– Postaw ciasto na lodówce – doradziła matka. – Gdzie jest pieczeń? Nie dopuszczajcie go do mięsa.

Ojciec siedział już przy stole, nie spuszczając wołowiny z oka i rezerwując sobie smakowity kawałek z samego końca.

– No i jak przygotowania do wesela? – spytała babka, kiedy wszyscy zajęliśmy miejsca i zaczęliśmy dźgać mięso widelcami. – Byłam właśnie w salonie piękności i dziewczyny chciały koniecznie dowiedzieć się o datę. I czy wynajęliśmy salę. Marilyn Biaggi starała się o remizę na wesele dla swojej córki. Musiała czekać do końca roku.

Matka zerknęła na mój palec. Ani śladu pierścionka. Jak wczoraj. Zacisnęła wargi i zaczęła krajać mięso na drobne kawałki.

– Zastanawiamy się nad datą – oznajmiłam. – Ale niczego jeszcze nie ustaliliśmy.

Kłamczucha, kłamczucha. Nigdy nie rozmawialiśmy o dacie. Unikaliśmy rozmów o dacie jak zarazy.

Morelli otoczył mnie ramieniem.

– Steph zaproponowała, żebyśmy dali sobie spokój z weselem i zaczęli żyć razem, ale nie wiem, czy to dobry pomysł.

Morelli też potrafi łgać, a czasem ma paskudne poczucie humoru.

Matka wciągnęła z sykiem powietrze i tak mocno dźgnęła kawałek mięsa, że jej widelec zazgrzytał o talerz.

– Słyszę zewsząd, że to nowoczesne podejście – zauważyła baka. – Osobiście nie widzę w tym nic złego. Gdybym chciała żyć na kocią łapę z jakimś mężczyzną, to bym to po prostu zrobiła. Jakie w końcu znaczenie ma świstek papieru? Szczerze mówiąc, poszłabym na ten układ z Eddiem DeChoochem, ale jego penis nie funkcjonuje.

– Jezu Chryste – mruknął ojciec.

– Co nie znaczy, że w mężczyźnie interesuje mnie wyłącznie jego penis – dodała babka. – Chodzi o to, że Eddie i ja pociągaliśmy się tylko fizycznie. Kiedy dochodziło do rozmowy, niewiele mieliśmy sobie do powiedzenia.

Matka zaczęła wykonywać ruchy, jakby chciała przebić sobie nożem pierś.

– Zabijcie mnie – oświadczyła. – Tak będzie prościej.

– To menopauza – szepnęła babka do mnie i Joego.

– To nie menopauza! – wrzasnęła matka. – To ty! To ty doprowadzasz mnie do szału! – Wycelowała palec w ojca. – I ty też mnie doprowadzasz do szału! I ty też – oświadczyła, spoglądając na mnie złym wzrokiem. – Doprowadzasz mnie do szału. Choć raz chciałabym zjeść kolację, nie słuchając o genitaliach, kosmitach i strzelaniu. I chcę widzieć przy tym stole wnuki. Chcę widzieć je w przyszłym roku, i to z prawego łoża. Myślisz, że jestem wieczna? Niedługo umrę i wtedy będzie ci bardzo przykro.

Wszyscy siedzieli jak sparaliżowani, w dodatku z opuszczonymi szczękami. Nikt się nie odezwał słowem przez następne sześćdziesiąt sekund.

– Pobieramy się w sierpniu – wypaliłam. – W trzecim tygodniu sierpnia. Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę.

Twarz matki pojaśniała.

– Naprawdę? Trzeci tydzień sierpnia?

Nie. Było to absolutne zmyślenie. Nie wiem, skąd się wzięło. Po prostu samo wyskoczyło mi z ust. Prawda wygląda tak, że zaręczyliśmy się jakby przypadkiem. Stało się to w chwili, gdy nie bardzo wiedzieliśmy, czy chcemy spędzić razem życie, czy też zapewnić sobie regularny seks. A ponieważ popęd Morellego przekracza wielokrotnie moje potrzeby w tym względzie, to on znacznie częściej wypowiada się pozytywnie o małżeństwie. Najbliższe

prawdy, jak przypuszczam, jest to, że zaręczyliśmy się właśnie dlatego, by się zaręczyć. Tak jest wygodnie, bo pozwala nam to unikać poważnej dyskusji na temat związku. Poważne dyskusje zawsze prowadzą do wrzasków i trzaskania drzwiami.

– Oglądałaś już suknie ślubne? – spytała babka z ożywieniem. – Do sierpnia pozostało niewiele czasu. Potrzebujesz sukni. Nie mówiąc już o kwiatach i weselu. Musisz też zarezerwować sobie termin w kościele. Dowiadywałaś się o kościół? – Babka zerwała się z miejsca. – Muszę zadzwonić do Betty Szajack i Majone Swit i przekazać im nowiny.

– Nie, zaczekaj! – powstrzymałam ją. – To jeszcze nieoficjalne.

– Co to znaczy… nieoficjalne? – zaniepokoiła się matka.

– Niewielu ludzi jeszcze wie.

Jak na przykład Joe.

– A co z babcią Joego? – zainteresowała się babka. -Wie? Nie chciałabym wchodzić jej w paradę. Potrafi rzucić urok.

– Nikt nie potrafi rzucać uroku – zauważyła matka. – Nie ma czegoś takiego jak urok.

Zauważyłam, że powstrzymała się w ostatniej chwili, by nie uczynić znaku krzyża.

– Nie chcę dużego wesela z suknią i wszystkimi bajerami – dodałam. – Chcę tylko urządzić skromne przyjęcie z grillem.

Nie mogłam uwierzyć własnym słowom. Nie dość że ogłosiłam datę ślubu, to jeszcze wszystko miałam zaplanowane. Grill! Jezu! Odnosiłam wrażenie, że nie panuję nad własnymi ustami. Spojrzałam na Joego i poprosiłam bezgłośnie: Pomocy!

Joe otoczył mnie ramieniem i uśmiechnął się. Jego milczące przesłanie brzmiało: Kotku, poradź sobie sama.

– No cóż, bardzo bym się cieszyła, widząc cię w szczęśliwym związku – wyznała matka. – Obie moje dziewczynki… szczęśliwe małżonki.

– A propos – wtrąciła babka. – Valerie dzwoniła wczoraj wieczorem, jak byłaś w sklepie. Mówiła coś o podróży, ale nie mogłam zrozumieć, o co jej chodzi, bo w tle słychać było jakieś wrzaski.

– Kto wrzeszczał?

– To był chyba telewizor. Valerie i Steven nigdy nie wrzeszczą. A dziewczynki to takie grzeczne panienki.

O mało się nie udławiłam.

– Chciała, żebym oddzwoniła? – spytała matka.

– Nie powiedziała. Coś nam przerwało.

Babka wyprostowała się na swoim krześle. Miała dobry widok na ulicę i coś przykuło jej uwagę.

– Przed domem zatrzymała się taksówka – oświadczyła.

Wszyscy jak jeden mąż wykręcili szyje. Taksówka zajeżdżająca pod dom to w Burg wielka atrakcja.

– O Boże! – zawołała babka. – Mogłabym przysiąc, że to Valerie wysiada z wozu.

Wszyscy zerwaliśmy się z miejsc i pobiegliśmy do drzwi, a moja siostra i jej dzieci wpadły do domu.

Valerie jest o dwa lata ode mnie starsza i o dwa centymetry niższa. Obie mamy kręcone kasztanowe włosy, ale Valerie ufarbowała je na blond i obcięła krótko, zupełnie jak Meg Ryan. Przypuszczam, że tak właśnie robi się z włosami w Kalifornii.

Za naszych dziecinnych lat Valerie to był budyń waniliowy, dobre stopnie i nieskazitelnie białe tenisówki. A ja – ciasto z zakalcem, praca domowa, którą zeżarł pies, i podrapane kolana.

Valerie wyszła za mąż bezpośrednio po ukończeniu college'u i od razu zaszła w ciążę. Prawdę mówiąc, zazdroszczę jej. Ja wyszłam za mąż i od razu się rozwiodłam. Oczywiście, trzeba pamiętać, że poślubiłam bawidamka idiotę, a ona całkiem miłego faceta. Valerie nie mogła wyjść za kogoś innego niż mężczyzna idealny.

Moje siostrzenice wyglądają jak Valerie przed transformacją w Meg Ryan. Kręcone kasztanowe włosy, duże piwne oczy, karnacja o nieco bardziej włoskim odcieniu niż moja. Niewiele węgierskości przedostało się do genotypu mojej siostry. A jeszcze mniej udzieliło się jej córkom, Angie i Mary Alice. Angie ma dziewięć lat i zbliża się do czterdziestki. Mary Alice zaś uważa, że jest koniem.

Moja matka, zarumieniona, ze łzami w oczach, hormonalnie pobudzona, obejmowała dzieci i całowała Valerie.

– Nie wierzę – powtarzała. – Nie wierzę! Taka niespodzianka. Nie miałam pojęcia, że przyjeżdżacie.

– Dzwoniłam – powiedziała zdziwiona Valerie. – Babcia ci nie powtórzyła?

– Nie słyszałam dokładnie, co mówiłaś – tłumaczyła babka. – Był u ciebie straszny hałas, a potem nas rozłączyło.

– No cóż, tak czy owak, jestem – oświadczyła Valerie.

– Akurat na kolację – ucieszyła się matka. – Mam ładny kawałek pieczeni i ciasto na deser.

Przez chwilę byliśmy zajęci dostawianiem krzeseł, talerzy i szklanek. Potem wszyscy usiedliśmy i zaczęliśmy sobie podawać mięso, ziemniaki i zieloną fasolkę. Kolacja natychmiast osiągnęła status przyjęcia, a dom wypełniła atmosfera święta.

– Jak długo zostaniecie? – spytała matka.

– Dopóki nie zaoszczędzę dość pieniędzy, żeby kupić dom – odparła Valerie.

Twarz ojca pokryła się trupią bladością.

Matka nie kryła rozradowania.

– Przeprowadzacie się z powrotem do New Jersey?

Valerie wybrała z namysłem chudy kawałek pieczeni.

– Uznaliśmy, że tak będzie najrozsądniej.

– Steve będzie mógł się przenieść? – spytała matka.

– Steve nie przyjeżdża – wyjaśniła Valerie, usuwając z chirurgiczną precyzją skrawek tłuszczu ze swego mięsa. – Rzucił mnie.

Święto, święto i po święcie.

Morelli jedyny przy stole nie wypuścił widelca z dłoni. Zerknęłam na niego i doszłam do wniosku, że z trudem panuje nad uśmiechem.

– A to ci numer – skomentowała babka.

– Rzucił cię – powtórzyła matka. – Co to znaczy, rzucił cię? Ty i Steve jesteście idealną parą.

– Też tak myślałam. Nie wiem, co poszło nie tak. Wydawało mi się, że wszystko układa się między nami doskonale, i nagle puf! Zniknął.

– Puf? – upewniła się babka.

– Tak po prostu – odparła Valerie. – Puf.

Zagryzła dolną wargę, żeby ukryć jej drżenie. Matkę, ojca, babkę i mnie ogarnęła na ten widok panika. Nie zdarzało nam się tak jawnie okazywać uczuć. Ulegaliśmy złości i sarkazmowi. Wszystko poza złością i sarkazmem stanowiło dla nas dziewiczy ląd. A już na pewno nie wiedzieliśmy, jak mamy rozumieć zachowanie Valerie. Valerie to królowa lodu. Nie wspominając o tym, że życie Valerie zawsze było doskonałe. Taka rzecz po prostu nie mogła jej się przytrafić.

W zaczerwienionych oczach mojej siostry błysnęły łzy.

– Możesz podać mi sos? – zwróciła się do babki.

Matka zerwała się z krzesła.

– Przyniosę ci ciepły z kuchni.

Drzwi zamknęły się za matką. Rozległ się wrzask i odgłos talerza uderzającego w ścianę. Odruchowo poszukałam wzrokiem Boba, ale Bob spał sobie pod stołem. Drzwi kuchni otworzyły się na oścież i do pokoju weszła spokojnym krokiem matka z sosjerką w dłoni.

– Jestem przekonana, że to chwilowe – oświadczyła. – Steve na pewno odzyska rozum.

– Myślałam, ze jesteśmy dobrym małżeństwem. Smacznie gotowałam. W domu było zawsze czysto. Ćwiczyłam na siłowni, żeby ładnie wyglądać. Obcięłam nawet włosy a la Meg Ryan. Nie rozumiem, co się stało.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: