Wszystkie te wiadomości chłonął Patryk, który okazał się sprytnym i żądnym wiedzy chłopcem.

– Aleksander Wielki to ten, który podbił cały świat – powiedział chełpliwie – to ja wiem!

– Ale w Afryce, zaraz po jej podboju, o mało nie stracił życia. Kiedy powiedziano mu, że na Pustyni Libijskiej w oazie Siwa, o 1-2 dni drogi od Memfisu, znajduje się sławna świątynia-wyrocznia, jako człowiek przesądny natychmiast się tam udał.

– Bardzo chciałbym zobaczyć pustynię – westchnął Patryk.

– Każda pustynia, szczególnie zaś Pustynia Libijska, jest niebezpieczna. Także dla Aleksandra Wielkiego. Król i cały orszak zgubili drogę. Trafili na burzę piaskową. Zabłądzili.

– Ze mną by nie zabłądzili – przechwalał się Patryk – wiem, gdzie jest północ, gdzie południe!

– Oczywiście – uśmiechnął się opowiadający – szkoda, że cię tam nie było. Ale i przewodnicy odnaleźli drogę. Gdy król dotarł do pełnej jezior, palmowych gajów i słodkowodnych źródeł oazy, poczuł się jak w raju.

– Dziś Aleksandria jest znów potężnym miastem – przypomniał Smuga.

– Tak, ale w 1788 roku, gdy wylądowali tu żołnierze Napoleona, zobaczyli małą, sześciotysięczną, rybacką wioskę. Przez przeszło tysiąc lat miasto traktowano jako źródło budowlanego kamienia.

– Nie do wiary – teraz zdumiał się Smuga.

– Aleksandria wróciła do świetności za czasów twórcy nowoczesnego Egiptu, zwanego Napoleonem Wschodu, Muhammada Alego [42], który w latach 1819-1820 kazał przekopać kanał łączący starożytny port z zachodnią odnogą Nilu. Transportowano tędy bawełnę, bogactwo Egiptu.

Patryka zachwycało wszystko, także mała, zamożna kamieniczka gdzie zamieszkali, przy Al-Hurija, wybudowanej kilkanaście lat temu, nowoczesnej ulicy, przecinającej miasto ze wschodu na zachód, uznawanej za wybitne osiągnięcie brytyjskich i włoskich architektów. Wzdłuż ulicy stały zwarte, czteropiętrowe, secesyjne budynki. Polubił zwłaszcza klatkę schodową wyłożoną marmurami, gdzie schody miały tak wspaniale nadające się do zabawy poręcze, że nie warto było zważać na gderanie swarliwego bbawwabowa , który wychylał głowę ze swej stróżówki, ilekroć podróżnicy opuszczali progi domu. Chłopiec bowiem odkąd znudził się windą, naciskaniem guzików i robieniem pociesznych min do lustra, zjeżdżał po prostu po owych poręczach, zawsze wyprzedzając jadących windą Wilmowskiego i Smugę.

Kiedy po pierwszym, pełnym wrażeń dniu w Aleksandrii wreszcie zasnął, obaj przyjaciele mogli rozpocząć poważną rozmowę.

– A mieliśmy wypoczywać… – westchnął ojciec Tomka.

– Zawsze byłem zwolennikiem czynnego wypoczynku – roześmiał się Smuga – a przyjaciele dzielnie mi sekundowali.

– Myślisz o Tomku i Nowickim…

– Tak, ale przede wszystkim o tobie, Andrzeju, o twoim uporze i zdrowym rozsądku. Zresztą, możecie… możesz odmówić.

– Oj Janie, Janie! Przecież mi nie przepuścicie. To nie z Sally, nie z Tomkiem, nie z Nowickim.

– Byłem ciebie pewny. Kiedyś nie odmówiłeś udziału w szaleństwie [44], a to co proponuję, nie jest tak groźne.

– Tego bym nie powiedział, ponieważ w grę wchodzą pieniądze. A tam gdzie chodzi o pieniądze, nie ma skrupułów. Poza tym jest jeszcze chłopiec. Co z nim?

– Myślałem o tym. Możemy odesłać go do domu. Ale coś przecież się tym O’Donellom od nas należy. W końcu ufundowali nam wyprawę do Afryki.

– Co w Afryce się zaczęło, niech w Afryce się skończy – westchnął Wilmowski.

– Zaczęło się w Australii, Andrzeju – poprawił go Smuga. -Dobrze, a więc weźmiemy chłopca ze sobą.

I wrócili do intrygującej ich sprawy.

– Mówisz, Janie, że poznałeś lorda kolekcjonera w Brazylii, już po naszym stamtąd wyjeździe – Wilmowski spróbował ogarnąć wszystko, co opowiedział mu Smuga. – Lord zaś szuka człowieka, od którego kupował różne przedmioty do swej kolekcji, nie pytając nawet, jak ów człowiek wszedł w ich posiadanie. I ty, dla niego, chcesz podjąć się takiego zadania?

– Nie tylko ze względu na niego – odpowiedział Smuga. – Chociaż lord, mimo rozmijania się z prawem, to jednak gentleman fanatycznie zakochany w Egipcie, wspierający finansowo wiele archeologicznych wypraw. Sam zresztą dobrze wiesz, Andrzeju, że prawo dotyczące wywozu starożytnych przedmiotów dopiero się rodzi. Ale nie o lorda mi idzie. Zaintrygowała mnie sama zagadka związana z jednym z jego nabytków, o którym ci mówiłem. Kto, kiedy i nade wszystko dlaczego to uczynił?

– Zdajesz sobie sprawę, że to szukanie igły w stogu siana?

– Tak, długo to rozważałem i zamierzałem odmówić, ale przecież należymy do wielkich szczęściarzy. Tomek to dziecko w czepku urodzone…

– Już nie dziecko! To żonaty mężczyzna – poprawił Wilmowski.

– Tym bardziej! Szczęście wciąż go nie opuszcza! – zauważył Smuga. I dodał:

– A więc raz jeszcze przytoczę ci argumenty. Po pierwsze, jak mi się wydaje, nie może chodzić o jednego człowieka, ale o wielu ludzi, dobrze zorganizowaną szajkę, a to dla nas duża szansa. Trzeba poszukać przecieku. Po drugie, kradzione przedmioty pochodzą z Doliny Królów i pojawiły się na rynku europejskim stosunkowo niedawno. Po trzecie wreszcie, znam tu, w Egipcie, sporo ludzi, którzy będą mogli nam pomóc.

– Janie, Janie, gdzie ty nie masz przyjaciół – westchnął Wilmowski.

– No i jeszcze to niespodziewane spotkanie na statku. Okazuje się, że w poszukiwanie “naszej” szajki złodziei i przemytników angażuje się rząd brytyjski.

– Nie wiesz przynajmniej dlaczego?

– Nie! Ale spodziewam się dowiedzieć, kiedy odwiedzimy konsulat w Kairze.

Najbliższe dni nadal spędzali jednak w Aleksandrii na oglądaniu zabytków ku zachwytowi Patryka. Także Wilmowskiemu i Smudze nie zawsze udawało się zachować obojętność, zwłaszcza przy kolumnie Pompejusza z kamiennym sfinksem. Smuga, wskazując kolumnę, rzekł do Wilmowskiego:

– Cesarz Dioklecjan kazał ją wybudować po zdobyciu miasta w 294 roku.

– Mierzy ze 30 metrów – ocenił Wilmowski.

– Tak, ma sto stóp wysokości.

– Widzę, że intryguje cię ten zabytek.

– Owszem. Nie wiem, czy zauważyłeś sznurowe drabinki, prowadzące na szczyt.

Wilmowski przyglądał się uważnie.

– Aha! Są rzeczywiście, ale od przeciwnej strony.

– Co byś powiedział na małą wycieczkę na górę?

– Nie mówisz chyba poważnie?

– Dlaczego?

– Bo nie jestem, jak Nowicki, marynarzem.

– Jemu wystarczyłaby sama kolumna, bez drabinek – zażartował Smuga.

– Chyba jednak nie mówisz serio?! – nadal niedowierzająco pytał Wilmowski.

– Dlaczegóż by nie? – upierał się Smuga. – Trzeba odwiedzać stare kąty.

– Czyżbyś już kiedyś gościł na wierzchołku? – zdumiał się ojciec Tomka.

– Ba! – odrzekł Smuga – wprawdzie tylko raz, ale zawsze… Zwyczajemekstrawaganckich podróżnych mogliśmy nawet zażyczyćsobie podania obiadu na szczycie.

– Kto go tam wniósł?

– Jeszcze kilka lat temu pobliska restauracja zatrudniała kelnera-akrobatę.

Wilmowski pokręcił niedowierzająco głową, ale ruszył za przyjacielem. Nagle dobiegł ich jakiś niewyraźny głos.

– Słyszałeś coś? – spytał Wilmowski.

Smuga rozglądał się.

– Jakby ktoś krzyczał – rzekł. Nadsłuchiwali. Wreszcie dobiegło ich wyraźne:

– Wujku! Tutaj! Tutaj!

– To Patryk! Gdzie on… – rzekł Smuga i przerwał.

– To ja. To ja! Na górze! Tuutaaj! – krzyczał chłopiec ze szczytu kolumny. Wreszcie go zobaczyli. Machał do nich ręką.

– Diabli nadali – zaklął pod nosem Smuga. – Co go tam poniosło? Złaź natychmiast!

Chłopak machał do nich radośnie, wreszcie przysiadł na skraju kolumny, spuszczając nogi w dół. Przyjaciele podbiegli do podstaw kolumny od strony drabinek. Pierwsze, co rzuciło się im w oczy, to napis: “Wchodzenie po drabinkach zabronione”.

Tymczasem Patryk rozpoczął wędrówkę w dół. Wilmowski pociągnął lekko, potem mocniej za drabinkę, chcąc sprawdzić jej solidność. Wkręty, do których były przytwierdzone sznury lekko się poruszyły.

вернуться

[42] Muhammad Ali (1769-1849) – namiestnik Egiptu od 1805 r., z pochodzenia Albań-czyk. W latach 1798-1801 dowódca wojsk tureckich. Obwołany paszą, uzyskał faktyczną niezależność, co doprowadziło do wojny z Turcją. Mimo klęski w 1841 r. zachował dziedziczną władzę. Był reformatorem kraju i rzecznikiem jego europeizacji.

вернуться

[43] Tu: dozorca domu.

вернуться

[44] Mowa o wyprawie opisanej w powieści Tomek na tropach Yeti.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: