31

Austin obejrzał pod szkłem powiększającym zdjęcie satelitarne leżące na jego biurku i pokręcił głową. Podsunął fotografię i lupę Zavali. Joe przez chwilę oglądał zdjęcie, a potem powiedział:

– Widać jezioro i polanę z jakimiś domami. Może to być wioska Nighthawka. Po drugiej stronie widać pomost i łodzie, ale nie ma żadnego hangaru dla statku powietrznego. Chyba że jest gdzieś ukryty.

– W przeciwnym wypadku okaże się, że nasza wyprawa to robota głupiego.

– Nie po raz pierwszy. Jednak Max twierdzi, że to tutaj, a ja powierzyłbym jej własne życie.

– Może będziesz musiał – odrzekł Austin i zerknął na zegarek. – Nasz samolot będzie gotowy do startu za parę godzin. Lepiej zacznijmy się pakować.

– Jeszcze nie zdążyłem się rozpakować po ostatniej podróży – odparł Zavala. – Do zobaczenia na lotnisku.

Austin zrobił szybki obchód swojego domu w dawnej przystani. Kiedy szedł do drzwi, zauważył, że na automatycznej sekretarce miga lampka. Zawahał się, czy odsłuchać wiadomość. Gdy wcisnął przycisk, uznał, że dobrze zrobił. Próbował go złapać Ben Nighthawk i zostawił numer telefonu.

Austin rzucił worek marynarski i szybko oddzwonił.

– Cieszę się, że cię słyszę – powiedział Nighthawk. – Czekałem przy telefonie w nadziei, że się odezwiesz.

– Próbowałem się z tobą skontaktować parę razy.

– Przepraszam, że zachowałem się tak głupio. Tamten facet zabiłby mnie, gdybyś nie wkroczył. Potem trochę zabawiłem się z kumplami. Kiedy wróciłem do domu, zastałem wiadomość od Therri, że SOS wyrusza do Kanady na własną rękę. Pewnie Ryan ją namówił.

– Cholerni idioci. Zabiją ich tam.

– Też się tego obawiam. I martwię się o moją rodzinę. Musimy ich powstrzymać.

– Zamierzam to zrobić, ale potrzebuję twojej pomocy.

– Nie ma sprawy.

– Kiedy możesz wyjechać?

– W każdej chwili.

– Więc wpadnę po ciebie w drodze na lotnisko.

– Będę czekał.

Po wyjściu z budynku NUMA Zavala pojechał corvettą kabriolet rocznik 1961 do swojego domu w Arlington. O ile na górze panował idealny porządek, czego można się było spodziewać po kimś, kto stale pracuje z zegarmistrzowską dokładnością, o tyle podziemie wyglądało jak skrzyżowanie warsztatu kapitana Nemo z wiejską stacją benzynową. Było zawalone modelami pojazdów podwodnych, narzędziami do cięcia metalu i stosami rysunków technicznych z odciskami brudnych palców.

Jedynym wyjątkiem w tym bałaganie była zamknięta metalowa szafka, gdzie Zavala trzymał swoją kolekcję broni. Oficjalnie miał stanowisko inżyniera konstruktora, ale jego praca w Zespole Specjalnym wymagała czasem strzelania. W przeciwieństwie do Austina, który najchętniej posługiwał się rewolwerem Bowen, zrobionym na zamówienie, Zavala korzystał z takiego uzbrojenia, jakie było najbardziej skuteczne w danej sytuacji. Przyjrzał się kolekcji w szafce i zastanowił, co – poza bombą neutronową – byłoby odpowiednie do walki z bezwzględną międzynarodową organizacją, posiadającą własną armię. Wybrał wielostrzałową strzelbę Ithaca model 37, podstawowe uzbrojenie komandosów SEAL w Wietnamie.

Zavala zapakował ją starannie razem z dużym zapasem amunicji i wkrótce potem był w drodze do portu lotniczego Dullesa. Jechał z opuszczonym dachem i rozkoszował się prowadzeniem samochodu. Wiedział, że następną jazdę corvettą odbędzie dopiero po zakończeniu operacji. Zaparkował przy hangarze, w ustronnym miejscu lotniska, gdzie mechanicy kończyli przegląd dyrektorskiego odrzutowca NUMA. Ze smutkiem pożegnał się z samochodem i wspiął się na pokład samolotu.

Kiedy przeglądał plan lotu, zjawił się Austin. Przyprowadził ze sobą Bena Nighthawka. Przedstawił Zavali młodego Indianina. Nighthawk rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał.

Austin zauważył wyraz konsternacji na jego twarzy i uspokoił go.

– Bez obaw. Joe tylko wygląda na takiego nierozgarniętego. Naprawdę potrafi pilotować samolot.

Zavala podniósł wzrok znad clipboardu.

– Zgadza się. Skończyłem kurs korespondencyjny. Nie zaliczyłem tylko lądowania.

– Joe lubi żartować – wyjaśnił Austin, żeby uspokoić Bena.

– Nie o to mi chodzi. Lecimy tylko we trzech?

Zavala uśmiechnął się. Przypomniał sobie sceptycyzm Beckera, kiedy on i Austin przybyli na ratunek duńskim marynarzom.

– Często to słyszymy. Zaczynam mieć kompleks niższości.

– Nie jesteśmy samobójcami – powiedział Austin. – Po drodze zabierzemy jeszcze kogoś. Na razie rozgość się. W dzbanku jest kawa. Będę asystował Joemu w kokpicie.

Szybko dostali pozwolenie na start i polecieli na północ. Utrzymywali prędkość ośmiuset kilometrów na godzinę i po trzech godzinach byli nad wodami Zatoki Świętego Wawrzyńca. Wylądowali na małym nadmorskim lotnisku. Rudi Gunn sprawdził wcześniej, że w zatoce pracuje statek badawczy NUMA. Austin, Zavala i Ben bez przeszkód przeszli przez kanadyjską kontrolę celną i wsiedli na statek, który zawinął do portu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, “Navarra” czekała dziesięć mil morskich od brzegu.

Kiedy zbliżyli się do jachtu, Zavala z uznaniem przyjrzał się jego długiej, smukłej sylwetce.

– Piękny – powiedział. – I chyba szybki. Ale nie wygląda na odpowiedni do walki z Oceanusem.

Austin uśmiechnął się z wyższością.

– Zaczekaj, to zobaczysz.

Z “Navarry” wysłano po nich motorówkę. Aguirrez czekał na pokładzie w czarnym berecie, nałożonym na bakier. Obok stali dwaj goryle, którzy eskortowali Austina po wyłowieniu go z wody przy Wrotach Syreny.

Aguirrez mocno uścisnął dłoń Kurta.

– Miło znów pana widzieć, panie Austin. Cieszę się, że pan i pańscy przyjaciele jesteście już na pokładzie. To moi dwaj synowie, Diego i Pablo.

Austin po raz pierwszy zobaczył uśmiech na twarzach tych dwóch mężczyzn i zauważył ich podobieństwo do ojca. Przedstawił Zavalę i Nighthawka. Jacht ruszył w drogę. Goście poszli za Aguirrezem do salonu. Gospodarz wskazał im miejsca, steward podał gorące napoje i kanapki. Aguirrez zapytał, jaką mieli podróż. Zaczekał cierpliwie, aż skończą lunch. Potem wziął pilota i wcisnął przycisk. Część ściany odsunęła się do góry i odsłoniła wielki ekran. Po naciśnięciu następnego przycisku pojawiło się na nim zdjęcie zrobione z powietrza. Ukazywało las i wodę.

Nighthawk wstrzymał oddech.

– To moje jezioro i moja wioska.

– Wykorzystałem współrzędne dostarczone mi przez pana Austina i wprowadziłem je do komercyjnego satelity – wyjaśnił Aguirrez. – Nie ma tu jednak żadnego śladu hangaru dla statku powietrznego, o którym słyszałem.

– Mieliśmy ten sam problem z naszymi zdjęciami satelitarnymi – odrzekł Austin. – Jednak z symulacji komputerowej wynika, że to tutaj.

Nighthawk wstał i podszedł do ekranu. Wskazał część lasu przy jeziorze.

– To tu, jestem tego pewien. Widać miejsce po wycince drzew i pomost. – Zmieszał się. – Ale tam, gdzie powinien być hangar, jest tylko las.

– Opowiedz nam jeszcze raz, co wtedy widziałeś – poprosił Austin.

– Wielką kopułę, ale zobaczyliśmy ją dopiero po przylocie statku powietrznego. Miała panelową powierzchnię.

– Panelową? – upewnił się Zavala.

– Tak. Jak kopuła, którą zbudowano na olimpiadę w Montrealu. Składającą się z setek części.

Zavala skinął głową.

– Nie wiedziałem, że technologia kamuflażu adaptacyjnego jest już tak zaawansowana.

Austin wskazał ekran.

– Mówimy raczej o niewidzialności.

– Kamuflaż adaptacyjny to nowa technika. Powierzchnia, którą chce się ukryć, zostaje pokryta płaskimi panelami. Sensory wyświetlają na nich to, co widzą dokoła. W tym wypadku są to drzewa. Kopuła wtapia się w tło lasu. Ktoś najwyraźniej wziął pod uwagę obserwację satelitarną.

Austin pokręcił głową.

– Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać swoją wiedzą, Joe.

– Chyba wyczytałem to w magazynie “Mechanika dla Każdego”.

– Być może rozwiązał pan zagadkę – powiedział Aguirrez. – W nocy panele są zapewne zaprogramowane na ciemność dookoła. Kiedy kopuła otworzyła się dla zeppelina, pan Nighthawk zobaczył więcej, niż zamierzano pokazać. Jest jeszcze coś, co może panów zainteresować. Zachowałem zdjęcia zrobione wcześniej. – Przeszukał wstecz bazę danych i pokazał inny widok z lotu ptaka. – To zdjęcie zostało zrobione wczoraj. W rogu widać kontury małego samolot. Powiększę ten fragment.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: