– Nie wiedziałam, że wszystko trzeba robić tak szybko. Myślałam, że żeglarstwo to sport dla leniwych.

Spojrzał przez ramię. Catherine siadywała w tym samym miejscu. Zachodzące słońce rozpraszało cienie, przez krótką chwilę pomyślał, że to ona. Odsunął od siebie tę myśl i chrząknął.

– Tylko wtedy, gdy na oceanie nikogo wokół ciebie nie ma. Teraz płyniemy kanałem i musimy uważać na inne łodzie.

Trzymał ster prawie nieruchomo i Teresa czuła, jak „Happenstance” powoli nabiera prędkości. Wstała, podeszła do Garretta i stanęła przy jego boku. Wiała bryza. Teresa czuła ją na twarzy, ale wydawało jej się, że wiatr nie jest dość silny, by do końca napiąć żagiel.

– Dobrze, chyba wystarczy – powiedział ze spokojnym uśmiechem. – Powinniśmy wypłynąć bez zmiany kursu. Chyba że wiatr się odwróci.

Płynęli w stronę zatoki. Wiedziała, że całą uwagę skupił na wykonywanych czynnościach, toteż stojąc obok niego, zachowywała milczenie. Obserwowała go spod oka – silne ręce trzymające ster, długie nogi przenoszące ciężar ciała, gdy łódź chyliła się pod wiatr.

Nie rozmawiali, więc Teresa rozejrzała się wokół siebie. Jak w większości żaglówek tak i w tej były dwa poziomy – niższy pokład rufowy, gdzie stali, i pokład dziobowy, wyższy o cztery stopy, rozciągający się przed nimi. Tutaj znajdowała się kabina z dwoma małymi okienkami, pokrytymi od zewnątrz cienką warstwą soli, nie można więc było zajrzeć do środka. Do kabiny prowadziły wąskie i na tyle niskie drzwi, że wchodząc, należało pochylać głowę, by nie uderzyć się o framugę.

Zaczęła się zastanawiać, ile Garrett ma lat. Prawdopodobnie po trzydziestce – nie potrafiła dokładniej określić jego wieku. Nie pomogło przyglądanie się z bliska. Miał ogorzałą od słońca i wiatru twarz, co sprawiało, że wyglądał starzej.

Znowu przyszło jej do głowy, że nie jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała, ale jest w nim coś pociągającego, coś bardzo trudnego do określenia.

Rozmawiając przez telefon z Deanną, próbowała go opisać, ale przychodziło to jej z trudnością, ponieważ nie przypominał mężczyzn, których znała w Bostonie. Powiedziała Deanie, że jest mniej więcej w jej wieku, na swój sposób przystojny, a także wysportowany, przy czym wygląda tak, jakby jego siła była po prostu konsekwencją trybu życia, jaki prowadził. Wtedy wydawało się jej, że jest bliska prawdy; teraz po dokładniejszym przyjrzeniu się Garrettowi wiedziała, że się nie pomyliła.

Deanna była zachwycona, gdy usłyszała o wieczornej wyprawie, natomiast Teresa od razu po rozmowie z nią przeżyła okres zwątpienia. Martwiła się, że będzie sama z nieznajomym na otwartym morzu, potem przekonała siebie samą, że jej obawy są nieuzasadnione. To tylko kolejna randka – powtarzała sobie w duchu przez większą część popołudnia. – Nie rób z tego wielkiej sprawy. Gdy jednak nadeszła pora wyjścia do portu, była bliska rezygnacji. Wreszcie uznała, że musi iść głównie ze względu na siebie, ale także by oszczędzić Deannie żalu i rozczarowania, gdyby się wycofała.

Gdy zbliżyli się do końca wąskiej zatoki, Garrett skręcił ster. Łódź zareagowała i odsunęła się od brzegów ku głębszej wodzie kanału. Garrett rozglądał się na boki, obserwował inne łodzie i ustawiał ster. Mimo że rosła prędkość wiatru, całkowicie panował nad żaglówką. Teresa była pewna, że on dobrze wie, co robi.

Rybitwy krążyły nad ich głowami, a łódź sunęła przez wodę, rozbryzgując fale. Żagle pojękiwały, a woda uciekała spod dziobu. Wszystko wokół wydawało się gdzieś pędzić pod szarzejącym niebem Karoliny Północnej.

Teresa skrzyżowała ramiona na piersi, a potem sięgnęła po bluzę, którą zabrała ze sobą. Wciągnęła ją i ucieszyła się, że o niej pamiętała. Powietrze już wydawało się chłodniejsze niż w chwili, gdy wypływali. Słońce zachodziło szybciej, niż się spodziewała. Słabnące światło odbijało się od żagli, rzucając cienie na pokład.

Tuż za rufą woda kłębiła się i syczała. Teresa podeszła, chcąc się lepiej przyjrzeć. Stała jak zahipnotyzowana. Dla zachowania równowagi położyła rękę na relingu i stwierdziła, że zostało jeszcze coś do oczyszczenia. Przyjrzała się dokładniej i zauważyła napis wycięty w drewnie. „Zbudowana w 1934 – odnowiona w 1991”.

Fale odchodzące od większej łodzi przepływającej w pobliżu zakołysały żaglówką. Teresa wróciła do Garretta. Obrócił ster, tym razem gwałtowniej. Spostrzegła na jego twarzy uśmiech, gdy skierował łódź ku otwartemu morzu. Przyglądała mu się, aż znaleźli się daleko od wąskiej zatoki.

Po raz pierwszy od bardzo dawna zachowała się spontanicznie, zrobiła coś, co jeszcze tydzień temu nie przyszłoby jej do głowy. Gdy to już się stało, nie była pewna, czego ma oczekiwać. Co będzie, jeśli Garrett okaże się inny, niż sobie wyobrażała? Naturalnie, mogłaby wrócić do Bostonu… ale miała nadzieję, że nie będzie musiała od razu wyjeżdżać. Za dużo się wydarzyło…

Gdy już znaleźli się w bezpiecznej odległości od innych żaglówek, Garrett poprosił Teresę, żeby potrzymała ster.

– Trzymaj go równo – zalecił. Poprawił żagle, chyba nawet w krótszym czasie niż poprzednio. Potem przejął ster, upewnił się, że łódź płynie pod wiatr, zawiązał małą pętlę na linie szota i przeciągnął ją przez kabestan przy sterze, zostawiając około cala luzu.

– To powinno wystarczyć – powiedział, klepnął lekko ster, sprawdzając, czy utrzymuje pozycję. – Teraz możemy usiąść, jeśli chcesz.

– Nie musisz go trzymać?

– Do tego służy pętla. Czasami wiatr zmienia się bardzo szybko. Wtedy nie można steru wypuszczać z rąk. Dzisiaj jednak mieliśmy szczęście i dopisała nam pogoda. Moglibyśmy kilka godzin płynąć w tym kierunku.

Słońce powoli zachodziło na wieczornym niebie. Garrett poprowadził ją do miejsca, które zajmowała poprzednio. Sprawdził, czy będzie jej wygodnie, i usiedli oboje w rogu, tak że patrzyli na siebie. Czuła wiatr na twarzy. Zgarnęła włosy do tyłu i spojrzała w dal na wodę.

Garrett przyglądał się jej. Była od niego niższa – musiała mieć około metra siedemdziesiąt. Ujmująca twarz. Figura modelki. Była atrakcyjna, ale nie tylko jej uroda przyciągała uwagę. Była inteligentna, wyczuł to od razu, ale i pewna siebie, jakby umiała przedzierać się przez życie o własnych siłach. Garrett cenił w kobietach takie cechy. Bez nich piękno nic nie znaczyło.

Widok Teresy przypomniał mu Catherine. Wyglądała tak, jakby patrząc na wodę, śniła na jawie. Myślami wrócił do chwili, gdy po raz ostatni razem żeglowali. Znowu poczuł się winny, chociaż starał się odegnać to uczucie. Pokręcił głową i bezwiednie poprawił pasek zegarka na ręku, najpierw go odpinając, a potem zaciskając i ponownie zapinając.

– Tu jest naprawdę pięknie – odezwała się w końcu. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.

Ucieszył się, że przerwała milczenie.

– Proszę bardzo. Miło mieć towarzystwo od czasu do czasu.

Uśmiechnęła się do niego, zastanawiając się, czy myślał tak naprawdę.

– Zwykle sam pływasz?

Oparł się plecami o burtę i wyciągnął nogi daleko przed siebie.

– Zwykle tak. To dobry sposób na odpoczynek po pracy. Bez względu na to, jak ciężki dzień miałem, gdy tylko znajdę się tutaj, wiatr wszystko zabiera.

– Czy nurkowanie jest ciężką pracą?

– Nie, nie chodzi o nurkowanie, nurkowanie to właściwie zabawa. Pozostaje cała reszta. Robota papierkowa, ludzie, którzy w ostatniej chwili odwołują zajęcia, dbanie o to, aby w sklepie było wszystko, co trzeba. Czasem pracuje się do późna.

– Nie wątpię. Ale to lubisz, prawda?

– Oczywiście. Nie zamieniłbym tego życia na nic innego. – Umilkł i znowu poprawił zegarek na ręce. – A ty, Tereso, co robisz? – Było to jedno z bezpiecznych pytań, jakie wymyślił w ciągu dnia.

– Piszę dla „Boston Times”. Mam własną kolumnę.

– Przyjechałaś na wakacje?

Zawahała się, nim odpowiedziała.

– Można tak to ująć.

Skinął głową, jakby potwierdzał, że spodziewał się takiej odpowiedzi.

– O czym piszesz?

– O wychowywaniu dzieci.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: