Obsługa naziemna trzymała napięte cumy, jak na zawodach w przeciąganiu liny. Wysoko w górze rozchylało się wolno sklepienie kopuły. Przez otwór widać było gwiazdy. Austin przyglądał się sterowcowi, od tępego dziobu do zwężonego ogona, chłonąc każdy szczegół. Na moment zatrzymał wzrok na trójkątnym górnym stateczniku i napisie “Nietzsche”. Statek powietrzny był pięknym przykładem połączenia formy z funkcjonalnością, ale Austina nie interesowała estetyka.

Kabinę sterowniczą, znajdującą się tuż nad podłogą, otaczali strażnicy. Austin znów przyjrzał się zeppelinowi i znalazł to, czego szukał. Wskazał Zavali obudowę najbliższego silnika i szybko wyłożył mu swój plan. Joe skinął głową, że zrozumiał. Zawiadomił przez radio Diego, że wchodzą na pokład sterowca. Dach hangaru był już całkiem odsłonięty i za kilka sekund obsługa naziemna mogła zacząć luzować liny kotwiczne.

Zeppelin spoczywał na stożkowych podporach, przypominających dawne wieże wiertnicze. Przy kadłubie stały rusztowania. Austin zaczął się skradać od jednego do drugiego, Zavala szedł tuż za nim. W końcu dotarli do dwóch stojaków, podtrzymujących obudowę prawego tylnego silnika. Austin rozejrzał się. Obsługa wciąż była zajęta przytrzymywaniem lin kotwicznych, które napinał sterowiec. Korzystając z tego, że nikt ich nie zauważył, Austin wspiął się na szczyt stojaka.

Jajowata obudowa silnika wisiała na metalowych wysięgnikach, wystających z kadłuba. Wirujące śmigło miało wysokość dwóch ludzi. Austin podciągnął się do góry. Poczuł pod stopami wibracje potężnego silnika. Kiedy śmigło nabrało szybkości, musiał się mocno trzymać, żeby nie zdmuchnął go wsteczny strumień powietrza. Sięgnął w dół, by pomóc Zavali wdrapać się na górę. W tym momencie obsługa naziemna zluzowała liny i zeppelin zaczął się wznosić. Trzymając się jedną ręką, Austin napiął mięśnie ramion i wciągnął Zavalę.

Sterowiec był w połowie drogi do dachu. Obudowa silnika zasłaniała Austina i Zavalę przed wzrokiem ludzi na dole. Jednak strumień powietrza od śmigła przybierał na sile i utrzymanie się na gładkiej, zaokrąglonej powierzchni było coraz trudniejsze. Austin spojrzał w górę i zobaczył prostokątny otwór w miejscu, gdzie wysięgniki znikały w kadłubie. Zawołał do Zavali, ale jego słowa porwał wiatr, więc pokazał na migi, o co mu chodzi. Joe coś odkrzyknął.

– Ty pierwszy.

Austin zaczął się wspinać. Wysięgnik miał konstrukcję drabiny, żeby mechanik mógł się dostać do silnika podczas lotu. Przy wirującym śmigle przebycie kilku szczebli było prawdziwym wyczynem. Austin wdrapywał się wolno, aż w końcu dobrnął do prostokątnego otworu w podbrzuszu sterowca. Zavala był tuż za nim. Ludzie w dole wyglądali jak mrówki. Zanim Zavala dotarł do kadłuba, zamknęło się sklepienie kopuły. Gdy raz zdecydowali się na lot, nie mieli wyboru. Zaczęli wspinać się w ciemność.

37

Nietzsche” był cudem techniki lotniczej. Miał długość dwóch boeingów 747 Jumbo Jet i powstał przed epoką komputerów i materiałów ery kosmicznej. Przy jego konstruowaniu wzorowano się na “Grafie Zeppelinie”, 236-metrowym srebrzystym cygarze, zbudowanym w 1928 roku przez Hugona Eckenera, ale wprowadzono w nim takie same innowacje, jakie później znalazły się w “Hindenburgu”. W “Grafie Zeppelinie” kajuty pasażerów znajdowały się za kabiną sterowniczą, w “Nietzschem” umieszczono je w środku kadłuba.

Po ryzykownej wspinaczce z obudowy silnika do wnętrza sterowca Austin i Zavala znaleźli się w małym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały narzędzia, części zamienne i długie czarne płaszcze skórzane, noszone kiedyś chętnie przez lotników. Przy braku ogrzewania na pewno były potrzebne pracującym tu ludziom. Austin przymierzył jeden i stwierdził, że pasuje na niego. Włożył na głowę skórzaną pilotkę. Na widok sceptycznej miny partnera powiedział:

– Może zauważyłeś, że różnimy się trochę wyglądem od tych eskimoskich dżentelmenów, których ciągle spotykamy na swojej drodze. Warto spróbować kamuflażu.

– Jak ja się poświęcam dla NUMA… – westchnął Zavala i zaczął szukać płaszcza w swoim rozmiarze.

Za drzwiami pomieszczenia znajdował się długi korytarz z pluszowym dywanem, ściany zdobiły scenki lotnicze – mężczyźni w cylindrach, podróżujący balonami na gorące powietrze i maszynami latającymi o dziwnych kształtach. Z sufitu zwisały stare, kryształowe lampy. Korytarz prowadził do wygodnie urządzonych dwuosobowych kabin pasażerskich. Każda miała inną kwiecistą tapetę.

W eleganckiej jadalni stało kilkanaście małych, czworokątnych stolików z białymi obrusami i starannie uformowanymi serwetkami. Wyściełane mahoniowe krzesła z poręczami – po dwa przy każdym stoliku – były lekko odsunięte, jakby za chwilę mieli przyjść goście.

Wysokie okna z zasłonami pozwalały jedzącym obserwować świat z lotu ptaka. Obok jadalni była sala dansingowa z lśniącym, drewnianym parkietem, estradą dla orkiestry i barem. Oba pomieszczenia udekorowano w stylu art deco. Przeważały figury geometryczne. Na ścianie za barem urządzono wystawę zdjęć zeppelina.

Wokół panowała cisza. Słychać było tylko przytłumiony odgłos silników. Zavala rozejrzał się z podziwem.

– Jak na starym transatlantyku.

– Módl się, żeby to nie był “Titanic” – odparł Austin.

Skierował się do sali umeblowanej skórzanymi sofami i fotelami. Nie znał dobrze niemieckiego, ale domyślił się, że tabliczka na ścianie oznacza palarnię. Korytarzem doszli do innego wielkiego pomieszczenia. Wyglądało na jakąś pracownię. Zobaczyli duży stół oświetlony halogenowymi lampami, komputery i kilka biurowych krzeseł. Część pokoju tonęła w mroku. Austin znalazł na ścianie włącznik i pomieszczenie zalało światło. Obaj mężczyźni stężeli, gdy okazało się, że nie są sami. Pod przeciwległą ścianą stały dwie postacie. Zavala zaklął po hiszpańsku. Austin dostrzegł kątem oka, że Joe unosi strzelbę.

– Zaczekaj! – powiedział.

Zavala opuścił broń, przyjrzał się dwóm sylwetkom i uśmiechnął się. Były tu zmumifikowane ciała dwóch mężczyzn, umieszczone na metalowych stojakach. Stały w naturalnych pozach z rękami opuszczonymi wzdłuż boków. Ciemna skóra ciasno opinała czaszki. Oczodoły były puste, ale twarze zachowały się bardzo dobrze. Austin i Zavala podeszli bliżej.

– Sądząc po ubraniach, pochodzą z różnych epok – powiedział Austin.

Niższy mężczyzna miał na sobie grubą koszulę i legginsy z szorstkiego materiału. Ciemne włosy sięgały mu do ramion. Wyższy był krótko ostrzyżonym blondynem. Jego skórzany płaszcz sprzed II wojny światowej przypominał te, które włożyli Austin i Zavala. Nad mumiami wisiał poszarpany kawał aluminium z napisem “Nietzsche”.

Obok stała szklana gablota muzealna. Wewnątrz leżał małoobrazkowy aparat fotograficzny Leica, kilka obiektywów, kamera Zeissa, mapy nawigacyjne północnej półkuli i notes w skórzanej oprawie. Austin otworzył gablotę i przerzucił stronice notesu. Wpisy po niemiecku kończyły się w 1935 roku. Wetknął notes do kieszeni. Oglądał kolekcję eskimoskich harpunów i noży, gdy zawołał go Zavala.

– Kurt, musisz to zobaczyć.

Zavala podszedł do długiej hebanowej skrzyni, ustawionej na platformie sięgającej mu do pasa. Na wierzchu leżał róg. Wydawał się zrobiony z kła słonia. Ozdobiony był klejnotami i złotem. Austin wziął go ostrożnie i podał Zavali. Otworzył wieko skrzyni. Na purpurowym aksamicie leżał miecz w skórzanej pochwie. Austin wyjął go ze skrzyni, obejrzał złotą rękojeść i gardę. Na ciężkiej, trójkątnej gałce rękojeści błyszczał wielki rubin. Gardę zdobiły wzory kwiatów. Piękne ozdoby kontrastowały z przeznaczeniem zabójczej broni.

Uniósł obosieczny miecz i poczuł, że jest doskonale wyważony. Potem ostrożnie wyciągnął go z pochwy. Czy to Durendal, legendarna broń, którą Roland walczył z Saracenami? Ostrze było gdzieniegdzie wyszczerbione. Austin przypomniał sobie, że Roland podobno uderzył mieczem o skałę, żeby broń nie wpadła w ręce wroga.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: