Campion odwrócił się od biurka.

– Czy coś przede mną ukrywasz? – spytał krótko.

Miejsca, gdzie Lugg miał kiedyś brwi, podniosły się, żeby się spotkać na nagiej kopule czoła. Złożył swoją kamizelkę z niezwykłą starannością.

– Niektórych uwag nie słyszę – powiedział z godnością. – Właśnie składam rzeczy. Wszystko w porządku. Napisałem już swoje ogłoszenie.

– Swoje co?

– Swoje ogłoszenie. „Prawdziwy dżentelmen szuka ciekawej pracy. Godne zaufania referencje. Pożądani pracodawcy utytułowani." Coś w tym stylu. Nie mogę z panem jechać, szefie. Nie chciałbym stać się powodem międzynarodowego konfliktu,.

Campion usiadł, żeby raz jeszcze przeczytać list.

– Kiedy przyszedł?

– Z ostatnią pocztą, dziesięć minut temu. Pokażę panu kopertę, jeśli pan ma wątpliwości.

– Czy Renee Roper mogła go namówić do tego?

– Trzydzieści pięć lat temu nie wyswatała mu naszej Beatt, jeśli o to panu chodzi. – W głosie Lugga brzmiała pogarda. – Niech się pan tak nie denerwuje. To zwykły zbieg okoliczności, drugi, jaki się panu zdarza w związku z tą hecą z Palinode'ami. W żadnym wypadku niech się pan nie przejmuje. Nie ma po temu powodów. Co pana obchodzi Jas?

– To ta trzecia wrona, jeśli cię to bardzo interesuje – stwierdził Campion i po chwili twarz mu się rozjaśniła.

3. Tacy staroświeccy i zupełnie niezwykli

Inspektor policji czekał w pokoju na piętrze,,Gospody Pod Płatnerzem", dyskretnej, staroświeckiej piwiarni na jednej z bocznych uliczek swej dzielnicy.

Campion spotkał się z nim tutaj kilka minut po ósmej, tak jak to ustalił nadinspektor. W głosie Yeo, z którym rozmawiał przez telefon, brzmiała ulga i zadowolenie.

– Od razu wiedziałem, że pan w końcu ulegnie – powiedział z radością. – Niełatwo zmienić swoją naturę. Niebiosa nam pana zesłały – nie mówiąc już o władzy zwierzchniej – do tej sprawy. Zawiadomię zaraz Charlie'go Luke'a. Najlepiej, jak się pan z nim spotka w tej gospodzie na Edwards Place. Z pewnością polubi pan tego chłopca.

I teraz kiedy Campion po drewnianych schodach wszedł na górę i znalazł się na wykładanym lakierowanym drewnem pięterku tuż nad dużym, okrągłym barem, jego oczy spoczęły na synu Billa Luke'a. Inspektor był mocno zbudowanym mężczyzną. Siedząc na brzegu stołu z rękami w kieszeniach, z kapeluszem nasuniętym na oczy, z muskularni rozsadzającymi cywilne ubranie, wyglądem swym przypominał gangstera. Miał ciemną cerę, żywą twarz, wydatny nos, wąskie, bystre oczy i uśmiech świadczący o gwałtownym usposobieniu.

Wstał natychmiast z wyciągniętą ręką.

– Bardzo miło mi pana poznać – powitał Campiona ze sztuczną uprzejmością.

Każdy inspektor jest jedynym i absolutnym władcą swego rejonu aż do momentu, w którym wydarzy się coś niezwykle interesującego, bowiem wtedy jego zwierzchnik w Scotland Yardzie zwykle uważa za swój obowiązek wysłać mu pomoc i choć inspektor z pewnością lepiej orientuje się w swoim terenie, musi się podporządkować. Campionowi zrobiło się go żal.

– No, chyba nie tak bardzo – powiedział rozbrajająco. – Z iloma morderstwami w rodzinie Palinode'ów miał pan do tej pory do czynienia?

W wąskich oczach Luke'a zapalił się błysk i Campion uświadomił sobie, ze jego rozmówca jest młodszy, niż przypuszczał: trzydzieści cztery, najwyżej trzydzieści pięć lat. Jak na pełnioną funkcję wiek zaskakująco młody.

– Najpierw, czego się pan napije? – Luke nacisnął pękaty dzwonek stojący na stole. – Musimy pozbyć się Mamy Chubb z zasięgu słuchu, a wtedy wszystko panu dokładnie opowiem.

Właścicielka obsługiwała ich sama. Była to niewysoka kobieta o bystrych -oczach, energiczna, o uprzejmej, znużonej twarzy i siwych włosach zwiniętych pod siatką w wymyślne sploty.

Skinęła głową Campionowi, nie patrząc na niego i odeszła zainkasowawszy należność.

– A teraz – powiedział Charlie Luke przymknąwszy oczy, a w jego głosie zabrzmiał cień prowincjonalnego akcentu. – Nie wiem, co pan słyszał, ale pokrótce opowiem panu to, co ja wiem. Wszystko zaczęło się od biednego starego doktora Smitha.

Campion nigdy nie słyszał o tym właśnie lekarzu, ale nagle znalazł się on z nimi w pokoju. Postać ta nabrała kształtu jak portret pod dotknięciem ołówka.

– Dosyć wysoki, starszy jegomość – no, nie taki znowuż stary, pięćdziesiąt pięć, ożeniony z sekutnicą. Przepracowany. Przewrażliwiony. Codziennie rano wychodzi z domu zupełnie zagderany i idzie do swego gabinetu we frontowym sklepie z witryną przypominającą zupełnie pralnię. Zgarbiony. Plecy jak u wielbłąda. Obwisłe spodnie wypchane na siedzeniu. Głowa pochylona do przodu jak u żółwia, lekko chwiejąca się. Zmęczone zaczerwienione oczy. Porządny człowiek. Dobry Może nie tak lotny jak inni lekarze (nie ma na to czasu), ale dobry fachowiec, Stara szkoła, choć nie kończył znanej uczelni z tradycjami. Sługa swego powołania, o czym zawsze pamięta. Nagle zaczął dostawać listy na temat trucizny. To nim wstrząsnęło.

Charlie Luke mówił urywanymi zdaniami, na ogół bez orzeczenia, chaotycznie, ale w tym mówieniu brało udział całe ciało. Kiedy opisywał, jak bardzo zgarbiony jest doktor Smith. jego własne plecy się pochyliły. Kiedy wspomniał o wystawie sklepu, oddał jej kształt gestem rąk. Jego dobitna relacja uwypuklała fakty

Campion został zmuszony do tego, by dzielić zaniepokojenie doktora. Opowieść Luke'a toczyła się jak lawina.

– Całą ohydę tego przedstawię później – powiedział. – Na początek tylko zarys. – Znowu był sobą, szybko formułując słowa, podkreślając je gestami rąk. – Zwykłe wstrętne anonimy. Mają w sobie posmak czegoś anormalnego. Nasuwają przypuszczenie, że pisze je kobieta, nie tak niewykształcona, jakby to wynikało z pisowni. W listach tych oskarża się doktora o ułatwienie morderstwa. To, że zamordowana stara kobieta, Ruth Palinode, została pochowana i nikt o nic nie pytał, to wina doktora. Doktor powoli zaczyna się orientować. Podejrzewać, że pacjenci mogą też dostawać takie listy. W luźnych uwagach doszukuje się ukrytego sensu. Biedaczysko zaczyna rozmyślać. Zastanawiać się nad objawami choroby tej starej kobiety. Cholernie Jest przerażony. Opowiada o tym żonie, która to wykorzystuje, by go dręczyć. Znajduje się u progu -załamania nerwowego, idzie do kolegi-lekarza, który nakłania go, żeby,nas zawiadomił. Cała sprawa zostaje mi przekazana..:

Wciągnął głęboko powietrze, a potem łyk whisky z wodą sodową.

– „Dobry Boże, wiesz chłopcze", powiada do mnie, „to mógł być arszenik. Nigdy nie pomyślałem o otruciu". „Panie doktorze", ja na. to, „może to tylko takie gadanie. W każdym razie ktoś się tym bardzo niepokoi. Dowiemy się, kto to taki, i całą sprawę wyjaśnimy". A teraz zajmijmy się Apron Street.

– Słucham uważnie – powiedział Campion starając się ukryć wielkie podniecenie. – Chodzi o dom Palinode'ów?

– Jeszcze nie. Najpierw trzeba zająć się samą ulicą. Ulica bardzo ważna. Raczej wąska, niewielka. Po obu stronach małe sklepiki. Na jednym końcu kaplica jakiegoś bractwa religijnego, obecnie Teatr Tespisa, z ambicjami, nieszkodliwy; na drugim końcu Portminster Lodge – dom Palinode'ów. W ostatnich trzydziestu latach dzielnica ta bardzo podupadła, a wraz z nią i Palinode'owie. Teraz pewna podstarzała aktorka rewiowa wynajmuje w tym.domu pokoje. Hipoteka wygasła, ona odziedziczyła pewną sumę, a że jej własny dom został zbombardowany, więc się przeniosła ze swoimi starymi lokatorami na Apron Street i wzięła pod swe skrzydła rodzinę Palinode'ów.

– Panna Ropep to moja dobra znajoma z dawnych lat.

– Doprawdy? – Jasne szparki oczu rozszerzyły się wyraźnie. – A więc niech mi pan w takim razie coś powie: czy ona mogłaby pisać te listy?

Brwi Campiona uniosły się nad okularami.

– Trudno mi powiedzieć, na tyle dobrze jej nie znam – mruknął. – Sądzę raczej, że nie byłaby zdolna do tego.

– I ja tak myślę, ja… ja… jestem dla niej pełen podziwu – w głosie Luke'a brzmiała szczerość. – Ale nigdy nie wiadomo, prawda? – Wyciągnął swoją potężną dłoń. – Tak się zastanowić. Samotna kobieta, szczęśliwe życie minęło, nic tylko harówka, nuda, z pewnością nienawiść tych starych pryków. Może zwracają się do niej per „moja dobra kobieto", a ona.stara się utrzymać ten dom na poziomie. – Urwał. – Niech pan nie myśli, że oskarżam ją o coś – powiedział impulsywnie. – Każdy z nas ma w duszy jakieś ciemne zakamarki. I mnie się wydaje, że po prostu okoliczności ujawniają je. Wcale nie stawiam zarzutów tej biedaczce, po prostu chciałbym wiedzieć. Może miała zamiar pozbyć się całej tej budy i nie wiedziała, jak to zrobić. A może straciła głowę dla doktora i chciała mu dokuczyć. Oczywiście na to jest trochę za stara.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: