Rozległ się śmiech.
– Nie obawia się pan – zapytał reporter BBC – że takie wygłupy umacniają reputację Strażników Morza jako jednej z bardziej radykalnych grup obrońców środowiska i praw zwierząt? Pańska organizacja SOS chętnie przyznaje się do zatapiania statków wielorybniczych, blokowania dróg wodnych, malowania sprayem młodych fok, atakowania ich łowców, przecinania sieci…
Ryan uniósł rękę w proteście.
– Chodzi o pirackie statki wielorybnicze na wodach międzynarodowych. Inne rzeczy możemy udokumentować jako legalne, zgodne z umowami międzynarodowymi. Z drugiej strony, nasze statki też są taranowane. Przeciwko naszym ludziom używa się gazu, strzela się do nich i bezprawnie ich aresztuje.
– Co pan odpowie tym, którzy nazywają was organizacją terrorystyczną? – zapytał reporter z “The Economist”.
– Zadam im pytanie: czy może być coś bardziej przerażającego niż zabijanie z zimną krwią od tysiąca pięciuset do dwóch tysięcy bezbronnych wielorybów rocznie? I przypomnę im, że podczas naszych interwencji nikt nigdy nie został ranny ani zabity. – Ryan znów błysnął swoim uśmiechem. – Dajcie spokój, na tym statku są ludzie, nie potwory. – Wskazał gestem atrakcyjną, młodą kobietę. Stała z dala od reszty i przysłuchiwała się dyskusji. – Powiedzcie szczerze, czy ta pani wygląda na przerażającą?
Therri Weld miała trzydzieści pięć lat. Była średniego wzrostu i zgrabnie zbudowana. Sprane dżinsy, robocza koszula i workowata kurtka nie mogły zamaskować jej powabnych, kobiecych kształtów. Czapka baseballowa z napisem SOS przykrywała kasztanowe, naturalne loki, które wiły się jeszcze bardziej od wilgotnego powietrza. Oczy koloru gencjany były czujne i inteligentne. Podeszła z uśmiechem.
– Większość z państwa już mnie zna – odezwała się cichym, lecz wyraźnym głosem. – Wiecie więc, że kiedy Marcus nie wykorzystuje mnie w roli marynarza, jestem doradcą prawnym SOS. Jak powiedział, używamy akcji bezpośredniej jako ostatecznego środka. Po ostatnim spotkaniu na tych wodach wycofaliśmy się i przeszliśmy do bojkotu tutejszych ryb.
– Ale wciąż nie potraficie zastopować grindów – zwrócił się do Ryana reporter BBC.
– Nigdy nie mówiliśmy, że łatwo będzie wykorzenić tradycję, która ma setki lat – odrzekł Ryan. – Farerowie są tak samo uparci, jak musieli być ich normańscy przodkowie, żeby przetrwać. Nie poddadzą się takiej garstce obrońców wielorybów, jak my. I choć ich podziwiam, uważam grindarap za okrucieństwo i barbarzyństwo. Wiem, że niektórzy z was byli już na grindzie. Czy ktoś chciałby to skomentować?
– Cholernie krwawa impreza – przyznał reporter BBC. – Ale polowań na lisy też nie lubię.
Rysy Ryana stężały.
– Lis ma przynajmniej szansę uciec – odparł. – Grind to zwykła masakra. Kiedy ktoś zauważy stado wielorybów, włącza syrenę i łodzie zaganiają stworzenia w kierunku lądu. Miejscowi – kobiety i czasem dzieci – czekają na brzegu. Jest mnóstwo alkoholu i wielka feta. Ludzie wbijają wielorybom harpuny w nozdrza i wyciągają je na ląd. Tam przecinają wielorybom żyły szyjne, żeby wykrwawiły się na śmierć. Woda robi się czerwona. Czasem odpiłowują głowy stworzeniom, które jeszcze żyją!
Wtrąciła się blondynka jakiegoś dziennika.
– Ale czym różni się grind od zarzynania bydła na wołowinę?
– Pyta pani niewłaściwą osobę – odrzekł Ryan. – Jestem wegetarianinem. – Odczekał, aż ucichną śmiechy. – Jednak rozumiem panią. W mięsie wielorybów jest rtęć i kadm. To szkodzi dzieciom Farerów.
– Skoro chcą truć siebie i swoje dzieci – odpowiedziała reporterka – to czy potępianie ich tradycji nie jest nietolerancją ze strony SOS?
– Walki gladiatorów i publiczne egzekucje też były kiedyś tradycją. Cywilizacja zdecydowała, że we współczesnym świecie nie ma miejsca dla takich barbarzyńskich spektakli. Zadawanie niepotrzebnego bólu bezbronnym stworzeniom jest tym samym. Oni uważają to za tradycję, my za morderstwo. Dlatego wróciliśmy.
– Nie lepiej kontynuować bojkot? – zapytał przedstawiciel BBC.
Odpowiedziała mu Therri.
– To zbyt powolna metoda. Nadal zabija się setki wielorybów. Więc zmieniliśmy taktykę. Koncerny naftowe chcą postawić wieże wiertnicze na tych wodach. Jeśli stworzymy wystarczająco złą atmosferę wokół polowań, nafciarze mogą się wycofać. To skłoni wyspiarzy, żeby zaprzestali grindów.
– Mamy tu jeszcze inną sprawę do załatwienia – dodał Ryan. – Będziemy pikietować międzynarodową firmę przetwórstwa rybnego, żeby zademonstrować nasz sprzeciw wobec szkodliwych skutków przemysłowej hodowli ryb.
Reporterka Fox News nie wierzyła własnym uszom.
– Czy jest ktoś, w kim nie chcecie mieć wroga?
– Proszę dać mi znać, kogo przeoczyliśmy – roześmiał się Ryan.
– Jak daleko zamierzacie się posunąć w waszym proteście? – zainteresował się przedstawiciel BBC.
– Tak daleko, jak będzie można. Według nas te polowania są prowadzone wbrew prawu międzynarodowemu. Jesteście tu jako świadkowie. Może być niebezpiecznie. Jeśli ktoś woli zrezygnować, zapewniam transport. – Ryan rozejrzał się dookoła i uśmiechnął się. – Nikt? Doskonale. A zatem ruszamy do boju. Śledzimy kilka stad wielorybów. Na tych wodach jest ich pełno. Tamten młody załogant, który tak energicznie macha ręką, może mieć coś dla nas.
Podbiegł marynarz pełniący wachtę.
– Parę stad mija wyspę Streymoy – zameldował. – Nasz obserwator na brzegu mówi, że wyje syrena i spuszczają łodzie na wodę.
Ryan znów odwrócił się do reporterów.
– Pewnie spróbują zagnać te stworzenia na ląd w strefie polowań w Kvivik. Ustawimy się między łodziami i wielorybami. Jeśli uda nam się odpędzić stado, zaczniemy blokować wyspiarzy.
Reporterka CNN wskazała krążownik.
– Czy to nie wkurzy tamtych facetów?
Ryan wyszczerzył zęby.
– Na to liczę.
Wysoko na mostku “Leifa Erikssona” mężczyzna w cywilnym ubraniu patrzył na “Sea Sentinela” przez silną lornetkę.
– Mój Boże – mruknął Karl Becker do kapitana okrętu, Erica Petersena – tamten statek wygląda, jakby pomalował go jakiś pomyleniec.
– Ach, więc zna pan kapitana Ryana – odrzekł Petersen z lekkim uśmiechem.
– Tylko ze słyszenia. Tyle razy złamał prawo i nigdy go o nic nie oskarżono. Co pan o nim wie, kapitanie?
– Po pierwsze, nie jest pomylony. Wszystkie jego działania są dokładnie przemyślane. Nawet krzykliwe kolory tamtego statku. Usypiają czujność przeciwnika, który nic nie podejrzewa i popełnia błąd. I całkiem dobrze wyglądają w telewizji.
– Może moglibyśmy go zaaresztować za psucie pejzażu morza, kapitanie Petersen – podsunął Becker.
– Podejrzewam, że Ryan znalazłby eksperta, który określiłby jego statek jako pływające dzieło sztuki.
– Cieszę się, że nie stracił pan poczucia humoru, mimo upokorzenia, jakiego doznał ten okręt przy ostatnim spotkaniu ze Strażnikami Morza.
– Spłukanie śmieci z pokładu zajęło tylko kilka minut. Ale mój poprzednik uznał, że na obrzucenie nas odpadkami trzeba odpowiedzieć ogniem.
Becker skrzywił się.
– O ile mi wiadomo, kapitan Olafsen siedzi teraz za biurkiem. Zrobił nam fatalną reklamę. “Duński okręt wojenny atakuje bezbronny statek”. Napisali, że załoga była pijana. Całkowita klęska.
– Byłem pierwszym oficerem u Olafsena i bardzo ceniłem jego umiejętność oceny sytuacji. Problem polegał na tym, że nie dostał wyraźnych poleceń od biurokratów z Kopenhagi.
– Takich jak ja? – zapytał Becker.
Kapitan uśmiechnął się z przymusem.
– Wykonuję rozkazy. Moi przełożeni powiedzieli, że przybędzie pan jako obserwator Departamentu Marynarki Wojennej.
– Na pańskim miejscu nie chciałbym mieć urzędnika na okręcie. Ale zapewniam pana, że nie jestem upoważniony do rządzenia tutaj. Oczywiście będę musiał zameldować o tym, co tu widziałem i słyszałem. I pozwolę sobie przypomnieć panu, że jeśli ta misja źle się skończy, polecą nasze głowy.
Kapitan nie wiedział, co myśleć o Beckerze, kiedy witał go na pokładzie “Erikssona”. Niski, ciemnowłosy urzędnik z wielkimi, wilgotnymi oczami i długim nosem przypominał smutnego kormorana. Natomiast Petersen, jak typowy Duńczyk, był wysokim blondynem o kwadratowej szczęce.