Silniki pracowały tylko przez chwilę, potem zamilkły. Rozległ się plusk kotwicy, rzuconej do wody. Therri bezskutecznie zmagała się z więzami. Przygotowała się na najgorsze. Nie czekała długo. Po minucie usłyszała silnik przenośnika. Taśma zaczęła sunąć, przybliżając ją coraz bardziej do krawędzi pochylni i ciemnej, zimnej wody poniżej.
36
Austin prowadził swoją grupę szturmową przez las. Omijał ciemny plac przy słabo oświetlonej ścieżce, widocznej między drzewami. Posuwał się wolno i ostrożnie. Przed każdym krokiem upewniał się, czy nie nadepnie na leżącą gałązkę.
Choć od spotkania ze strażnikiem nikogo nie napotkali, miał nieprzyjemne uczucie, że są śledzeni. Instynkt go nie zawiódł. Kopuła rozbłysła jak gigantyczna żarówka i z placu dobiegł niski ryk.
Austin i reszta zamarli w miejscu, a potem padli na ziemię. Jednak nikt do nich nie strzelał. Ryk przybrał na sile. Wydobywał się z gardeł setek Kiolya. Na ich szerokie, uniesione twarze padał niebieskawy blask. Wpatrywali się w Barkera, który stał na podium przed hangarem statku powietrznego.
Przy monotonnym rytmie bębnów tłum zaczął skandować:
– Toonook… Toonook… Toonook…
Barker pławił się w uwielbieniu, upajał się nim. W końcu uniósł ręce. Dźwięk bębnów i chóralne okrzyki ucichły, jakby ktoś wyłączył głośnik. Barker przemówił w dziwnym języku, który narodził się za granicami zorzy polarnej. Jego głos z każdym słowem nabierał mocy.
Zavala podczołgał się do Austina.
– Co jest grane?
– Wygląda na to, że nasz przyjaciel zwołał jakiś wiec.
Austin patrzył spomiędzy drzew, zahipnotyzowany barbarzyńskim spektaklem. Zgodnie z opisem Bena, kopuła rzeczywiście przypominała ogromne igloo. Prywatna armia Barkera koncentrowała całą uwagę na swoim przywódcy i nie mogła zauważyć garstki intruzów, skradających się w lesie. Austin wstał i zasygnalizował pozostałym, żeby zrobili to samo. Ruszyli w półprzysiadzie między drzewami i w końcu wydostali się na otwartą przestrzeń nad brzegiem jeziora.
Okolica wokół przystani wydawała się pusta. Austin miał nadzieję, że wszyscy ludzie Barkera zebrali się przed wielkim igloo, ale wolał nie ryzykować. Szopa w pobliżu pomostu była wystarczająco duża, by mogło się tam ukryć wielu Kiolya. Austin podkradł się do ściany i wyjrzał zza rogu. Dwuskrzydłowe drzwi od strony jeziora były szeroko otwarte, jakby ktoś w pośpiechu nie miał czasu ich zamknąć.
Zavala i Baskowie stanęli na straży, Austin wszedł do środka i zapalił latarkę. W szopie leżały liny, kotwice, boje i inny tego rodzaju sprzęt. Austin zamierzał już wyjść, gdy zatrzymał go Ben, który wszedł za nim.
– Zaczekaj – powiedział.
Wskazał betonową podłogę. Przyklęknął na jedno kolano i zakreślił palcem mały odcisk stopy dziecka. Austin zacisnął zęby i wyszedł na zewnątrz. Zavala i bracia Aguirrez przyglądali się ruchomym światłom na jeziorze. Austinowi wydawało się, że słyszy odgłos silnika. Nie był pewien, bo wiatr wciąż przynosił głos Barkera. Sięgnął do plecaka, wyjął gogle noktowizyjne i przyłożył do oczu.
– To jakiś statek z niskimi burtami.
Wręczył gogle Benowi. Indianin spojrzał przez noktowizor.
– To katamaran, który widziałem, kiedy byłem tu pierwszy raz.
– Nie przypominam sobie, żebyś mi o nim mówił.
– Przepraszam. Tyle się wtedy działo. Kiedy przypłynęliśmy tu z Joshem Greenem moim kanu, ten statek stał przycumowany do pomostu. Nie wydawał mi się godny uwagi.
– Może być bardzo ważny. Opowiedz mi o nim.
Ben wzruszył ramionami.
– Na oko ma ponad piętnaście metrów długości. Rodzaj barki z dwoma kadłubami. Przez środek biegnie przenośnik taśmowy o szerokości paru metrów. Ciągnie się od dużej skrzyni na dziobie do spadzistej rufy. Pewnie służy do karmienia ryb.
– Do karmienia ryb… – mruknął Austin.
– Mówiłem ci, że widziałem klatki z rybami, pamiętasz?
Austin nie myślał o rybach w klatkach. Słowa Bena skojarzyły mu się z mafią i podróżą w cementowych butach na dno East River. Zaklął, kiedy przypomniał sobie o krwawych zwyczajach Kiolya, które doprowadziły ich do konfliktu z sąsiednimi plemionami. Barker postanowił złożyć masową ofiarę z ludzi, żeby wyrównać rachunki.
Austin pobiegł na koniec pomostu. Zatrzymał się i znów spojrzał zmrużonymi oczami przez gogle noktowizyjne. Mając w głowie opis Bena, lepiej rozumiał to, na co patrzył. Niski statek płynął wolno i był już prawie na środku jeziora. W światłach barki Kurt widział ruchome sylwetki ludzi na pokładzie. Domyślał się, co miało nastąpić.
Podszedł do niego Pablo. Spojrzał na światła odbijające się w wodzie.
– Co jest? – zapytał.
– Kłopoty – odparł Austłn. – Wezwij sea cobrę.
Pablo po hiszpańsku wydał przez radio rozkaz.
– Już lecą – oznajmił. – Co mają robić?
– Na początek niech zniszczą tamto wielkie igloo.
Pablo uśmiechnął się i przekazał rozkaz.
Austin przywołał Zavalę i rozmawiali przez chwilę. Kiedy Zavala odszedł, Kurt zebrał pozostałych.
– Zaczekacie na nas w wiosce Bena po drugiej stronie jeziora. Jeśli zrobi się zbyt gorąco, rozproszycie się po lesie.
– Czy na barce jest moja rodzina? – zapytał z niepokojem Ben.
– Tak sądzę. Joe i ja sprawdzimy to.
– Chcę iść z wami.
– Wiem, ale będzie nam potrzebna twoja znajomość lasu, żeby się stąd wydostać. – Widząc, że Ben z uporem zacisnął zęby, Austin dodał: – Im dłużej rozmawiamy, tym gorsza jest sytuacja twojej rodziny.
Z miejsca, gdzie Zavala majstrował przy jednej z przycumowanych motorówek, dobiegł warkot silnika. Po ostatniej wizycie Bena ludzie Barkera woleli nie ryzykować i nie zostawiali kluczyków w stacyjkach. Jednak Zavala potrafił z zamkniętymi oczami rozłożyć na części każdy silnik. Po chwili podpłynął skuterem wodnym.
– Wiedziałem, że mój szwajcarski scyzoryk się przyda – powiedział.
Austin zerknął niespokojnie na jezioro i wsiadł z pomostu na skuter. Zavala usadowił się z tyłu ze strzelbą. Austin odbił od brzegu, odkręcił przepustnicę i po kilku sekundach pojazd mknął przez jezioro z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę ku odległym światłom.
Austin nie lubił skuterów wodnych. Uważał, że są głośne, zanieczyszczają środowisko i przeszkadzają plażowiczom, stworzeniom wodnym oraz żeglarzom. Musiał jednak przyznać, że jeździ się tym jak motocyklem. Po kilku minutach widział kontury katamarana nawet bez gogli noktowizyjnych. Barka zatrzymała się. Ludzie na pokładzie usłyszeli zbliżający się skuter wodny i zobaczyli grzebień jego kilwatera. Rozbłysnął reflektor.
Jasne światło na moment oślepiło Austina. Pochylił się nisko nad kierownicą, ale wiedział, że zareagował za późno. Miał nadzieję podpłynąć blisko do barki, zanim go wykryją. Wystarczyłby jeden rzut oka na jego europejskie rysy i siwe włosy, żeby rozpoznać w nim obcego, czyli wroga. Skręcił ostro i obok skutera wyrosła ściana piany. Reflektor natychmiast odnalazł cel. Austin skręcił w przeciwną stronę. Nie wiedział, jak długo będzie mógł robić te ewolucje i czy w ogóle coś to da.
– Możesz zgasić ten reflektor? – zawołał przez ramię do Zavali.
– Płyń spokojnie, to zgaszę – odkrzyknął Joe.
Austin zwolnił i ustawił skuter bokiem do katamarana. Wiedział, że jest teraz łatwym celem dla ludzi na pokładzie, ale musiał zaryzykować. Zavala uniósł strzelbę do ramienia i nacisnął spust. Huknął strzał. Reflektor świecił nadal i znów ich odnalazł. Zgasł po drugim strzale.
Ludzie na barce zapalili latarki i wąskie snopy światła zaczęły przeszukiwać ciemność. Austin usłyszał trzaski i terkot broni ręcznej na katamaranie. Jednak był już poza zasięgiem latarek. Płynął wolno, żeby za skuterem nie wyrastał łatwo widoczny kilwater. Pociski rozpryskiwały wodę w pobliżu. Barka podniosła kotwicę i ruszyła.
Austin był pewien, że w ten sposób nie opóźni, lecz przyspieszy wykonanie makabrycznego zadania przez załogę katamarana. Mijały cenne sekundy. Zastanawiał się, co robić. Przypomniał sobie, co Ben mówił o katamaranie i wpadł na pewien pomysł. Przedstawił swój plan Zavali.