– Wyjątkowo reprezentuje pani bezcenna pomoc społeczeństwa – powiadomił mnie major Wolski zarazem smętnie i uroczyście. – Janusz twierdzi, że nie warto czynić wysiłków w celu mydlenia pani oczu, więc od razu powiem prawdę. Przywalili mi sprawę zabójstwa na wyścigach.
– Aaaa…! – skomentowałam wyczerpująco.
– No właśnie. O wyścigach tyle akurat wiem, co na przykład o życiu pozagrobowym. Błagam panią…
– Tylko spokojnie! – ostrzegłam. – Niech pan zacznie od pytań, bo ogólnie, o wyścigach, to ja mogę w nieskończoność. Mam niejasne wrażenie, że nie zależy panu na szczegółach, jak się odbyła Wielka Pardubicka na ciężkim torze, nie zależy panu chyba także na duńskich kłusakach ani nawet na kijowskich, nie zależy panu na gonitwie, którą Sacramento rozegrał samodzielnie, bez dżokeja. Na czym panu zależy, nie mam żadnego wrażenia. Proszę mnie zwyczajnie na ten temat przesłuchać i gwarantuję, ze będzie to najłatwiejsze przesłuchanie w pańskim służbowym życiu. Podejrzany, pardon, świadek, zeznaje z entuzjazmem.
– Cudo! – ucieszył się Józio Wolski. – Że leci koń, a na nim siedzi człowiek, to ja już wiem. Chciałbym usłyszeć, jak się na to gra.
– Przydałby się program…
– Siedź, ja przyniosę – powiedział Janusz.
– Byle który, wiesz, gdzie leżą. Mogę zacząć od razu. No więc, proszę szanownego pana, całkiem jak w szkole, zawsze się zaczynało od,,więc”…
Na moment oderwało mnie od tematu. Miałam w szkole średniej nauczycielkę historii, genialną pod każdym względem, docenioną zresztą dopiero po latach, która tępiła „więc” wszelkimi siłami. Zadawała pytanie, ofiara wstawała i mówiła:
– Więc…
Nauczycielka przerywała jej od razu.
– Nie zaczyna się zdania od „więc”. Zacznij inaczej.
Ofiara myślała długo i mówiła:
– Więc…
– Nie – ucinała bezlitośnie nauczycielka. – Bez „więc”. Po kolejnej długiej chwili milczenia padało:
– Więc…
– Słuchaj, moja droga – mówiła nauczycielka z kamienną cierpliwością. – Powiedz sobie to „więc” w myśli, a do mnie dalszy ciąg. – No więc… A jednak nauczyła nas czegoś. Doprowadziła wprawdzie wszystkie klasy do rozstroju nerwowego, ale przynajmniej w połowie wymogła prawidłowe posługiwanie się językiem ojczystym. Wiadomości historyczne również potrafiła wbić w rozkojarzone, dziewczyńskie umysły bez mała na mur.
Wspomnienie zajęło mi jakieś trzy sekundy. Opanowałam rozrzewnienie i westchnęłam.
– Gra się w kasie…
– To odgadłem.
– Bardzo dobrze. Gry są następujące, zaczynając od najprostszych: pojedynczo, czyli górą, to znaczy, że gra pan na jednego konia i ten koń musi być pierwszy. Inaczej pan przegra. Istnieje też gra dołem, czyli plac, koń musi się znaleźć w pierwszej dwójce albo w pierwszej trójce, zależy ile koni idzie w stawce, ale u nas już placów nie ma. Tylko góra. Następnie można grać porządek, czyli dwa pierwsze konie na celowniku, obojętne, pierwszy-drugi, czy drugi-pierwszy, gra pan na przykład dwa sześć, nie ma znaczenia, czy przyjdzie dwa sześć, czy sześć dwa, o ile idzie więcej koni, niż pięć. Płatne w dwie strony. Jeżeli idzie pięć koni i mniej, płatne jest w jedną stronę, znaczy musi pan trafić pierwszy-drugi. Drugi-pierwszy przegrywa. To u nas. W innych krajach leci w jedną stronę nawet przy dwudziestu czterech koniach, musi pan trafić jeden osiemnaście, jak przyjdzie osiemnaście jeden, chała…
Józio Wolski przerwał mi nieśmiało, grzecznie i jakby trochę rozpaczliwie,
– Gdyby pani mogła ograniczyć się na razie do tego, co u nas… Co w innych krajach, to może potem…
– O Wielkiej Pardubickiej i o Sacramento też mu powiesz potem – podsunął Janusz, który zdążył wrócić z programem i był zorientowany w moich wyścigowych przeżyciach. – Najpierw detale techniczne.
– Możecie mnie przyhamować – zezwoliłem łaskawie. – Będę się starać, ale za rozpęd odpowiedzialności nie biorę. To jest namiętność.
– Rozumiem – powiedział Józio. – Stoimy na porządku, w dwie strony albo w jedną stronę. Zasadnicze kryterium to ilość koni, od pięciu w dół w jedną stronę. Zgadza się?
– Bardzo dobrze – pochwaliłam. – To przyjemność, nie mieć do czynienia z ćwokiem wyścigowym. Pojedynczo i porządek odpracowane, następna jest tripla. Jak sama nazwa wskazuje, w grę wchodzą trzy gonitwy kolejne, trzeba trafić pierwszego konia w każdej z nich na przykład…
– Nie, ja powiem na przykład. Zorientujemy się, czy dobrze rozumiem. Na przykład, w pierwszej gonitwie wygrywa koń numer dwa, w drugiej koń numer jeden, w trzeciej koń numer pięć. I ta tripla jest 2-1-5. Tak ma być?
– Pierwszorzędnie. Tripla dwieście piętnaście. Zaraz, chwileczkę… Dwieście piętnaście? To jest myśl, będę to jutro grała, jak leci…
Wyraz twarzy majora Józia Wolskiego wyraźnie wskazał, iż zwąwracaj uwagi na dygresje. Ona grała kiedyś numer wypłaty bankowej, wiesz, takie kółko, które tam dają. Jeden facet gra na numer starego samochodu, a jedna facetka na numer mieszkania. Numery autobusów i tramwajów również użytkują, a czasem datę urodzenia. Specyfika szmergla.
Józio Wolski uspokoił się. Podjęłam temat.
– Mam mówić aktualne? Bo niedawno była nas trójka, tak zwany tiers, po francusku tierce, po różnemu trio. Teraz już nie ma, za to wprowadzono kwintę.
– Wobec tego wolę kwintę.
– Bardzo fajnie, ja też wolę. To jest zwyczajny wifajf, v-cinq, piątka znaczy, wzbogacona tripla, kwinta się u nas nazywa, bo atawistycznie lubimy łacinę, trzeba zgadnąć pierwsze konie w pięciu gonitwach. U nas od pierwszej do piątej…
– Zaraz. A tripla od której?
– Tripla przez wszystkie. Pierwsza, druga, trzecia. Druga, trzecia, czwarta. Trzecia, czwarta, piąta. I tak dalej. Kwinta tylko od pierwszej do piątej, co jest idiotyzmem bez granic, na całym świecie wifajf leci od drugiej do szóstej… – Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Dlaczego idiotyzm?
– Bo ludzie nie nadążają. Łatwo zgadnąć, ze trzeba to za grać przed pierwszą gonitwą, dwadzieścia minut przed gonitw, zamykają kasy. Kto później przyjdzie, może się wypchać. Sodo ma i gomora, bo równocześnie są grane dwie pierwsze triplę które mają takie samo ograniczenie. Gdyby to było od drugiej zdążyliby wszyscy, czysty zysk dla wyścigów, a tak jest czysta strata. Nie wiem, co za kretyn wymyślił, że u nas ma być od pierwszej i ciemno mi się w oczach robi, albo to debil nieziemski, albo wróg wyścigów, społeczeństwa i ustroju! Rozmawia łam z dyrektorem, przyznał mi rację, powiedział, że spróbuje załatwić, nie udało mu się, kto to jest ten żłób wobec tego, pół’ głów jakiś, kozi bobek ma więcej w głowie…!
– Naprawdę sądzi pani, że kozi bobek posiada gdzieś głowę? – zainteresował się Józio Wolski tak gwałtownie, że nieco mnie przystopowało.
– Nie wiem. Posiada, w tym samym stopniu, co ten, pożal się Boże, decydent kwinty! Nie bez powodu na całym świecie zrobili to od drugiej, do cholery ciężkiej, czy my nie możemy się uczyć na cudzych błędach, sami musimy popełniać wszystkie…? A, prawda, nie rozmawiam o polityce…
– I nie wie pani, kto o tym zadecydował?
– Pojęcia nie mam. Jeśli dyrektor nie zdołał wpłynąć, to co to znaczy? Kto, do pioruna ciężkiego, decyduje o wyścigach, jeśli dyrektor tych wyścigów nic nie może zrobić…?!!!
– Zdrowie koni! – zaproponował pośpiesznie Janusz, wtykając mi do ręki kieliszek wina.
Spełniłam toast w sposób raczej nieopanowany i tylko cudem udało mi się nie wylać części płynu na spódnicę. Uspokoiłam się odrobinę.
– Złośliwy idiota – wymamrotałam mściwie pod nosem.
– Rozumiem, kwinta – powiedział rzeczowo Józio Wolski. – Zatem do tej pory mamy pojedynczo, czyli górą, porządek, tripla i kwinta. Jest coś jeszcze?
– U nas nie – odparłam po chwili. – W Kanadzie jest quadripla.
– Proszę…?
– Nie wiem, jak to nazwać. Kwadrypla. Cztery konie, element pośredni pomiędzy tripla a kwintą. Zapomniałam jak oni to nazywają, bo zgubiłam program, a kwadripla wynika stąd, że kiedyś Maria, moja przyjaciółka, która ma duże skłonności do wszelkich błędów matematycznych, wypisała sobie triplę w taki właśnie sposób, cztery konie jej wyszły zamiast trzech i spytała mnie w rozpaczy, co, na litość boską, ma tu zapisane. Quadriplę? No i potem okazało się, że owszem, kwadripla jest w Kanadzie.