– Wygląda pan na zaskoczonego, panie Austin.

– Kolejna pomyłka z mojej strony. Myślałem, że trzyma pan swoje ryby na wybrzeżu, gdzie mają dostęp do słonej wody.

– To nie są zwykłe ryby – odparł Barker z dumą w głosie. – Mogą żyć w słonej lub słodkiej wodzie. Tak je zaprojektowałem. Udoskonaliłem modele, które opracowałem wspólnie z doktorem Throckmortonem. Są trochę większe i bardziej agresywne niż zwyczajne ryby. Perfekcyjne maszyny do rozmnażania. Polecimy tuż nad powierzchnią oceanu i ryby zsuną się do wody po specjalnych pochylniach. – Rozpostarł ręce jak podczas wiecu przed hangarem. – Oto moje dzieło. Niedługo te piękne stworzenia będą pływały w morzu.

– Gdzie narobią nieprawdopodobnych zniszczeń – dodał Austin. – To potwory.

– Potwory? Ja tak nie uważam. Po prostu wykorzystałem moją znajomość inżynierii genetycznej do stworzenia lepszego produktu komercyjnego. To nie jest wbrew prawu.

– Ale zabójstwa są karane!

– Niech pan sobie daruje to żałosne oburzenie. Zanim wkroczyliście na scenę, było wiele ofiar. I będzie jeszcze dużo więcej przeszkód do usunięcia. – Barker podszedł do zbiorników po drugiej stronie rybiej ładowni. – To moi ulubieńcy. Chciałem sprawdzić, do czego uda mi się dojść. Przekonać się, jak duże i żarłoczne mogą być ryby. Są zbyt agresywne, żeby się rozmnażać. Gdyby nie te śluzy, rzuciłyby się na siebie.

Na polecenie Barkera strażnik podszedł do chłodziarki i wyjął zamrożonego, ponad półmetrowego dorsza. Odsunął plastikową pokrywę jednego ze zbiorników i wrzucił martwą rybę do wody. W przeciągu sekundy dorsz zniknął w krwawej pianie.

– Zarezerwowałem panom miejsca na kolację – powiedział Barker.

– Dziękujemy, już jedliśmy – odrzekł Austin.

Barker przyjrzał się twarzom obu mężczyzn, ale nie dostrzegł w nich strachu. Zmarszczył brwi.

– Dam panom czas na zastanowienie się nad tym, co was czeka. Spróbujcie sobie wyobrazić, jakie to uczucie być rozerwanym na kawałki przez ostre zęby i rozwleczonym po oceanie. Moi ludzie przyjdą po was wkrótce po postoju na naszym lądowisku na wybrzeżu, gdzie zatankujemy paliwo. Żegnam panów.

Austina i Zavalę zaprowadzono korytarzem do magazynu, wepchnięto do środka i zaryglowano drzwi.

Austin zbadał zamek, potem usiadł na stosie tekturowych pudeł.

– Nie wyglądasz na zbyt przejętego tym, że będziesz karmą dla ryb – zauważył Zavala.

– Bo nie zamierzam dostarczyć rozrywki temu białookiemu psycholowi i jego przygłupom. A przy okazji, podobał mi się twój tekst o kiolyańskich kobietach.

– To było wbrew mojej naturze. Jak wiesz, kocham wszystkie kobiety, a te muszą mieć ciężkie życie ze swoimi facetami, którzy mordują i składają ludzi w ofierze. No więc jak się wypłaczemy z tego małego bałaganu?

– Chyba wywalimy drzwi.

– Aha. Zakładając, że nam się uda, jakie mamy we dwóch szansę przeciwko batalionowi uzbrojonych facetów?

– Właściwie jest nas trzech.

Zavala rozejrzał się.

– My i niewidzialny przyjaciel?

Austin zrzucił płaszcz i wyciągnął z pochwy miecz. Nawet w słabym świetle magazynu ostrze wydawało się żarzyć.

– To jest nasz przyjaciel. Durendal.

38

Katamaran przybił do brzegu jak barka desantowa marines. Dwa kadłuby ze szklanego włókna zazgrzytały, trąc o piasek. Zanim statek zdążył się zatrzymać, ludzie zaczęli zeskakiwać na ląd. Pierwszy Ben Nighthawk, za nim Baskowie i ekipa SOS. Pomogli wysiąść wieśniakom i wszyscy pobiegli do lasu. Zostali tylko Ben i Diego. Jesse Nighthawk obejrzał się i wrócił do Bena.

– Dlaczego nie idziesz z nami? – zapytał.

– Rozmawiałem z Diego. Mamy robotę – odrzekł Ben.

– O czym ty mówisz? Jaką robotę?

Ben spojrzał na drugą stronę jeziora.

– Musimy się zemścić.

– Nie możesz tam wrócić – powiedział Jesse. – To zbyt niebezpieczne.

– Pilot zestrzelonego helikoptera był naszym przyjacielem. Musimy pomścić jego śmierć – rzekł Diego, który przysłuchiwał się rozmowie.

– Tamci ludzie zabili mojego kuzyna – dodał Ben. – Bili i torturowali moją rodzinę i przyjaciół. Zniszczyli nasz piękny las.

Jesse nie widział w ciemności twarzy syna, ale usłyszał determinację w jego głosie.

– Dobrze – odrzekł smutno. – Zaprowadzę resztę w bezpieczne miejsce.

Z lasu wyłonił się Marcus Ryan, za nim Chuck Mercer i Therri Weld.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Ben i ten człowiek wracają – wyjaśnił Jesse. – Próbowałem ich powstrzymać, ale koniecznie chcą zginąć.

Ben położył rękę na ramieniu ojca.

– Nie, tato, ale chcę przynajmniej zetrzeć z powierzchni ziemi tamto wielkie, fałszywe igloo.

– To nie jest zadanie dla dwóch ludzi – powiedział Ryan. – Będzie wam potrzebna pomoc.

– Dzięki, Mark. Wiem, że chcesz dobrze, ale inni potrzebują cię bardziej niż my.

– Nie tylko wy macie rachunki do wyrównania – odparł ostro Ryan. – Barker zabił Joshuę i zatopił mój statek. Teraz próbuje zniszczyć oceany. Tamta budowla po drugiej stronie jeziora to nie szałas. Nie rozwalicie go tupnięciem nogi.

– Coś wymyślimy.

– Nie macie czasu na próby. Wiem, jak możemy wysłać tamtą kopułę w stratosferę. – Ryan odwrócił się do Mercera. – Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy?

– Jasne, że pamiętam. Obiecaliśmy sobie, że przypieczemy Barkera, jeśli będziemy mieli okazję.

– I co ty na to, Ben? – zapytał Ryan. – Weźmiesz nas?

– Nie tylko ja tu decyduję. – Ben odwrócił się do Diego.

– Ich jest dużo, nas tylko kilku – odrzekł Bask. – Pablo jest wyłączony z akcji. Będziemy mieli szczęście, jeśli przeżyjemy.

Ben zawahał się.

– Dobrze, Mark. Bierzemy was.

Ryan uśmiechnął się triumfalnie.

– Potrzebne są jakieś materiały wybuchowe. Nasze ładunki C-4 przepadły, kiedy nas złapali.

– Mamy z bratem trochę granatów ręcznych – powiedział Diego i klepnął swój plecak. – Po trzy na głowę. Wystarczy?

W odpowiedzi Ryan spojrzał pytająco na Mercera.

– Wystarczy, jeśli umieścimy je we właściwych miejscach – odparł Chuck.

– A co ze mną? – zapytała Therri, która przysłuchiwała się dyskusji.

– Rodzina i przyjaciele Bena są w kiepskim stanie – odpowiedział Ryan. – Przyda im się twoja pomoc. Zwłaszcza dzieciom.

– Zrobię, co będę mogła – obiecała Therri. Pocałowała Ryana, potem cmoknęła w policzek Mercera i Bena. – Uważajcie na siebie.

Kiedy Therri wróciła do lasu, Ben i inni zepchnęli katamaran na wodę i wdrapali się na pokład. Dzięki dwóm kadłubom i potężnym silnikom statek rozwijał sporą szybkość. Wkrótce dotarli na drugi brzeg. Gdy przybijali do pomostu, Pablo i Diego czuwali na dziobie z karabinami. Szybko przycumowali i ruszyli w głąb lądu.

Mercer wstąpił do szopy obok przystani. Wyniósł stamtąd dwa zwoje stalowej linki, przewód elektryczny i rolkę taśmy samoprzylepnej. Idąc gęsiego, zbliżyli się do placu. Nikt ich nie zauważył. Ryan doprowadził grupę do kopuły i znalazł to, czego szukał – wysoki, cylindryczny zbiornik na polanie otoczonej gęstym lasem. Na zbiorniku było ostrzeżenie, że zawartość jest łatwo palna. Od zbiornika do budynku biegły stalowe rury o średnicy około piętnastu centymetrów. Obok miejsca, gdzie rury wchodziły do hangaru sterowca, były zaryglowane drzwi zrobione z plastiku, podobnie jak sama kopuła. Łatwo ustąpiły pod silnym ramieniem Diego.

Weszli do korytarza, który przez kilka metrów biegł równolegle do rur znikających w ścianie obok następnych drzwi. Te nie były zaryglowane. Ryan uchylił je i zobaczyli wnętrze kopuły. Na środku hangaru, gdzie wcześniej stał sterowiec, kręcili się ludzie. Zwijali liny, przesuwali rusztowania i pomosty.

Ryan pokazał innym, żeby zostali. Wśliznął się z Mercerem do hangaru. Skradali się wzdłuż ściany za wysokimi stosami zwiniętych węży, aż dotarli do rur wchodzących do budynku. Właśnie te rury wskazywał Barker, kiedy wyjaśniał, dlaczego używa wodoru zamiast helu do napełniania zbiorników gazu w sterowcu. Obsługiwane ręcznie zawory otwierały i zamykały dopływ gazu do węży.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: