– On jest tym gwałcicielem? Jesteś pewna?
– Nie mam żadnych wątpliwości. O Boże, kiedy zobaczyłam znowu jego twarz, to było straszne. Z początku nic nie mówiłam, bo wyglądał inaczej bez czapki. Ale potem policjant kazał włożyć wszystkim czapki baseballowe i poznałam go.
– Lisa, to nie może być on.
– Jak to?
– Wyniki badań wcale na to nie wskazują. I spędziłam z nim trochę czasu. Czuję to.
– Ale ja go rozpoznałam. – W głosie Lisy zabrzmiała irytacja.
– Jestem zdumiona. Nie potrafię tego zrozumieć.
– To psuje twoją teorię. Chciałaś, żeby jeden bliźniak był dobry, a drugi zły.
Tak. Ale jeden wyjątek nie obala całej teorii.
– Przykro mi, jeśli to stawia pod znakiem zapytania twój projekt.
To nie jest powód, dla którego twierdzę, że to nie on. – Jeannie westchnęła. – A może masz rację. Sama już nie wiem. Gdzie jesteś?
– W domu.
– Dobrze się czujesz?
Tak, teraz, kiedy zamknęli go w pudle, czuję się o wiele lepiej.
– Wydawał się taki miły.
– Tacy są najgorsi, powiedziała Mish. Ci, którzy sprawiają wrażenie zupełnie normalnych, są najsprytniejsi i najbardziej bezwzględni. Lubią zadawać cierpienie.
– Mój Boże…
– Idę do łóżka. Jestem wykończona. Chciałam ci tylko powiedzieć. Jak ci się udał wieczór?
Tak sobie. Opowiem ci jutro.
– Chcę jechać z tobą do Richmond.
Jeannie miała zamiar zabrać Lisę, żeby pomogła jej przeprowadzić wywiad z Dennisem Pinkerem.
– Czujesz się na siłach?
– Tak, naprawdę chcę prowadzić dalej normalne życie. Nie jestem chora, nie muszę się kurować.
– Dennis Pinker jest prawdopodobnie sobowtórem Steve'a Logana.
– Wiem. Jakoś to zniosę.
– Skoro jesteś taka pewna…
– Zadzwonię do ciebie rano.
– Dobrze. Dobranoc.
Jeannie usiadła ciężko na kanapie. Czy ujmująca powierzchowność Stevena była tylko maską? Jeśli to prawda, nie znam się zbyt dobrze na ludziach, pomyślała. I jestem być może marnym naukowcem. Możliwe, że wszystkie jednojajowe bliźnięta okażą się kryminalistami. Westchnęła.
Jej własny kryminalny przodek usiadł obok niej.
– Ten profesor wydawał się całkiem miły, ale jest chyba starszy ode mnie! – stwierdził. – Masz z nim romans, czy co?
Jeannie zmarszczyła nos.
– Łazienka jest tam, tato – powiedziała.
13
Steve wrócił do pokoju z żółtymi ścianami. W popielniczce wciąż leżały te same dwa niedopałki. Pokój się nie zmienił, ale on tak. Trzy godziny wcześniej był porządnym obywatelem, którego największą zbrodnią była jazda z szybkością sześćdziesięciu mil tam, gdzie obowiązywał limit pięćdziesięciu pięciu. Teraz był gwałcicielem, aresztowanym, rozpoznanym i oskarżonym. Znalazł się w trybach machiny sprawiedliwości. Był przestępcą. Bez względu na to, jak często powtarzał sobie, że jest niewinny, nie mógł wyzbyć się poczucia bezwartościowości i hańby.
Wcześniej przesłuchiwała go kobieta, sierżant Delaware. Teraz pojawił się mężczyzna, również z niebieską teczką w ręku. Był tego samego wzrostu co Steve, ale znacznie szerszy w barach i cięższy, z krótko przyciętymi szpakowatymi włosami i krzaczastymi wąsami. Usiadł, wyciągnął paczkę marlboro, wyjął z niej bez słowa papierosa, zapalił go, rzucił zapałkę do popielniczki i dopiero wtedy otworzył teczkę. W środku leżał kolejny formularz. Ten nosił nagłówek:
SĄD OKRĘGOWY STANU MARYLAND
DLA…(miasto / hrabstwo)
Górna połowa podzielona była na dwie kolumny zatytułowane: SKARŻĄCY i PODEJRZANY. Trochę niżej znajdowała się rubryka ZARZUTY. Detektyw zaczął wypełniać formularz, wciąż nic nie mówiąc. Po napisaniu kilku słów uniósł górną białą kartkę i sprawdził po kolei cztery dołączone kopie: zieloną, żółtą, różową i brązową.
Czytając do góry nogami, Steve zobaczył, że ofiara nazywa się Lisa Margaret Hoxton.
– Jak ona wygląda? – zapytał.
Detektyw podniósł wzrok.
– Stul dziób – powiedział, po czym zaciągnął się papierosem i zaczął pisać dalej.
Steve'owi zapłonęły policzki. Facet obrażał go, a on nie mógł na to nic poradzić. Było to kolejne stadium upokarzania go, wbijania do głowy, że nic nie znaczy i jest kompletnie bezbronny. Ty sukinsynu, pomyślał, chciałbym spotkać cię poza tym budynkiem, kiedy nie będziesz miał przy sobie tej cholernej spluwy.
Detektyw wypełniał część dotyczącą zarzutów. W pierwszej rubryce wpisał niedzielną datę oraz miejsce popełnienia przestępstwa: „sala gimnastyczna Uniwersytetu Jonesa Fallsa w Baltimore, stan Maryland”. Pod spodem zanotował: „Gwałt pierwszego stopnia”. W następnej rubryce ponownie wpisał datę i miejsce oraz „Napaść z zamiarem gwałtu”.
Wyjął dodatkową kartkę i dopisał dwa dodatkowe zarzuty: Pobicie i sodomia.
– Sodomia? – zdziwił się Steve.
– Stul dziób.
Steve miał ochotę strzelić go w mordę. To jest celowe, tłumaczył sobie. Facet chce mnie sprowokować. Jeśli go uderzę, będzie miał pretekst, żeby zawołać trzech innych gliniarzy i wdeptać mnie w podłogę. Nie rób tego, opanuj się.
Skończywszy pisać, detektyw obrócił oba formularze i przesunął je przez stół do Steve'a.
– Wpadłeś po uszy w gówno, Steve. Pobiłeś, zgwałciłeś i odbyłeś stosunek analny z dziewczyną.
– Nie zrobiłem tego.
– Stul dziób.
Steve przygryzł wargę i nic nie odpowiedział.
– Jesteś szmatą. Jesteś śmieciem. Przyzwoici ludzie nie powinni przebywać z tobą w tym samym pokoju. Pobiłeś, zgwałciłeś i zrypałeś od tyłu dziewczynę. Robisz to od pewnego czasu. Jesteś chytry, planujesz wszystko z góry i do tej pory uchodziło ci na sucho. Ale tym razem cię złapaliśmy. Ofiara rozpoznała cię. Inni świadkowie widzieli cię niedaleko miejsca popełnienia przestępstwa. Za godzinę albo dwie, kiedy sierżant Delaware uzyska od dyżurnego komisarza sądowego nakaz przeszukania albo zatrzymania, zabierzemy cię do szpitala Mercy, zrobimy badanie krwi, wyczeszemy włosy łonowe i udowodnimy, że twoje DNA pasuje jak ulał do tego, które znaleźliśmy w pochwie ofiary.
– Jak długo to potrwa? Badanie DNA?
– Stul dziób. Mamy cię w garści. Wiesz, co cię czeka?
Steve milczał.
– Za gwałt pierwszego stopnia dostaje się dożywocie. Pójdziesz do paki i wiesz, co cię tam czeka? Posmakujesz na własnej skórze tego, co robiłeś innym. Taki przystojny chłoptaś jak ty? Nie ma problemu. Dadzą ci wycisk, zgwałcą, przelecą od tyłu. Dowiesz się, co czuła Lisa. Tyle że w twoim wypadku będzie to trwało przez długie lata.
Gliniarz przerwał i poczęstował go papierosem.
Zaskoczony Steve pokręcił głową.
– Tak a propos, nazywam się Brian Allaston. – Gliniarz zapalił papierosa. – Naprawdę nie wiem, dlaczego ci to mówię, ale jest pewien sposób, żebyś polepszył swoją sytuację.
Steve zastygł w bezruchu. Jakiej sztuczki spróbują teraz?
Detektyw Allaston wstał, obszedł dookoła stół i usiadł na jego skraju, opierając jedną stopę o podłogę, bardzo blisko Steve'a.
– Pozwól, że ci to wyjaśnię – oznajmił pojednawczo, pochylając się do przodu. – Gwałt to stosunek vaginalny, odbyty przy użyciu siły albo przy groźbie jej użycia, wbrew woli albo bez zgody kobiety. Żeby uznać stosunek za gwałt pierwszego stopnia, muszą zaistnieć dodatkowe okoliczności, takie jak: porwanie, obrażenia ciała lub udział więcej niż jednej osoby. Kara za gwałt drugiego stopnia jest niższa. Jeśli zdołasz mnie przekonać, że to, co zrobiłeś, to tylko gwałt drugiego stopnia, wyświadczysz sobie dużą przysługę.
Steve milczał.
– Chcesz mi powiedzieć, jak to było?
Steve w końcu przemówił.
– Stul dziób – powiedział.
Allaston zareagował bardzo szybko. Zeskoczył ze stołu, złapał go za koszulę, podniósł z krzesła i rąbnął nim o ścianę. Głowa Steve'a odbiła się z głuchym bolesnym odgłosem od betonu.
Steve stężał cały, zaciskając dłonie w pięści. Nie rób tego, powtarzał sobie, opanuj się. Nie było to takie łatwe. Detektyw Allaston był gruby i bez kondycji i Steve wiedział, że może go znokautować w parę sekund. Ale musiał się kontrolować. Mógł liczyć wyłącznie na własną niewinność. Jeśli pobije gliniarza, będzie winien bez względu na to, jak nikczemnie został sprowokowany. Wtedy nic mu już nie pomoże. Jedyną rzeczą, która podtrzymywała go w tej chwili na duchu, było słuszne oburzenie. Dlatego stał w miejscu, zaciskając zęby, podczas gdy Allaston odciągnął go od ściany i rąbnął o nią po raz drugi, trzeci i czwarty.