Z braku czegoś lepszego do roboty pojechałam do siebie. Niebo zaciągnęło się chmurami i wkrótce zaczął padać lekki deszczyk. Było późne popołudnie, a ja czułam się nieco zdegustowana historią z Loretta Ricci. Postawiłam wóz na parkingu, szłam przez podwójne szklane drzwi, prowadzące do małego holu, i wjechałam na piętro. Weszłam do mieszkania i od razu ruszyłam w stronę migającego światełka na mojej sekretarce.
Pierwsza wiadomość była od Morellego. “Zadzwoń do mnie". Nie brzmiało to zbyt przyjaźnie.
Druga pochodziła od mojego przyjaciela, Księżyca. “Hej, mała. Tu Księżyc". I nic więcej. Żadnej informacji.
Trzecia wiadomość była od mojej matki. “Dlaczego ja? – pytała. – Dlaczego to moja córka musi znajdować zwłoki? Gdzie popełniłam błąd? Córka Emily Beeber nigdy nie znajduje zwłok. Córka Joannę Malinoski nigdy nie znajduje zwłok. Dlaczego ja?".
Wieści rozchodzą się po Burg szybko.
Czwarta i ostatnia wiadomość też była od matki. “Szykuję na kolację kurczaka, na deser będzie ciasto ananasowe. Postawię dodatkowy talerz, na wypadek gdybyś nie miała nic do roboty".
Matka zagrała nieczysto z tym ciastem.
Chomik Rex spał w swojej puszce po zupie, jego klatka stała na blacie szafki kuchennej. Postukałam w ściankę klatki i zawołałam “cześć", ale nawet nie drgnął. Odpoczywał po ciężkiej nocy, spędzonej na dreptaniu w swoim diabelskim młynie.
Zastanawiałam się, czy nie oddzwonić do Morellego, ale dałam sobie spokój. Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, skończyło się na wrzaskach. Po spędzeniu popołudnia z panią Ricci nie miałam siły drzeć się na Morellego.
Poczłapałam do sypialni i opadłam na łóżko, żeby spokojnie pomyśleć. Myślenie często przypomina drzemkę, choć cel jest odmienny. Byłam właśnie zanurzona głęboko w rozważaniach, kiedy zadzwonił telefon. Nim wydobyłam się z transu myślowego, po drugiej stronie linii telefonicznej nie było już nikogo, tylko jeszcze jedna wiadomość od Księżyca.
,Jak rany" – powiedział. To wszystko. Ani słowa więcej.
Księżyc jest znany z tego, że eksperymentuje z farmaceutykami, i przez większość życia zachowywał się bezsensownie. Najlepiej go zignorować.
Wsunęłam głowę do lodówki i znalazłam słoik oliwek, trochę zbrązowiałej, oślizgłej sałaty i pomarańczę z niebieskawym nalotem. Butelkę piwa. I ani okruszka ciasta.
Ciasto ananasowe znajdowało się kilka kilometrów dalej, w domu moich rodziców. Sprawdziłam pasek przy lewisach. Brak zapasu. Prawdopodobnie nie potrzebowałam ciasta.
Wypiłam piwo i zjadłam kilka oliwek. Niezłe, ale to nie ciasto. Westchnęłam z rezygnacją. Zamierzałam ulec. Pragnęłam ciasta.
Matka i babka stały w drzwiach, kiedy podjechałam do krawężnika. Babcia Mazurowa wprowadziła się do rodziców, kiedy dziadek Mazur wybrał się z wiaderkiem monet ćwierć dolarowych do jednorękiego bandyty w niebie. W zeszłym miesiącu babka zdała wreszcie egzamin na prawo jazdy i kupiła sobie czerwoną corvettę. Potrzebowała dokładnie pięciu dni, by stracić uprawnienia z powodu nagminnego przekraczania dozwolonej prędkości.
– Kurczak na stole – oświadczyła matka. – Mieliśmy właśnie siadać.
– Masz szczęście, że obiad się opóźnił – zauważyła babka. – Telefony się urywały. Historia z Lorettą Ricci to sensacja. – Zajęła miejsce przy stole i strzepnęła serwetkę. – Choć nie byłam specjalnie zaskoczona. Już dawno powiedziałam sobie, że Lorettą prosi się o kłopoty. Paliła się do romansu, słowo daję. Dostała szału po śmierci Dominica. Taki z niej numer.
Ojciec siedział u szczytu stołu i wyglądał tak, jakby chciał się zastrzelić.
– Skakała od jednego chłopa do drugiego na spotkaniach emerytów – ciągnęła babka. – I słyszałam, że była naprawdę napalona.
Mięso stawiano najpierw przed moim ojcem, wziął więc pierwszy kawałek. Matka, jak sądzę, wykoncypowała sobie, że jeśli ojciec zabierze się od razu do jedzenia, to nie będzie miał już takiej ochoty rzucić się na babkę i udusić jej.
– Jak kurczak? – dopytywała się matka. – Nie za suchy?
Ależ skąd, zapewniali wszyscy, kurczak nie jest suchy. Kurczak jest w sam raz.
– Oglądałam w zeszłym tygodniu program telewizyjny o pewnej kobiecie – zaczęła babka. – Ta kobieta była całkiem zwariowana i okazało się, że jeden z mężczyzn, z którym flirtowała, to kosmita. I ten kosmita zabrał tę kobietę do swojego statku kosmicznego i robił z nią, co chciał.
Ojciec pochylił się nad talerzem i wymamrotał coś niezrozumiale, uchwyciłam tylko słowa “stary, zwariowany nietoperz".
– A co z Lorettą i Eddiem DeChoochem? – spytałam. – Myślisz, że się widywali?
– Nic o tym nie wiem – odparła babka. – O ile mogłam się zorientować, Loretta lubiła gorących chłopaków, a Eddie DeChooch nie dawał rady podnieść malucha. Poszłam z nim kilka razy i ten jego ptaszek był martwy jak trup. Obojętne, czego bym próbowała, nic się nie działo.
Ojciec spojrzał na babkę i kawałek mięsa wypadł mu z ust.
Matka siedziała po drugiej stronie stołu czerwona jak burak. Wciągnęła głośno powietrze i przeżegnała się.
– Jezu Chryste.
Bawiłam się widelcem.
– Jeśli teraz wyjdę, to pewnie nie dostanę ciasta ananasowego? – spytałam.
– Do końca życia – odparła matka.
– No więc jak wyglądała? – chciała koniecznie wiedzieć babka. – W co była ubrana? Jaką miała fryzurę? Doris Szuch mi mówiła, że widziała Lorettę wczoraj po południu w sklepie spożywczym, więc nie mogła być jeszcze tak całkiem nadgniła i zarobaczona.
Ojciec sięgnął po nóż do mięsa, ale matka powstrzymała go stalowym spojrzeniem, które mówiło: nawet o tym nie myśl.
Ojciec pracował na poczcie, teraz jest na emeryturze. Jeździ jako taksówkarz na pół etatu, kupuje tylko amerykańskie samochody i wypala za garażem cygara, kiedy matki nie ma w domu. Nie sądzę, by naprawdę mógł pchnąć babkę nożem do mięsa… choć gdyby udławiła się kością od kurczaka, to nie wiem, czy byłby z tego powodu bardzo nieszczęśliwy.
– Szukam Eddiego DeChoocha – poinformowałam babkę. – Nie stawił się w sądzie. Jak myślisz, gdzie może się ukrywać?
– Przyjaźni się z Ziggym Garyeyem i Bennym Collucim. Jest jeszcze jego siostrzeniec, Ronald.
– Sądzisz, że wyjedzie z kraju?
– Dlatego że przedziurawił Lorettę? Chyba nie. Wcześniej też był oskarżany o morderstwa, a nie wyjechał. Nic mi przynajmniej o tym nie wiadomo.
– Nienawidzę tego – wtrąciła się do rozmowy matka. – Nienawidzę, kiedy moja córka ściga morderców. Dlaczego, na Boga, Vinnie akurat tobie to zlecił? – Spojrzała gniewnie na ojca. – Frank, on jest z twojej rodziny. Musisz z nim pomówić. I dlaczego, Stephanie, nie możesz bardziej przypominać swojej siostry? – zwróciła się do mnie matka. – Jest szczęśliwa w małżeństwie i ma dwoje ślicznych dzieci. Nie ugania się za mordercami i nie znajduje zwłok.
– Stephanie jest prawie szczęśliwa w małżeństwie – zauważyła babka. – Zaręczyła się w zeszłym miesiącu.
– Widzisz pierścionek na jej palcu? – spytała matka.
Wszyscy spojrzeli na mój goły palec.
– Nie chcę o tym mówić – oświadczyłam.
– Myślę, że Stephanie ciągnie do kogoś innego – wyjaśniła babka. – Sądzę, że robi słodkie oczy do tego drugiego gościa, tego Komandosa.
Ojciec zastygł z widelcem wbitym w górę ziemniaków.
– Łowcy nagród? Czarnego faceta?
Mój ojciec był dość zacofany, jeśli chodzi o powszechną równość. Nie ozdabiał co prawda murów kościelnych swastykami ani też nie dyskryminował mniejszości narodowych, ale po prostu, pomijając matkę, jeśli ktoś nie był Włochem, to – według ojca – czegoś mu brakowało.
– To Amerykanin kubańskiego pochodzenia – wyjaśniłam.
Matka przeżegnała się powtórnie.