– Żadnych narkotyków, dopóki tu mieszkasz – oznajmiłam.
– Hej, to ekstra – powiedział Księżyc. – Księżyc tak naprawdę nie potrzebuje prochów. Księżyc to użytkownik rekreacyjny.
Aha.
Dałam mu poduszkę i kołdrę, a sama poszłam do łóżka. O czwartej rano zbudził mnie telewizor grający w salonie. Poczłapałam tam w T-shircie i flanelowych bokserkach i popatrzyłam zmrużonymi oczami na Księżyca.
– Co się dzieje? Nie możesz spać?
– Zwykle śpię jak kamień. Ale nie znam otoczenia. Chyba za dużo tutaj wszystkiego. Czuję się kiepsko. Wiesz, o czym mówię? Niespokojny tu jestem.
– Tak. Coś mi się widzi, że potrzebujesz skręta.
– W celach zdrowotnych. W Kalifornii można dostać trawkę na receptę.
– Zapomnij o tym.
Wróciłam do sypialni, zamknęłam drzwi na klucz i przykryłam głowę poduszką.
Kiedy wstałam, była siódma, a Księżyc spał na podłodze. W telewizji leciały sobotnie kreskówki. Włączyłam ekspres do kawy, dałam Reksowi świeżej wody i trochę karmy, a potem wsadziłam do mojego nowego testera kronikę chleba. Kawowy aromat postawił Księżyca na nogi.
– Cześć – powiedział. – Co na śniadanie?
– Tost i kawa.
– Twoja babka zrobiłaby mi naleśniki.
– Mojej babki tu nie ma.
– Próbujesz uprzykrzyć mi życie, człowieku. Sama pewnie wzięłaś pączki, a dla mnie zostały tosty. Mówię o swoich prawach. – Nie wydzierał się co prawda, ale nie mówił też cicho. – Jestem istotą ludzką i mam swoje prawa.
– O jakich prawach mówisz? O prawie do naleśników? O prawie do pączków?
– Nie pamiętam.
Jezu.
Opadł na kanapę.
– To mieszkanie jest przygnębiające. Działa mi na nerwy. Jak ty tu możesz wytrzymać?
– Chcesz kawy czy czegoś innego?
– Tak! Chcę kawy, i to zaraz. – Jego głos wzniósł się o oktawę. Księżyc zdecydowanie wrzeszczał. – Nie będę czekał bez końca na kawę!
Postawiłam z hukiem kubek na szafce, nalałam kawy i przysunęłam mu. Potem zadzwoniłam do Morellego.
– Potrzebuję prochów – oznajmiłam. – Musisz mi dostarczyć prochów.
– Chodzi o antybiotyki?
– Nie. Chodzi o marihuanę. Wywaliłam wczoraj wszystkie jego prochy do ubikacji i teraz go nienawidzę. Kompletnie mu odbiło.
– Myślałem, że mamy go otrzeźwić.
– Nie warto. Wolę go, jak jest na haju.
– Nie ruszaj się stamtąd – powiedział tylko Morelli i odłożył słuchawkę.
– To lipna kawa, facetka – oświadczył Księżyc. – Potrzebuję brazylijskiej.
– Świetnie! Chodźmy po brazylijską.
Chwyciłam torbę i klucze i wypchnęłam Księżyca za drzwi.
– Hej, człowieku, muszę włożyć buty.
Przewróciłam oczami i westchnęłam głośno, podczas gdy Księżyc wskoczył z powrotem do mieszkania po buty. Wspaniale. Nie byłam na głodzie, a też mi odbiło. Jak przed okresem.