.

Pozostali spojrzeli w jego stronę, bo to, co usłyszeli, było ich wspólnym koszmarem. Odmowa zwolnienia za kaucją.

– Proszę się uspokoić – rzekłem. – Mówiłem, że będzie chciała złożyć taką prośbę. Nie powiedziałem, że dostanie zgodę. Kiedy ostatni raz był pan aresztowany?

Zawsze znienacka zadaję to pytanie, patrząc klientowi w oczy, żeby się przekonać, czy nic mnie nie zaskoczy na sali rozpraw.

– Nigdy. Nigdy nie byłem aresztowany. Ta cała historia…

– Wiem, wiem, ale o tym nie będziemy tu rozmawiać, pamięta pan?

Skinął głową. Zerknąłem na zegarek. Zaraz miało się zacząć posiedzenie, a ja musiałem jeszcze pogadać z Maggie McPershing.

– Muszę iść – powiedziałem. – Zobaczymy się za kilka minut i wkrótce się okaże, czy będzie pan mógł stąd wyjść. Na sali proszę nic nie mówić bez konsultacji ze mną. Jeżeli sędzia spyta, jak się pan czuje, konsultuje się pan ze mną. Zgoda?

– A nie mam powiedzieć „niewinny” w odpowiedzi na zarzuty?

– Nie, nawet pana o to nie spytają. Dzisiaj tylko odczytają zarzuty, pomówią o kaucji i wyznaczą datę przedstawienia aktu oskarżenia. Dopiero wtedy nie przyzna się pan do winy. A więc dzisiaj nie mówi pan nic. Żadnych wybuchów oburzenia, nic. Jasne?

Przytaknął, marszcząc brwi.

– Poradzisz sobie, Louis?

Znów ponuro pokiwał głową.

– Muszę cię też poinformować – ciągnąłem – że za udział w pierwszej rozprawie i ustaleniu kaucji biorę dwa i pół tysiąca dolarów. Nie będzie z tym kłopotu?

Przecząco pokręcił głową. Dobrze, że nie mówił. Większość moich klientów zdecydowanie za dużo gada. Zwykle gadanie prowadzi ich prosto za kratki.

– To dobrze. O reszcie porozmawiamy, kiedy już stąd wyjdziesz i znajdziemy jakieś spokojne miejsce.

Zamknąłem skórzaną teczkę w nadziei, że ją zauważył i docenił, a potem wstałem.

– Jeszcze jedno – powiedziałem. – Dlaczego wybrałeś akurat mnie? Jest tylu adwokatów, dlaczego ja?

Pytanie nie mogło wpłynąć na nasze wzajemne relacje, ale chciałem sprawdzić prawdomówność Valenzueli.

Roulet wzruszył ramionami.

– Nie wiem – odparł. – Chyba widziałem pana nazwisko w gazecie i zapamiętałem.

– Co o mnie przeczytałeś?

– Artykuł był o sprawie, w której sąd odrzucił dowody przeciwko jakiemuś facetowi. Chyba chodziło o narkotyki. Wygrał pan sprawę, bo nie było innych dowodów.

– Sprawa Hendricksa?

Była to jedyna historia, jaka w ciągu ostatnich miesięcy mogła trafić do gazet. Hendricks był moim kolejnym klientem z „Road Saints” i ludzie z biura szeryfa założyli mu w harleyu nadajnik GPS, żeby namierzyć punkty dostawy towaru. Dopóki śledzili go na publicznych drogach, wszystko było w porządku. Kiedy jednak na noc schował motocykl we własnej kuchni, nadajnik stał się podstawą do oskarżenia policji o bezprawne najście. Sędzia oddalił sprawę już przy wstępnym przesłuchaniu, a „Times” zamieścił bardzo ładny kawałek na pierwszej stronie.

– Nie pamiętam, jak się nazywał klient – wyjaśnił Roulet. – Zapamiętałem tylko pana nazwisko. Kiedy dzwoniłem dzisiaj do poręczyciela, podałem mu nazwisko Haller i poprosiłem, żeby pana zawiadomił i dał znać mojemu adwokatowi. Czemu pan pyta?

– Bez powodu. Z ciekawości. Dziękuję za ten telefon. Do zobaczenia na sali.

Odnotowałem w pamięci rozbieżności między wersją Rouleta a tym, co Valenzuela opowiedział mi o okolicznościach mojego zatrudnienia. Decydując, że zastanowię się nad tym później, wszedłem do sali rozpraw. Zobaczyłem Maggie McPershing siedzącą za stołem oskarżenia. Towarzyszyło jej pięciu prokuratorów. Stół był duży i miał kształt litery L, dzięki czemu mógł pomieścić nieustannie zmieniającą się liczbę prawników, którzy zawsze siedzieli zwróceni twarzą w stronę fotela sędziowskiego. Większość rutynowych procedur w ciągu dnia obsługiwał prokurator przydzielony do sali.

Wyjątkowe sprawy potrafiły jednak przyciągnąć tu grube ryby z drugiego piętra sąsiedniego budynku, gdzie mieściła się prokuratura okręgowa. Jak magnes działały także kamery telewizyjne.

Wchodząc za barierkę, ujrzałem człowieka ustawiającego kamerę wideo na statywie obok biurka woźnego sądowego. Ani na kamerze, ani na stroju nie miał żadnego logo stacji. Mężczyzna był wolnym strzelcem, który zwietrzył dużą sprawę i zamierzał nakręcić przebieg posiedzenia, a potem spróbować sprzedać materiał którejś z lokalnych telewizji, gdyby szefowi wiadomości akurat brakowało jakiejś trzydziestosekundowej wstawki. Kiedy wcześniej sprawdzałem, który na liście jest Roulet, woźny poinformował mnie, że sędzia wyraził zgodę na filmowanie.

Zaszedłem swoją byłą żonę z tyłu i pochyliłem się, by szepnąć jej do ucha. Przeglądała zdjęcia w aktach. Miała na sobie granatowy kostium w szare prążki. Jej kruczoczarne włosy były związane wstążką w takim samym szarym kolorze. Uwielbiałem, kiedy się tak czesała.

– To ty miałaś sprawę Rouleta?

Uniosła głowę, nie rozpoznając mojego szeptu. Bezwiednie zaczęła się uśmiechać, ale gdy tylko mnie zobaczyła, uśmiech przeobraził się w gniewny grymas. Świetnie wiedziała, dlaczego użyłem czasu przeszłego. Zatrzasnęła teczkę z aktami.

– Tylko nie to – powiedziała.

– Przykro mi. Spodobało mu się, co zrobiłem dla Hendricksa, i zadzwonił do mnie.

– Sukinsyn. Chciałam prowadzić tę sprawę, Haller. Już drugi raz mi to robisz.

– Chyba to miasto jest za małe dla nas dwojga – odparłem, nieudolnie naśladując Cagneya.

Jęknęła.

– W porządku – powiedziała zrezygnowanym tonem, kapitulując. – Zaraz po tej rozprawie grzecznie się wycofam. Chyba że nie zgodzisz się nawet na mój udział w pierwszym posiedzeniu.

– Mógłbym się nie zgodzić. Chcesz wnioskować o odmowę kaucji?

– Owszem. Ale zmiana prokuratora nic tu nie zmieni. Takie było polecenie z drugiego piętra.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: