Od przeszło trzech tygodni odpoczywali i cierpliwie zwiedzali Kair. Któregoś ranka nadeszła wreszcie wiadomość, że statek, którym Smuga wypłynął z Anglii lada dzień zawinie do portu w Aleksandrii. Andrzej Wilmowski wyruszył do Aleksandrii, aby przyspieszyć intrygujące spotkanie. Trochę znudzeni już Kairem młodzi Wilmowscy, aby skrócić czas oczekiwania, wymyślili pod jego nieobecność nocną wycieczkę do Gizy “pod opieką” Nowickiego. Ani się spodziewali, ilu ten pomysł dostarczy im atrakcji.
*
Świtało, gdy dorożką wracali do domu.
– “Kto nie widział Kairu, niczego nie widział” – westchnęła Sally.
– Co mówisz, sikorko? – z roztargnieniem zapytał Nowicki.
– Powtarzani stare arabskie przysłowie – odpowiedziała Sally. – Czy wiecie, że nazwa “Kair” oznacza “Miasto Zwycięstwa”?
– Skoro tak mówisz… – zmęczony Tomek nie wykazywał zbytniego entuzjazmu.
– Cała historia zaczęła się od… gołąbka… – Sally nie poczuła się zrażona brakiem zainteresowania. – Najpierw jednak była tu twierdza zwana Babilonem.
– A później rządzili Rzymianie – wtrącił Tomek.
– Tak. Wreszcie przybyli Arabowie. Ich wódz, Amer Ibn el-As, po zajęciu w 640 roku Aleksandrii i ówczesnej stolicy kraju, miasta Memfis, pomaszerował na wschód.
– Tak i zatrzymał się w okolicach dzisiejszego Starego Kairu.
– Tam, gdzie Nil rozdzielał się na kilka ramion, tworząc deltę. Stanął dokładnie w miejscu, gdzie rosły na wpół zasypane pustynnym piaskiem palmy.
– I tu założył swój obóz? – dał się wciągnąć w rozmowy Nowicki.
– Owszem. Z okrzykiem “zwycięstwo”, czyli po arabsku El-Kahirach, wzniósł ozdobiony drogocennymi kamieniami miecz. Jednym cięciem miecza naznaczył linię na piasku, wydając rozkaz: “Tu stanie mój namiot”. Rankiem okazało się, że na namiocie uwiła gniazdo gołębica. Uznano to za dobrą wróżbę i postawiono w tym miejscu meczet o nazwie Al-Fostat, czyli Namiot. U stóp świątyni rozrosła się najstarsza dzielnica Kairu.
– A od kiedy miasto nosi dzisiejszą nazwę? – drążył Nowicki.
– Od X wieku, gdy władzę przejęła dynastia Fatymidów. Legenda mówi, że nad Fostatem ukazała się wtedy świecąca smuga od planety Mars i że dlatego stolicy nadano nazwę “Miasto Zwycięstwa”.
Odkryta dorożka, zaprzężona w chudego, kościstego konia, wolno jechała w słońcu poranka przez pas nadbrzeżnej zieleni. Wśród sadów i palm nad kanałem bieliły się wille. Dalej pojawiły się stare obskurne domy, a bliżej rzeki nowocześniejsze, kilkupiętrowe kamienice. Dorożka wjechała na most łączący zachodni brzeg Nilu z wyspą Roda. W dole, po mętnej, mulistej rzece, płynęły feluki [20] i ogromne barki o wysoko zadartych dziobach obładowane towarami: sianem, durrą, arbuzami, zielonymi melonami, trzciną cukrową bądź glinianymi garnkami. Z powodu ich wysokich masztów, z wielkimi, nabrzmiałymi od wiatru trójkątnymi żaglami, wszystkie kairskie mosty na Nilu miały pośrodku jedną lub więcej ruchomych części.
Zaledwie dorożka wjechała na wyspę, powożący Arab odwrócił się do pasażerów i łamaną angielszczyzną, gardłowym głosem, zawołał:
– Wyspa Roda! Tutaj nilometr, niedaleko, na południowym cyplu! Czy chcecie zobaczyć?
– Nie! Jedź dalej i popędzaj szkapę, chcemy być jak najprędzej w domu – po angielsku odparł Nowicki, a zwracając się do siedzących naprzeciwko młodych Wilmowskich, rzekł po polsku: – Nie warto marudzić, może dzisiaj nadejdzie wiadomość od ojca? Zresztą słyszałem już co nieco o egipskich urządzeniach do pomiarów poziomu wody w rzece. Podobno wzdłuż Nilu rozsiana jest cała ich sieć, również poza granicami Egiptu.
– Nic dziwnego, Nil decyduje przecież o życiu lub śmierci Egipcjan – powiedział Tomek. – Już w starożytności grecki historyk Herodot pisał, że Egipt jest darem Nilu, a jego istnienie zależy od tej jednej jedynej rzeki. Rzeki bez dopływów, nie zasilanej opadami deszczu i płynącej przez tysiąc pięćset kilometrów jednej z najstraszliwszych pustyń Ziemi. Gdyby Nil przestał płynąć, choćby na krótko, Egipt czekałaby nieuchronna zagłada.
– Czytałam, iż Egipcjanie od najdawniejszych czasów ciągle mierzyli poziom wody w Nilu. Na podstawie skrzętnie zapisywanych wyników przewidywali urodzaje i ustalali wysokość podatków – wtrąciła się Sally. – Zapisy te czyniono nieprzerwanie od sześćset dwudziestego drugiego roku. Nigdzie na świecie nie było czegoś podobnego. Nilometry sytuowano w każdej świątyni, we wszystkich miastach i osadach leżących nad samym brzegiem rzeki. Wyniki przesyłano do Kairu.
– Czyżby nilometr na wyspie Roda był najstarszy? – zaciekawił się Nowicki.
– Nie, ale został zbudowany w siedemset szesnastym roku i jest pierwszym, jaki powstał w czasach arabskich – wyjaśniła Sally.
Dorożka jechała tymczasem wąskimi zaniedbanymi uliczkami i wkrótce dotarła do mostu łączącego wyspę Roda ze Starym Kairem położonym na wschodnim brzegu Nilu. Szybko przebyli niezbyt tutaj szerokie ramię rzeki. Dalej długa ulica Kasr al-Ajni, równoległa do wybrzeża, dochodziła aż do południowo-zachodniej dzielnicy.
W mieście, jak codzień, niemal od świtu panował ożywiony ruch i gwar. W tłumie przechodniów odzianych w długie, białe i pasiaste galabije, turbany i fezy spotykało się ubranych po europejsku mężczyzn, którzy pracowali w urzędach i przedsiębiorstwach. Nieliczne na ulicach kobiety nosiły przeważnie czarne, długie suknie i osłaniające twarz szale. Przed sklepami, często w ogóle pozbawionymi frontowych ścian i wystaw, otwartymi wprost na ulicę, kupcy głośno zachwalali wystawione na sprzedaż orientalne i zachodnie towary. Niektórzy rozkładali je na chodniku bądź rozwieszali na ścianach domów. Fryzjerzy, krawcy, szewcy i czyściciele butów, w ogóle rzemieślnicy, pracowali na ulicy, po prostu na chodnikach przed domami. Na przenośnych straganach piętrzyły się owoce cytrusowe i warzywa, opiekano na rożnach kawałki baraniny, smażono ryby. W powietrzu unosił się zapach oliwy i czosnku.
Nie mniejszy rozgardiasz panował na jezdni. Ulicą jeździł już szynowy tramwaj elektryczny, kursujący z placu Tahrir aż do Starego Kairu. Egipcjanie polubili ten środek komunikacji, dogodniejszy od tramwajów konnych. Toteż elektryczne pojazdy szynowe obwieszone były pasażerami. Nie zważając na niebezpieczeństwo, ludzie tłoczyli się na stopniu wzdłuż całego wagonu. Tramwaj musiał jechać wolno. Często też przystawał, mimo że motorniczy natarczywym dzwonieniem usiłował przegonić z torowisk zawalidrogi. Obok toczyły się bowiem ciężarowe wozy na dwóch wysokich kołach, ciągnione przez osły, konie lub wielbłądy. Woźnice flegmatycznie pokrzykiwali na nieostrożnych przechodniów. Nieraz za powożącym Arabem siedziały jego żony. W kłębiącym się tłumie pojazdów i ludzi z cyrkową zręcznością lawirowali chłopcy dźwigający na głowach pełne świeżego pieczywa, duże, okrągłe kosze, które brawurowo podtrzymywali jedną ręką w ich zdawałoby się chwiejnej, a jednak pewnej równowadze. Tu i ówdzie przesuwały się charakterystyczne sylwetki roznosicieli wody z wielkimi dzbanami zakończonymi czymś na kształt zakrzywionego lejka. Tłoczyły się flegmatycznie osły objuczone koszami pełnymi jarzyn, worami pszenicy, słomy bądź cegły. Jeszcze inne, popędzane przez krzykliwych poganiaczy, służyły jako wierzchowce mężczyznom w galabijach. Wszędzie wśród dorosłych plątały się psy, koty i dzieci w kusych koszulinach. Wszystko to przetaczało się ulicą pełną gwaru rozmów, okrzyków i wrzasków.
Nocny chłód ustępował, robiło się coraz upalniej. Dorożkarz, stary Arab, zdjął abajas [21] i został w tradycyjnej galabii. Od początku nieufnym, świdrującym wzrokiem mierzył ubranych w arabskie stroje Europejczyków, którym towarzyszyła kobieta z odsłoniętą twarzą. Nie dziwił się, bo w swoim dorożkarskim życiu widział już niejedno, ale jego niechęć do pasażerów wzrosła, gdy odrzucili propozycję zobaczenia nilometru. Spróbował zatem inaczej: