Gamay zadzwoniła do Throckmortona. Wyjaśniła, że jest biologiem morskim z NUMA i chciałaby porozmawiać o jego pracy. Zgodził się bardzo chętnie. Samolot Air Canada wylądował w porcie lotniczym Dorval późnym popołudniem. Troutowie zostawili bagaże w hotelu Queen Elizabeth, złapali taksówkę i pojechali do kampusu Uniwersytetu McGilla, kompleksu starszych budynków z szarego granitu i bardziej nowoczesnych konstrukcji na zboczu wzgórza Mont Royal.

Profesor Throckmorton skończył właśnie wykład i wyszedł z sali w otoczeniu grupy rozgadanych studentów. Zauważył rude włosy Gamay i wysoką postać Paula. Odprawił studentów i podszedł przywitać się z gośćmi.

– Doktorostwo Trout, jak się domyślam – powiedział, potrząsając ich dłońmi.

– Dziękujemy, że tak szybko znalazł pan dla nas czas – odrzekła Gamay.

– Nie ma za co – odpowiedział ciepło. – To zaszczyt poznać naukowców z NUMA. Bardzo mi to pochlebia, że interesują się państwo moją pracą.

– Podróżujemy po Kanadzie – wyjaśnił Paul – i kiedy Gamay dowiedziała się o pańskich badaniach, uparła się, żeby do pana wpaść.

Krzaczaste brwi Throckmortona podskoczyły jak przestraszone gąsienice.

– Mam nadzieję, że nie jestem przyczyną niezgody małżeńskiej.

– Ależ nie – uspokoiła go Gamay. – Montreal to jedno z naszych ulubionych miast.

– W takim razie, skoro już to sobie wyjaśniliśmy, zapraszam do pracowni. Zobaczmy, co tam mamy na warsztacie, jak to mówią.

– Czy to nie z The Rocky Horror Picture Show? – zapytała Gamay.

– Zgadza się! Niektórzy koledzy już mnie nazywają szalonym naukowcem, Frankiem N. Furterem.

Throckmorton był niski, gruby i pucołowaty. Kształt jego ciała i twarzy podkreślały okrągłe okulary. Ale w drodze do pracowni poruszał się z szybkością lekkoatlety.

Wprowadził Troutów do dużego, jasno oświetlonego pomieszczenia i wskazał im krzesła przy stole laboratoryjnym. Wszędzie stały komputery. W rzędach akwariów w głębi sali bulgotały napowietrzacze, czuć było słony zapach ryb. Throckmorton nalał mrożoną herbatę do trzech zlewek laboratoryjnych i usiadł.

– Jak dowiedzieli się państwo, nad czym pracuję? – zapytał po wypiciu łyka herbaty. – Z jakiegoś periodyku naukowego?

Troutowie wymienili spojrzenia.

– Szczerze mówiąc – wyznała Gamay – nie wiemy, nad czym pan pracuje.

Na widok zaskoczonej miny Throckmortona włączył się Paul.

– Dostaliśmy pańskie nazwisko od pewnego rybaka, Mike’a Neala. Podobno skontaktował się z panem w imieniu swoich kolegów po fachu. Skończyły się im połowy i podejrzewali, że to ma związek z dziwnym rodzajem ryb, które wyławiali.

– A, pan Neal! Zadzwonił do mojego biura, ale nie rozmawiałem z nim. Nie było mnie wtedy w kraju. A potem miałem za dużo roboty, żeby do niego oddzwonić. Intrygująca sprawa. Chodziło o jakąś diabłorybę. Może skontaktuję się z nim dzisiaj.

– Mam nadzieję, że ma pan zniżkę na telefony zamiejscowe – powiedział Paul. – Neal jest na tamtym świecie.

– Nie rozumiem…

– Zginął podczas eksplozji na swojej łodzi – wyjaśniła Gamay. – Policja nie zna przyczyn wybuchu.

Throckmorton był zaszokowany.

– Biedny facet… – Zamilkł, potem dodał: – Może zabrzmi to bezdusznie, ale najbardziej żałuję, że niczego się już nie dowiem o tej diabłorybie.

– Chętnie powiemy panu to, co wiemy – odrzekła Gamay.

Throckmorton słuchał z uwagą, gdy Troutowie na zmianę opowiadali mu o wyprawie z Nealem. Coraz bardziej poważniał, spoglądając ponuro to na Paula, to na Gamay.

– Są państwo absolutnie pewni tego wszystkiego? – zapytał w końcu. – Wielkości tej ryby, jej dziwnie białego koloru, agresywności?

– Niech pan sam zobaczy – odparł Paul i wyjął kasetę wideo.

Po obejrzeniu filmu nakręconego na łodzi Neala Throckmorton wstał i zaczął spacerować tam i z powrotem z rękami założonymi do tyłu.

– Niedobrze, bardzo niedobrze – mamrotał w kółko.

– Proszę nam wyjaśnić, o co chodzi, profesorze – odezwała się Gamay.

Throckmorton zatrzymał się i usiadł.

– Jako biolog morski musiała pani słyszeć o rybach transgenicznych. Pierwszą stworzono niemal na pani podwórku, w Instytucie Biotechnologii Uniwersytetu Maryland.

– Czytałam różne rzeczy na ten temat, ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. O ile wiem, do ikry wprowadza się geny, żeby ryby szybciej rosły.

– Zgadza się. Geny pochodzą od innych gatunków, nawet od owadów i ludzi.

– Ludzi?

– Ja nie używam ludzkich genów do moich eksperymentów. Zgadzam się z Chińczykami, bardzo zaangażowanymi w badania nad biorybami, że używanie ludzkich genów jest nieetyczne.

– Co dają geny?

– Produkują niezwykle dużo hormonów wzrostu i stymulują apetyt ryb. Pracuję nad rybami transgenicznymi razem z ośrodkiem naukowym Federalnego Departamentu Rybołówstwa i Gospodarki Morskiej w Vancouver. Hodowane tam łososie są karmione dwadzieścia razy dziennie, co jest bardzo istotne. Te superłososie są zaprogramowane tak, żeby w pierwszym roku rosły osiem razy szybciej i były czterdzieści razy większe niż normalne. Rozumie pani, jaka to korzyść dla hodowcy. W krótkim czasie dostarcza na rynek znacznie większe sztuki.

– I ma znacznie większy zysk.

– Oczywiście. Ci, którzy domagają się dostarczania na rynek bioryb, nazywają to “Błękitną rewolucją”. Przyznają, że chcą mieć większe zyski, ale twierdzą, że mają też motywy altruistyczne. Ryby modyfikowane za pomocą DNA staną się źródłem taniej żywności dla biednych krajów świata.

– Chyba te same argumenty przytaczano w związku z modyfikowanym zbożem.

– Nie bez powodu. Ryby modyfikowane genetycznie to logiczny skutek wprowadzania żywności transgenicznej. Skoro można zaprojektować zboże, to dlaczego nie zrobić tego samego z wyższymi organizmami żywymi? Choć to zapewne jest bardziej kontrowersyjne. Już zaczęły się protesty. Przeciwnicy twierdzą, że ryby transgeniczne zaszkodzą środowisku naturalnemu, zniszczą dziko żyjące gatunki i zrujnują drobnych rybaków. Nazywają te biotechniczne stworzenia Frankenfish.

– Sprytna nazwa – wtrącił Paul, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie. – Nie zrobi tym rybom dobrej reklamy.

– Jakie jest pańskie stanowisko w tej sprawie? – zapytała Gamay.

– Ponieważ sam stworzyłem część tych ryb, czuję się szczególnie odpowiedzialny za skutki. Chciałbym przeprowadzić więcej badań, zanim zaczniemy przemysłowo hodować te stworzenia. Nie podoba mi się pęd do komercjalizacji tego, co robię. Musimy dobrze ocenić ryzyko, zanim weźmiemy się za coś, co może doprowadzić do katastrofy.

– Jest pan bardzo zaniepokojony – zauważyła Gamay.

– Martwi mnie to, czego nie wiem. Sprawa wymyka się spod kontroli. Wiele firm chce wprowadzać na rynek własne ryby. Oprócz łososia, bada się kilkadziesiąt innych gatunków. Niektórzy hodowcy nie chcą ryb transgenicznych z powodu związanych z nimi kontrowersji. Ale do gry wchodzą wielkie korporacje. W Kanadzie i Stanach Zjednoczonych wydaje się liczne patenty na zmiany genetyczne u ryb.

– Kiedy ta machina ekonomiczna i naukowa ruszy, trudno będzie ją zatrzymać.

– Czuję się jak król Kanut, próbujący unieruchomić fale morskie – powiedział Throckmorton z wyraźną frustracją w głosie. – Chodzi o miliardy dolarów, więc presja jest ogromna. Dlatego rząd kanadyjski finansuje badania transgeniczne. Uważa się, że jeśli nie będziemy pierwsi, znajdą się inni. Chcemy być gotowi, kiedy pęknie tama.

– Jeśli jest taka wielka presja i w grę wchodzą takie wielkie pieniądze, to co powstrzymuje ten cały proces?

– Obawa przed ewentualną antyreklamą w mediach. Dam pani przykład. Nowozelandzka firma King Salmon pracowała nad biorybami, ale rozeszła się pogłoska o dwugłowym stworze z ciałem pokrytym guzami. Wybuchła panika i firma musiała przerwać eksperymenty, bo ludzie bali się, że te Frankenfishe mogą się wydostać na wolność i zacząć zapładniać normalne ryby.

– Czy coś takiego jest możliwe? – zapytała Gamay.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: