– Tak się cieszę! – zawołała Deanna z młodzieńczym entuzjazmem. – Wiedziałam, że się zgodzisz. Jutro wyślemy to faksem.
Późnym wieczorem Teresa napisała wstęp do kolumny na papierze listowym, który znalazła w szufladzie biurka w gabinecie. Kiedy skończyła, poszła do swojego pokoju, położyła kartki na stoliku nocnym przy łóżku i wsunęła się pod kołdrę. Tej nocy spała niespokojnie.
Nazajutrz Teresa poszła z Deanną do Chatham, aby przepisać list na maszynie. Ponieważ żadna z nich nie wzięła ze sobą przenośnego komputera, a Teresa upierała się, że tekst nie powinien zawierać pewnych informacji, było to jedyne rozsądne wyjście. Kiedy tekst był gotowy, wysłały go faksem. Miał się ukazać następnego dnia.
Resztę poranka i popołudnia spędziły podobnie jak poprzedniego dnia – zakupy, leniuchowanie na plaży, rozmowa o niczym i pyszna kolacja. Gazetę przyniesiono wcześnie rano. Teresa, skończywszy bieganie, wróciła, zanim Deanna i Brian wstali. Pierwsza więc wzięła gazetę do ręki. Rozłożyła ją i zaczęła czytać.
Cztery dni temu, gdy byłam na wakacjach, słuchałam starych nagrań w radiu i usłyszałam Stinga śpiewającego piosenkę „List w butelce”. Zachęcona do działania przez jego namiętne zawodzenie, pobiegłam na plażę, żeby znaleźć moją własną butelkę. Po kilku minutach znalazłam ją i oczywiście w środku był list. (W rzeczywistości nie usłyszałam piosenki, wymyśliłam to dla lepszego efektu dramatycznego. Ale naprawdę znalazłam poprzedniego ranka butelkę ze wzruszającym listem w środku). Nie mogłam przestać o tym myśleć. Zazwyczaj nie piszę o takich sprawach, ale miałam nadzieję, że uznacie ten list za równie ważny jak ja w czasach, gdy coraz rzadziej spotyka się wierną miłość i przywiązanie.
Kiedy Deanna dołączyła do Teresy przy śniadaniu, przeczytała kolumnę, zanim zabrała się za coś innego.
– Fantastyczne – powiedziała, gdy skończyła czytać. – W druku wygląda lepiej, niż myślałam. Dostaniesz mnóstwo listów po tym tekście.
– Naprawdę tak sądzisz?
– Jestem tego pewna.
– Więcej niż zwykle?
– Całe tony. Czuję to. Zadzwonię dziś do Johna. Polecę mu, by w tym tygodniu dwa razy rozesłał tekst. Może nawet znajdziesz go w niedzielnych wydaniach.
– Zobaczymy – odparła Teresa i ugryzła rogalik, niepewna, czy wierzyć Deannie, czy nie, ale i tak była zaciekawiona.
Rozdział trzeci
W sobotę Teresa wróciła do Bostonu.
Gdy tylko otworzyła drzwi do mieszkania, z sypialni wybiegł Harvey. Otarł się o jej nogi, mrucząc cicho. Teresa wzięła go na ręce i zaniosła do kuchni. Z lodówki wyjęła kawałek sera i dała go Harveyowi. Głaskała kota po głowie, zadowolona, że sąsiadka Ella zgodziła się nim zaopiekować w czasie jej nieobecności. Po zjedzeniu sera zeskoczył z jej ramion i skierował się do rozsuwanych przeszklonych drzwi prowadzących do małego patia. W mieszkaniu panował zaduch, rozsunęła więc drzwi na oścież.
Rozpakowała rzeczy, odebrała klucze i pocztę od Elli, nalała sobie kieliszek wina, podeszła do wieży i nastawiła niedawno kupioną płytę Johna Coltrane'a. Gdy pokój wypełniły dźwięki jazzu, przejrzała pocztę. Jak zwykle, były to głównie rachunki i odłożyła je na później.
Na automatycznej sekretarce nagrano osiem wiadomości – dwie z nich od mężczyzn, z którymi kiedyś się spotykała. Prosili o telefon, gdyby znalazła wolną chwilę. Zastanowiła się krótko, potem doszła do wniosku, że do nich nie zadzwoni. Żaden z nich jej nie pociągał i nie miała ochoty spotykać się tylko dlatego, że była wolna. Wysłuchała wiadomości od matki i siostry. Pomyślała, że powinna do nich w tygodniu zadzwonić. Kevin się nie odezwał. Pływał tratwą i rozbijał ze swoim ojcem obóz gdzieś w Arizonie.
Bez Kevina dom wydawał się pusty i cichy. Na pocieszenie mogła sobie powiedzieć, że miło jest przyjechać do domu i sprzątać tylko po sobie. W perspektywie miała jeszcze dwa tygodnie urlopu za ten rok. Planowała spędzić z synem trochę czasu nad morzem. Zostawał więc jeszcze tydzień. Zwykle brała urlop przed Gwiazdką, ale w tym roku Kevin miał pojechać na święta do swojego ojca. Nie cierpiała spędzać Bożego Narodzenia samotnie – to zawsze były jej ulubione święta, ale tym razem nie miała wyboru i doszła do wniosku, że rozmyślanie nad tym, czego nie może zmienić, nie ma sensu. Może powinna wybrać się na Bermudy lub na Jamajkę albo gdzieś na Karaiby, ale nie chciała jechać tak zupełnie sama, a nie wiedziała, kto mógłby jej towarzyszyć. Janet raczej nie wchodziła w rachubę. Miała sporo zajęć przy trójce dzieci, a Edward prawdopodobnie nie dostałby urlopu. Może powinna wykorzystać ten tydzień do zrobienia w domu tych wszystkich rzeczy, które zaplanowała… ale wydawało jej się, że trochę szkoda. Kto by chciał spędzić wakacje, malując i tapetując mieszkanie?
Wreszcie postanowiła, że jeśli nic ciekawego nie wymyśli, to zachowa urlop na przyszły rok. Może pojadą z Kevinem na dwa tygodnie na Hawaje.
Poszła do łóżka i sięgnęła po powieść, którą zaczęła czytać jeszcze w Cape Cod. Czytała szybko, nie odrywając oczu, i zaliczyła prawie sto stron, zanim poczuła zmęczenie. O północy zgasiła światło. Śniło jej się, że spaceruje pustą plażą, ale nie wiedziała dlaczego.
W poniedziałek na biurku zastała stos listów. Było ich prawie dwieście, a kolejne pięćdziesiąt przyniósł później listonosz. Gdy tylko weszła do redakcji, Deanna z dumną miną pokazała:
– Widzisz, mówiłam ci.
Teresa poprosiła, aby nie łączono do niej rozmów i od razu zabrała się do otwierania kopert. Wszystkie listy były reakcją na opublikowany tekst. Większość napisały kobiety, chociaż było też kilka kartek od mężczyzn. Teresę zdumiała jednomyślność opinii. Czytała kartkę za kartką i z każdej dowiadywała się, jak bardzo byli wzruszeni anonimowym listem. Wiele osób pytało, czy wie, kto jest jego autorem, a kilka kobiet stwierdziło, że jeśli ten mężczyzna jest wolny, pragną go poślubić.
Odkryła, że prawie wszystkie wydania niedzielne w całym kraju zamieściły jej kolumnę, a korespondencja w tej sprawie nadeszła aż z Los Angeles. Sześciu mężczyzn twierdziło, że są autorami listu, czterech żądało tantiem za opublikowanie. Jeden z nich nawet groził sądem. Gdy jednak dokładnie przyjrzała się charakterom ich pisma, stwierdziła, że żaden nawet nie przypominał tego, który należał do autora listu.
W południe poszła na lunch do swojej ulubionej japońskiej restauracji. Kilka osób jedzących przy innych stolikach wypowiadało się na temat jej kolumny.
– Moja żona przyczepiła wycinek do drzwi lodówki – zwierzył się jakiś mężczyzna, a Teresa głośno się roześmiała.
Do końca dnia przejrzała prawie całą korespondencję i poczuła się zmęczona. W ogóle nie zajęła się kolumną na następny tydzień i poczuła rosnące napięcie, jak zwykle, gdy zbliżał się termin oddania tekstu. Pół do szóstej zasiadła do pisania o tym, że Kevin wyjechał i jak się czuła bez niego. Poszło jej lepiej, niż się spodziewała, i już prawie kończyła, gdy zadzwonił telefon.
– Cześć, Tereso. Wiem, że prosiłaś, żebym cię nie łączyła i tak też robiłam – zaczęła telefonistka z centrali gazety. – Nie było to łatwe, chyba z sześćdziesiąt osób chciało z tobą rozmawiać. Telefon dzwonił bez przerwy.
– Zatem o co chodzi?
– Ta kobieta dzisiaj telefonowała z pięć razy, a w zeszłym tygodniu dwukrotnie. Nie chce podać nazwiska, ale już poznaję ją po głosie. Mówi, że musi z tobą rozmawiać.
– Nie możesz dowiedzieć się, czego chce?
– Próbowałam, ale jest uparta. Mówi, że poczeka, aż będziesz miała czas. Twierdzi, że dzwoni z daleka i musi z tobą pomówić.
Teresa zastanowiła się przez chwilę, wpatrując się w ekran przed sobą. Kolumna była prawie gotowa, do napisania zostały jeszcze tylko dwa akapity.
– Nie możesz poprosić o numer telefonu, pod którym mogłabym się z nią skontaktować?