III

Początkowo ślub miał być cichy i nieformalny, ale z biegiem czasu okazało się to – z różnych względów – niemożliwe. Potrzebny był więc ktoś o talentach organizacyjnych. Yennefer, rzecz jasna, odmówiła, nie wypadało jej organizować własnego ślubu. Geralt i Ciri, nie wspominając o Jaskrze, żadnych talentów w tym kierunku nie mieli. Sprawę powierzono więc Nenneke, kapłance bogini Melitele z Ellander. Nenneke przybyła natychmiast, a wraz z nią dwie młodsze kapłanki, Iola i Eurneid.

I zaczęły się kłopoty.

IV

– Nie, Geralt – Nenneke nadęła się i tupnęła nogą. – Nie biorę żadnej odpowiedzialności ani za ceremonię, ani za ucztę. Ta rudera, którą jakiś idiota nazwał zamkiem, nie nadaje się do niczego. Kuchnia jest zrujnowana, sala balowa nadaje się wyłącznie na stajnię, a kaplica… To w ogóle nie

jest kaplica. Czy możesz mi powiedzieć, jakiego boga czci ten kulawiec Herwig?

– O ile wiem, nie czci żadnego. Twierdzi, że religia to mandragora dla mas.

– Byłam pewna – rzekła kapłanka, nie kryjąc pogardy. – W kaplicy nie ma ani jednego posągu, niczego tam nie ma, jeśli nie liczyć mysich bobków. I do tego to cholerne odludzie! Geralt, dlaczego nie chcecie wziąć ślubu w Vengerbergu, w cywilizowanej okolicy?

– Przecież wiesz, że Yennefer jest kwarteronką, a w twoich cywilizowanych okolicach nie tolerują mieszanych małżeństw.

– Na Wielka Melitele! Cóż znaczy, jedna czwarta elfiej krwi? Przecież prawie każdy ma jakąś tam domieszkę krwi Starszego Ludu! To nic innego, jak idiotyczny przesąd!

– Nie ja go wymyśliłem.

V

Listę gości – niezbyt długą – narzeczeni ułożyli wspólnie, a zapraszaniem miał zająć się Jaskier. Wkrótce wyszło na jaw, że trubadur listę zgubił, i to zanim jeszcze zdążył ją przeczytać. Zawstydzony, nie przyznał się i poszedł na łatwiznę – zaprosił kogo tylko się dało. Oczywista, Jaskier znał Geralta i Yennefer na tyle dobrze, by nikogo istotnego nie pominąć, nie byłby jednak sobą, by nie wzbogacił spisu gości o przerażającą liczbę osób całkiem przypadkowych.

Zjawił się zatem stary Vesemir z Kaer Morhen, wychowawca Geralta, a wraz z nim wiedźmin Eskel, z którym Geralt przyjaźnił się od lat dziecinnych.

Przybył druid Myszowór w towarzystwie wyższej od niego o głowę i młodszej o jakieś sto lat ogorzałej blondynki o imieniu Freya. Wraz z nimi zjawił się jarl Crach an Craite ze Skellige w towarzystwie synów Ragnara i Lokiego. Ragnarowi, gdy jechał konno, nogi sięgały prawie do ziemi, a Loki przypominał filigranowego elfa. Nie było w tym nic dziwnego, byli braćmi przyrodnimi, synami różnych nałożnic jarla.

Zameldował się wójt Caldemeyn z Blaviken z córką Anniką, dość atrakcyjną, choć potwornie nieśmiałą panną.

Przybył krasnolud Yarpen Zigrin, co ciekawe, sam, bez towarzyszących mu zwykle brodatych bandytów nazywanych "chłopcami". Do Yarpena dołączył w drodze elf Chireadan, osobnik o nie do końca jasnej, ale niewątpliwie wysokiej pozycji wśród Starszego Ludu, eskortowany przez kilku nieznanych nikomu małomównych elfów.

Przybyła też rozwrzeszczana gromada niziołków, spośród których Geralt znał jedynie Dainty Biberveldta, farmera z Rdestowej Łąki i – ze słyszenia – jego gderliwą żonę Gardenię. Był w gromadzie niziołków jeden niziołek,

który niziołkiem nie był – słynny przedsiębiorca i kupiec Tellico Lunngrevink Letorte z Novigradu, zmiennokształtny doppler, występujący pod postacią niziołka i przybranym imieniem Dudu.

Zjawił się baron Freixenet z Brokilonu z żoną, urodziwą driadą Braenn, i pięcioma córkami, zwanymi Morenn, Cirilla, Mona, Eithne i Kashka. Morenn wyglądała na piętnaście lat, a Kashka na pięć. Wszystkie

były rude jak ogień, choć Freixenet miał włosy czarne, a Braenn miodowozłote. Braenn była w zaawansowanej ciąży. Freixenet poważnie twierdził, że tym razem musi być syn, na co wataha jego rudych driad patrzyła po sobie i chichotała, a Braenn, uśmiechając

się lekko, dodawała, że "syn" będzie nosił imię Melissa.

Przybył Jednoręki Jarre, młody kapłan i kronikarz z Ellander, wychowanek Nenneke. Jarre przybył głównie z powodu Ciri, w której się podkochiwał. Ciri, ku rozpaczy Nenneke, zdawała się całkowicie lekceważyć kalekiego młodzieńca i jego niezręczne zaloty.

Listę gości nieoczekiwanych otwierał książę Agloval z Bremervoord, którego przybycie graniczyło z cudem, bo książę i Geralt szczerze się nie cierpieli. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że Agloval zjawił się w

towarzystwie małżonki, syreny Sh'eenaz. Sh'eenaz zrezygnowała niegdyś dla księcia z rybiego ogona na rzecz dwóch niebywale pięknych nóg, ale znana była z tego, że nigdy nie oddalała się od morskiego wybrzeża, bo ląd budził w niej strach.

Mało kto oczekiwał przybycia innych koronowanych głów, bo też i nikt ich nie zapraszał. Mimo tego monarchowie przysłali listy, podarki, posłów – lub wszystko na raz. Musieli przy tym się zmówić, bo posłowie podróżowali w grupie, która po drodze zdążyła się zaprzyjaźnić. Rycerz Yves reprezentował króla Ethaina, komes Sulivoy króla Venzlava, sir Matholm króla Sigismunda, a sir Devereux królową Addę, byłą strzygę. Podróż musiała być wesoła, bo Yves miał rozciętą wargę, Sulivoy rękę na temblaku, Matholm kusztykał, a Devereux miał takiego kaca, że ledwie trzymał się w siodle.

Nikt nie zapraszał złotego smoka Villentretenmertha, bo nikt nie wiedział, jak go zaprosić i gdzie go szukać. Ku ogólnemu zdziwieniu smok zjawił się, oczywiście incognito, pod postacią rycerza Borcha herbu Trzy Kawki. W miejscu, gdzie był Jaskier, o żadnym incognito mowy, rzecz jasna, być nie mogło, niemniej jednak mało kto wierzył, gdy poeta wskazywał kędzierzawego rycerza i twierdził, że to smok.

Nikt też nie zapraszał i nikt nie oczekiwał malowniczej hałastry, określającej siebie mianem "przyjaciół i znajomych" Jaskra. Byli to głównie poeci, muzycy i trubadurzy, a do tego akrobata, zawodowy gracz w kości, treserka krokodyli i cztery kolorowe panienki, z których trzy wyglądały na nierządnice, a czwarta, która na nierządnicę nie wyglądała, ponad wszelką wątpliwość była nią. Grupę uzupełniało dwóch proroków, z czego jeden fałszywy, jeden rzeźbiarz w marmurze, jedno jasnowłose i wiecznie pijane medium płci żeńskiej i jeden ospowaty gnom, który twierdził, że nazywa się Schuttenbach.

Magicznym statkiem – amfibią, przypominającym skrzyżowanie łabędzia z wielką poduszką, przybyli czarodzieje. Było ich czterokrotnie mniej, niż zaproszono, i trzykrotnie więcej, niż oczekiwano, bo konfratrzy Yennefer, jak wieść niosła, potępiali jej związek z mężczyzną "z zewnątrz", a do tego wiedźminem. Część w ogóle zignorowała zaproszenia, część wymówiła się brakiem czasu i koniecznością bytności na dorocznym, ogólnoświatowym

konwencie czarodziejów. Tak więc na pokładzie – jak go określił Jaskier – "poduszkowca" byli tylko Dorregaray z Vole i Radcliffe z Oxenfurtu.

I była Triss Merigold o włosach jak październikowy kasztan.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: