– Co jest, facetka? – spytał.
– Mała sprzeczka o miejsce na parkingu.
Skinął głową ze zrozumieniem.
– Rzecz w tym, żeby czekać na swoją kolej, no nie? – zauważył i wrócił do oglądania telewizji.
– Nie zostawisz go tutaj, prawda? – dopytywała się z niepokojem matka. – Nie zamieszka ze mną pod jednym dachem, co?
– Myślisz, że to możliwe? – spytałam pełna nadziei.
– Nie!
– To go chyba nie zostawię.
Angie odwróciła się od telewizora.
– To prawda, że pobiła cię starsza kobieta?
– To był wypadek – wyjaśniłam.
– Kiedy człowiek zostaje uderzony w głowę, cios doprowadza do obrzmienia mózgu. Zabija to komórki, które nie mogą się zregenerować.
– Nie za późno na telewizję?
– Nie muszę iść do łóżka, bo nie mam jutro szkoły – odparła Angie. – Nie zostałyśmy jeszcze zarejestrowane w tutejszym systemie edukacyjnym. Zresztą zawsze chodzimy późno spać. Mój ojciec miewał często kolacje w interesach. Wolno nam było na niego czekać.
– Tyle że teraz odszedł – dodała tonem wyjaśnienia Mary Alice. – Zostawił nas, żeby sypiać z naszą opiekunką. Widziałam raz, jak się całowali, i tata miał w kieszeni widelec, i ten widelec sterczał przez spodnie.
– Z widelcami tak czasem bywa – zauważyła babka.
Pozbierałam rzeczy swoje i Księżyca i ruszyłam do domu. Gdybym była w lepszej formie, podjechałabym do Jaskini Węża, ale musiałam z tym poczekać do następnego dnia.
– Więc powiedz mi jeszcze raz, dlaczego wszyscy szukają Eddiego DeChoocha? – spytał Księżyc.
– Szukam go, bo nie stawił się w sądzie. A policja go szuka, bo może być zamieszany w morderstwo.
– I myśli, że mam coś, co jest jego.
– Tak.
Obserwowałam go ukradkiem, prowadząc samochód, i zastanawiałam się, czy coś popuściło w jego głowie, czy wypłynie na powierzchnię jakaś ważna informacja.
– No więc jak myślisz? – spytał w końcu. – Czy Samantha z Czarownic potrafi robić te wszystkie sztuczki, jak nie rusza nosem?
– Nie – odrzekłam. – Sądzę, że musi ruszać nosem.
Księżyc zastanawiał się przez chwilę głęboko.
– Ja też tak sądzę.
Był poniedziałkowy ranek, a ja czułam się tak, jakby przejechała mnie ciężarówka. Na kolanie zrobił się strup, bolał mnie nos. Zwlokłam się z łóżka i pokuśtykałam do łazienki. Jezu! Miałam podbite oczy. Jedno bardziej od drugiego. Wlazłam pod prysznic i stałam pod nim może ze dwie godziny. Kiedy wygramoliłam się z kabiny, z nosem było lepiej, ale oko wyglądało gorzej. Spóźniona myśl. Dwie godziny pod prysznicem to nie najlepszy pomysł, kiedy człowiek ma świeżo podbite oko.
Wysuszyłam włosy i związałam je w koński ogon. Włożyłam tradycyjny strój – dżinsy i elastyczny T-shirt i udałam się do kuchni w poszukiwaniu śniadania. Od kiedy zjawiła się Valerie, matka była zbyt rozkojarzona, by odsyłać mnie do domu z nieśmiertelną torbą jedzenia, nie znalazłam więc w lodówce ciasta ananasowego. Nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i wrzuciłam do tostera kromkę chleba. W mieszkaniu panowała cisza. Było spokojnie. Miło. Zbyt miło. Zbyt spokojnie. Wyszłam z kuchni i rozejrzałam się. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Wszystko z wyjątkiem zmiętoszonej kołdry i poduszki na kanapie.
Cholera! Nie było Księżyca. Do diabła, do diabła, do diabła.
Pobiegłam do drzwi. Były zamknięte. Łańcuch wisiał luźno. Otworzyłam je i wyjrzałam. Żywej duszy na korytarzu. Zerknęłam przez okno w salonie i spenetrowałam parking. Ani śladu Księżyca. Ani śladu podejrzanych typów czy samochodów. Zadzwoniłam pod domowy numer Księżyca. Nikt nie podniósł słuchawki. Nabazgrałam na kartce, że niedługo wrócę i żeby na mnie poczekał. Może czekać na korytarzu albo włamać się do mieszkania. I tak wszyscy się do mnie włamują. Przykleiłam kartkę do drzwi wejściowych i ruszyłam w drogę.
Pierwszym przystankiem na trasie był dom Księżyca. W środku dwaj współlokatorzy. Księżyc nieobecny. Drugi przystanek, dom Dougiego. Tu też nic. Przejechałam obok klubu, domu Ziggy'ego i Benny'ego. Wróciłam do siebie. Ani śladu Księżyca. Zadzwoniłam do Morellego.
– Zniknął – powiedziałam. – Nie było go już, kiedy wstałam.
– Sprawa poważna?
– Owszem, poważna.
– Będę trzymał rękę na pulsie.
– Nie było żadnych, hm…
– Ciał wyrzuconych przez morze? Zwłok w kontenerach? Obciętych członków w skrzynce pocztowej? Nie. Nic się nie działo. Nic z tych rzeczy.
Odłożyłam słuchawkę i zadzwoniłam do Komandosa.
– Pomocy – zaczęłam bez zbędnych wstępów.
– Słyszałem, że oberwałaś wczoraj wieczorem od jakiejś starszej damy – powiedział Komandos. – Trzeba udzielić ci kilku lekcji samoobrony, dziecinko. Wizerunek człowieka cierpi, jak się dostaje od staruszki.
– Mam większe zmartwienia. Niańczyłam Księżyca, a on zniknął.
– Może zwyczajnie sobie poszedł.
– Może nie.
– Jeździ samochodem?
– Jego wóz stoi na moim parkingu.
Komandos milczał przez chwilę.
– Rozpytam się i dam ci znać. Zadzwoniłam do matki.
– Widziałaś przypadkiem Księżyca? – spytałam.
– Co? – wrzasnęła. – Co powiedziałaś?
Słyszałam w tle, jak Angie i Mary Alice biegają po domu. Darły się na siebie i chyba waliły w garnki.
– Co się tam dzieje? – krzyknęłam w słuchawkę.
– Twoja siostra poszła na spotkanie w sprawie pracy, a dziewczynki urządziły sobie paradę.
– Przypomina to bardziej trzecią wojnę światową. Pojawił się rano Księżyc?
– Nie widziałam go od zeszłego wieczoru. Jest trochę dziwny, nie sądzisz? Na pewno nie zażywa narkotyków?
Zostawiłam na drzwiach kartkę dla Księżyca i pojechałam do biura. Lula siedziała z Connie na jej biurku, obie obserwowały drzwi prowadzące do prywatnej jaskini Vinniego.
Connie skinęła na mnie, żebym była cicho.
– Joyce tam jest – wyjaśniła szeptem. – Siedzą już tak dziesięć minut.
– Szkoda, że nie byłaś od samego początku, kiedy Vinnie wydawał odgłosy jak krowa. Joyce chyba go doiła – poinformowała Lula.
Zza drzwi dobiegły ciche jęki i postękiwania. Nagle wszystko ucichło, a Lula i Connie nachyliły się wyczekująco.
– To mój ulubiony moment – wyznała Lula. – Teraz zaczynają się klapsy, a Joyce szczeka jak pies.
Nachyliłam się razem z nimi, nasłuchując klapsów i nie mogąc się doczekać, kiedy Joyce zacznie szczekać jak pies. Czułam się nieco zakłopotana, ale jakaś siła trzymała mnie w miejscu.
Ktoś pociągnął mnie za koński ogon. Komandos. Podszedł od tyłu i chwycił za włosy.
– Cieszę się, że tak intensywnie szukasz Księżyca.
– Cicho sza. Chcę usłyszeć, jak Joyce szczeka. Przyciągnął mnie do siebie, a ja poczułam, jak przenika mnie powoli ciepło jego ciała.
– Nie wiem, czy warto na to czekać, dziecinko.
Rozległy się klapsy, potem pisk, wreszcie zapadła cisza.
– No, była niezła zabawa – oświadczyła Lula. – Ale za przyjemność trzeba zapłacić. Joyce wchodzi tam tylko wtedy, kiedy czegoś chce. A jest w tej chwili tylko jedna sprawa do wzięcia.
Spojrzałam na Connie.
– Eddie DeChooch? Vinnie chyba nie przekazałby Eddiego Joyce, co?
– Zwykle upada tak nisko, kiedy odchodzi zabawa w konie – zapewniła.
– Racja, koński seks to coś ekstra – dodała Lula.
Drzwi od gabinetu otworzyły się gwałtownie i ze środka wypadła Joyce.
– Potrzebuję dokumentów w sprawie DeChoocha – oświadczyła bez ogródek.
Ruszyłam na nią, ale Komandos wciąż trzymał mnie za włosy, więc nie zdołałam się do niej zbytnio zbliżyć.
– Vinnie! – wrzasnęłam. – Chodź tutaj.
Drzwi prowadzące do wewnętrznego pokoju za gabinetem zatrzasnęły się z hukiem i rozległ się zgrzyt zamka.
Lula i Connie popatrzyły ze złością na Joyce.
– Zebranie dokumentów trochę potrwa – uprzedziła Connie. – Może nawet kilka dni.
– Nie ma sprawy, jeszcze tu wrócę – zapewniła Joyce i spojrzała na mnie. – Ładne oko. Bardzo atrakcyjne.
Zamierzałam odstawić następny numer z Bobem na jej trawniku. Może nawet zdołałabym przekraść się do środka domu i zapaskudzić łóżko.
Komandos puścił moje włosy, ale wciąż trzymał mi dłoń na szyi. Starałam się zachować spokój, ale ten cielesny kontakt odczuwałam nawet między palcami u stóp.
– Żaden z moich informatorów nie widział nikogo odpowiadającego rysopisowi Księżyca – powiedział Komandos. – Myślę, że warto by przedyskutować sprawę z Dave'em Vincentem.
Lula i Connie popatrzyły na mnie.
– Co się stało z Księżycem?
– Zniknął – odparłam. – Jak Dougie.