W torbie miała również inne rzeczy, ale jeszcze nie była gotowa ich oglądać. Całą uwagę skupiła na listach. Piszący używał wiecznego pióra. Tam, gdzie pióro ciekło, były kleksy. Papeteria z wizerunkiem żaglowca w prawym górnym rogu zaczynała gdzieniegdzie tracić kolor, blakła powoli z upływem czasu. Wiedziała, że kiedyś nie da się odczytać słów, ale miała nadzieję, że po dzisiejszym dniu nie będzie tak często odczuwała potrzeby ich oglądania.
Kiedy skończyła, wsunęła listy do koperty tak samo ostrożnie, jak je wyjmowała. Potem włożyła kopertę z powrotem do torby i raz jeszcze spojrzała na plażę. Z wydmy, gdzie siedziała, widziała miejsce, w którym wszystko się zaczęło.
Biegała o świcie, wyraźnie przypominała sobie tamten letni poranek. Wstawał piękny dzień. Ogarnęła spojrzeniem świat wokół siebie, wsłuchała się w wysokie skrzeczenie rybitw i łagodne chlupotanie fal toczących się po piasku. Mimo że była na wakacjach, wstawała dostatecznie wcześnie, by móc swobodnie pobiegać wzdłuż plaży. Za kilka godzin na ręcznikach rozłożonych na piasku w gorącym słońcu Nowej Anglii będą leżeli turyści. Na Cape Cod zawsze było tłoczno o tej porze roku, ale większość wczasowiczów wolała pospać dłużej, Teresa mogła więc czerpać przyjemność z biegania po twardym, gładkim piasku zostawionym przez uciekający odpływ. W przeciwieństwie do ścieżek zdrowia w Bostonie piasek uginał się tyle, ile trzeba. Wiedziała, że nie będą bolały ją kolana, jak czasem zdarzało się po biegu wybetonowanymi dróżkami w pobliżu domu.
Zawsze lubiła biegać, wyrobiła w sobie ten nawyk, uczestnicząc w biegach przełajowych w liceum. Nie biegała już wyczynowo i rzadko mierzyła sobie czas. Bieganie pozwalało zostać sam na sam z myślami. Uważała te chwile za rodzaj medytacji, właśnie dlatego wolała uprawiać ten sport samotnie. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego inni lubią to robić w grupie.
Była zadowolona, że nie ma z nią Kevina, chociaż bardzo go kochała. Każda matka potrzebuje czasem oddechu. Cieszyła się, że w okresie wakacji będzie miała spokój. Żadnych wieczornych meczów w siatkówkę czy zawodów pływackich, Mtv ryczącego w tle, pracy domowej, w której odrabianiu trzeba pomóc, wstawania w nocy, by znaleźć się przy nim, gdy łapał go skurcz w nodze. Trzy dni temu zawiozła syna na lotnisko. Miał odwiedzić w Kalifornii swego ojca, a jej byłego męża. Dopiero gdy zwróciła mu uwagę, Kevin uświadomił sobie, że ani się do niej nie przytulił, ani nie pocałował jej na pożegnanie.
– Przepraszam, mamo – powiedział, otoczył ją ramionami i ucałował. – Kocham cię. Nie tęsknij za mną za bardzo, dobrze?
Potem obrócił się na pięcie, podał bilet stewardesie i niemal wskoczył na pokład, nie oglądając się za siebie.
Nie czuła do niego żalu, że niewiele brakowało, by o niej zapomniał. Miał dwanaście lat i był w takim wieku, kiedy publiczne przytulanie się czy całowanie mamy uważa się za niestosowne. Poza tym myślał o czymś innym. Czekał na tę wyprawę od ostatniej Gwiazdki. Wyruszał z ojcem do Wielkiego Kanionu, potem mieli spędzić tydzień na spływie rzeką Kolorado, by w końcu dotrzeć do Disneylandu. Było to marzenie każdego dziecka i Teresa cieszyła się wraz z synem. Chociaż Kevina miało nie być sześć tygodni, wiedziała, że dobrze mu zrobi spędzenie tego czasu z ojcem.
Od czasu rozwodu przed trzema laty utrzymywali z Davidem poprawne stosunki. Chociaż okazał się nie najlepszym mężem, był bardzo dobrym ojcem dla Kevina. Nigdy nie zapomniał o prezencie na urodziny czy na Gwiazdkę, dzwonił co tydzień i kilka razy w roku leciał z drugiego krańca kraju, żeby spędzić z synem weekend. Oprócz tego zabierał go oczywiście na wyznaczone przez sąd wizyty – sześć tygodni latem, co drugie Boże Narodzenie i tydzień na Wielkanoc, gdy w szkole była przerwa w lekcjach. Annette, druga żona Davida, miała pełne ręce roboty przy małym dziecku, ale Kevin bardzo ją lubił i nigdy nie wrócił do domu rozżalony czy zaniedbany. Właściwie cały czas zachwycał się odwiedzinami u ojca i chwalił, jak dobrze się bawił. Słysząc to, czasami czuła ukłucie zazdrości, ale starała się ukryć to przed Kevinem.
Teraz biegła po plaży spokojnie, nie spiesząc się. Deanna poczeka na nią ze śniadaniem. Teresa wiedziała, że Briana już nie zastanie. Byli starszym małżeństwem – oboje dobiegali sześćdziesiątki. Deanna to jej najlepsza przyjaciółka.
Była redaktorem naczelnym gazety, w której pracowała Teresa. Przyjeżdżała z mężem, Brianem, do Cape Cod od lat. Zawsze zatrzymywali się w tym samym miejscu, w Domu Rybaka. Gdy dowiedziała się, że Kevin wyjeżdża w odwiedziny do ojca na większą część lata, zaczęła nalegać, aby Teresa przyjechała do niej.
– Brian, jak jest tutaj, przez cały dzień gra w golfa. Przydałoby mi się towarzystwo – powiedziała. – Poza tym co innego masz do roboty? Od czasu do czasu musisz wyjść z mieszkania.
Teresa wiedziała, że Deanna ma rację, więc po kilku dniach namysłu się zgodziła.
– Tak się cieszę – odparła Deanna ze zwycięską miną. – Będziesz zachwycona.
Teresa musiała przyznać, że miejsce było sympatyczne. Dom Rybaka, pięknie odnowiony domek, stał na skraju urwistego klifu wychodzącego na zatokę Cape Cod. Kiedy ujrzała go w oddali, zwolniła. W przeciwieństwie do młodszych biegaczy, nabierających tempa pod koniec trasy, wolała nie śpieszyć się i uspokoić oddech. Miała trzydzieści sześć lat i nie odzyskiwała sił tak szybko jak kiedyś.
Zaczęła się zastanawiać, jak spędzi resztę dnia. Przywiozła ze sobą pięć książek, które zamierzała przeczytać w ciągu zeszłego roku, ale jakoś nigdy się do tego nie zabrała. Już na nic nie starczało czasu. Zwłaszcza przy Kevinie kipiącym energią, zajęciach domowych i robocie ciągle piętrzącej się na biurku. Jako redaktorka prowadząca stałą kolumnę dla „Boston Times”, pracowała pod ciągłą presją terminów, musiała przygotować trzy materiały tygodniowo. Większość jej współpracowników sądziła, że to proste – wystarczy wystukać trzysta słów i koniec roboty na ten dzień. Tymczasem nie było to takie łatwe. Musiała ciągle wymyślać coś nowego na temat wychowania dzieci. Jej kolumnę „Nowoczesne wychowanie” przedrukowywało sześćdziesiąt gazet w całym kraju, chociaż większość tytułów zamieszczała tylko jeden czy dwa teksty tygodniowo. Możliwości przedruku pojawiły się dopiero przed półtora rokiem. Była nową autorką, nie mogła więc pozwolić sobie nawet na kilka dni bez pisania. W większości gazet miejsce na stałe kolumny było niezwykle ograniczone i setki redaktorów o nie walczyło.
Teresa z biegu przeszła do marszu i wreszcie zatrzymała się, gdy nad jej głową rybitwa zatoczyła koło. Poczuła, że wzrosła wilgotność powietrza. Ramieniem otarła pot z czoła. Wzięła głęboki oddech, wstrzymała go na chwilę, a potem wypuściła i spojrzała na wodę. Było jeszcze wcześnie, ocean wciąż miał barwę ołowiu, ale to miało się zmienić, gdy tylko słońce wzejdzie trochę wyżej. Po chwili ściągnęła buty i skarpetki, podeszła do wody i pozwoliła kilku drobnym falom ochlapać stopy. Woda orzeźwiała. Teresa spędziła kilka minut, brodząc bez celu. Nagle ucieszyła się, że przez kilka ostatnich miesięcy poświęciła trochę czasu na napisanie dodatkowych tekstów, dzięki czemu w tym tygodniu mogła zapomnieć o pracy. Nie potrafiła sobie przypomnieć momentu, w którym nie miała pod ręką komputera albo nie wybierała się na spotkanie czy też nie musiała dotrzymać nieprzekraczalnego terminu. Oddalenie od biurka choć na krótko przynosiło uczucie ulgi. Czuła się prawie tak, jakby znowu panowała nad swoim przeznaczeniem, jakby dopiero wkraczała w świat.
Wiedziała, że w domu czeka na nią mnóstwo rzeczy do zrobienia. Należałoby wytapetować i odświeżyć łazienkę, w ścianach zaszpachlować dziury po gwoździach, a reszcie mieszkania przydałoby się choćby pobieżne malowanie. Dwa miesiące temu kupiła tapety i trochę farby, wieszak na ręczniki i nowe klamki, małe lusterko oraz wszystkie potrzebne narzędzia, ale nawet nie otworzyła pudeł. W weekendy zawsze znajdowało się coś do zrobienia, toteż była równie zajęta jak w zwykły dzień. Zakupy wciąż leżały za odkurzaczem w torbach, w których przyniosła je do domu, i za każdym razem, gdy otwierała drzwi do szafy, zdawały się kpić z jej zamiarów. Może – pomyślała – kiedy wróci do domu…