Potem na autostradę Santa Monica.

Potem na autostradę San Diego. W kierunku południowym.

Potem zjechał z autostrady, a ja za nim. Okolica wyglądała znajomo. Trzymałem się kilkadziesiąt metrów za nim. Miałem nadzieję, że nie spogląda zbyt często do lusterka.

Potem zobaczyłem, że zwalnia, podjeżdża do krawężnika i staje. Zaparkowałem nieco dalej i nadal go obserwowałem.

Wysiadł z wozu, minął kilka domów, rozejrzał się i przeszedł przez jezdnię. Zatrzymał się, znów rozejrzał i wszedł na schodki wiodące do pewnego domu. Stanął na ganku, rozejrzał się i zapukał. Dom był duży i wyglądał znajomo.

Drzwi się otworzyły i Celinę wszedł do środka.

Przejechałem wolno obok domu. Poznałem, że właśnie tu mieszka Al Ed Upek. Była dopiero 2.30. Czerwony mercedes Cindy stał zaparkowany na podjeździe.

Okrążyłem kwartał i zatrzymałem wóz na poprzednim miejscu.

Pomyślałem, że upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu. Dobiorę się i do Celine'a, i do tyłka Cindy.

Dam im trochę czasu. 10 minut.

Kiedy byłem w podstawówce, mieliśmy nauczycielkę, która zapytała: „Kim chcecie być, jak dorośniecie?” Większość chłopaków twierdziła, że strażakami. Kretyni, przecież można się poparzyć. Kilku oświadczyło, że chce zostać lekarzami albo prawnikami, ale nikt nie powiedział: „Chcę być detektywem”. No a teraz ja byłem detektywem. Aha, kiedy podeszła do mnie, to bąknąłem: „Nie wiem…”

10 minut minęło. Chwyciłem kamerę wideo, zatrzasnąłem kopniakiem drzwi wozu i ruszyłem w stronę domu. Czując, że lekko drżę, wciągnąłem głęboko powietrze i wbiegłem na ganek. Zamek nie nastręczał kłopotu. W ciągu 45 sekund dostałem się do środka.

Idąc przez hali usłyszałem głosy. Podszedłem do drzwi. Byli po drugiej stronie. Słyszałem ich. Mówili cicho. Przyłożyłem ucho.

Dobiegł mnie głos Celine'a.

– Nie ma co się wahać… nie ma co się zastanawiać, kiedy się czegoś pragnie…

– Ale… – to był głos Cindy – sama nie wiem… A jeśli Al się dowie?

– Nigdy się nie dowie…

– Al bywa gwałtowny…

– Nigdy się nie dowie. Trzeba myśleć o swoim szczęściu…

– Tak, wiem – powiedziała Cindy. – Wiem, że właśnie tego pragnę…

– Więc nie wolno wahać się dłużej…

Odczekałem kilka sekund, po czym kopniakiem otworzyłem drzwi i wycelowałem kamerę. Była włączona, obraz miał dobrą ostrość.

Siedzieli przy stoliku i wyglądało na to, że Cindy zabiera się do podpisania jakichś dokumentów. Podniosła głowę i zaczęła krzyczeć.

– O, kurwa! – zakląłem.

Opuściłem kamerę.

– Co tu, u licha, się dzieje? – spytał Celinę. – Co to za typ?

– Nigdy go nie widziałam na oczy!

– A ja tak – oznajmił Celinę. – Kręci się po antykwariacie i zadaje głupie pytania.

– Wezwę policję! – zawołała Cindy.

– Chwileczkę! Mogę wszystko wyjaśnić!

– Mam nadzieję – oświadczyła.

– Ja też – dodał Celinę.

Nie wiedziałem, od czego zacząć. Stałem bez słowa.

– Dzwonię na policję. Już!

– Chwileczkę – powiedziałem. – Wynajął mnie pani mąż, Al Ed Upek. Jestem detektywem.

– Wynajął cię? Po co??

– Żebym dobrał się pani do tyłka.

– Żebyś dobrał mi się do tyłka?!

– Tak, przyłapał panią na gorącym uczynku!

– Przecież ja jestem tylko agentem ubezpieczeniowym! – zaprotestował Celinę. – Namawiałem tę panią do kupna polisy, kiedy wparował pan z kamerą!

– Przepraszam, to pomyłka. Proszę pozwolić mi ją naprawić!

– A jak, do cholery, zamierzają pan naprawić? – spytał Celinę.

– Jeszcze nie wiem. Bardzo mi przykro. Ale coś wymyślę, obiecuję.

– To jakiś przygłup – stwierdziła Cindy. – Imbecyl!

– Przepraszam. Już sobie idę. Zadzwonię.

– Nie ruszaj się! Oddamy cię w ręce policji! – oznajmiła Cindy.

– Muszę iść, spieszy mi się – powiedziałem.

– O nie, nic z tego! – zawołała Cindy. – Nigdzie nie pójdziesz!

Nacisnęła przycisk dzwonka w chwili, kiedy wykonałem krok w stronę drzwi. Natychmiast stanęła w nich wierna kopia King Konga. Facet był ogromny. Ruszył wolno na mnie.

– Hej, mały, chcesz cukierka? – zapytałem.

– To ciebie schrupię, gnojku!

– A może chcesz jakąś zabawkę? Czym lubisz się bawić?

King Kong zignorował moje pytania. Zwrócił się do Cindy.

– Mam go zabić?

– Nie, Brewster. Ale załatw tak, żeby przez pewien czas nie mógł chodzić.

– Już się robi.

Był coraz bliżej.

– Słuchaj, Brewster, na kogo głosowałeś podczas ostatnich wyborów prezydenckich?

– Hę?

Zatrzymał się, żeby się zastanowić.

Z całej siły cisnąłem kamerę w stronę jego ukochanej zabawki. Idealnie trafiłem w cel. Facet zgiął się wpół, chwytając się za krocze.

Podbiegłem, złapałem kamerę i wyrżnąłem go w kark. Usłyszałem trzask pękającego obiektywu.

King Kong przewrócił się. Padł nieprzytomny twarzą na kanapę. Połowa jego cielska leżała na kanapie, reszta na podłodze.

Podniosłem szczątki kamery.

Spojrzałem na Cindy.

– I tak dobiorę ci się do tyłka – powiedziałem.

– Ten facet jest stuknięty! – zawołała.

– Chyba ma pani rację – oświadczył Celinę.

Obróciłem się na pięcie i czym prędzej wyszedłem.

Kolejny zmarnowany dzień.

15

Nazajutrz tkwiłem w biurze. Znalazłem się w ślepym zaułku. Miałem za sobą straszną noc. Upiłem się w nadziei, że zdołam zasnąć. Ale moje mieszkanie ma za cienkie ściany. Słyszałem każde słowo sąsiadów…

– Hej, kochanie, moja tubka pełna jest białego kremu, musimy trochę wycisnąć, bo jeszcze gotowa pęknąć!

– Niedoczekanie twoje!

– Przecież jesteś moją żoną!

– Nie podobasz mi się.

– Hę? Od kiedy?! Nigdy dotąd mi tego nie mówiłaś.

– Od teraz!

– Ale ja nie wytrzymam, kochanie! Sperma zaraz zacznie tryskać mi uszami! Musisz coś zrobić!

– Radź sobie sam, mądralo!

– Dobra, dobra. Gdzie jest kotka?

– Kotka?! Pusia?!

– Gdzie jest ta cholerna kocica? Przed chwilą tu była!

– Ani się waż, ty sukinsynu, ani się waż tknąć Pusię!

Upiłem się, ale nadal nie byłem w stanie zasnąć. Chlałem i chlałem. Wszystko na nic.

A teraz, jak już mówiłem, był ranek i siedziałem w biurze. Czułem się zupełnie bezużyteczny. Do niczego. Po świecie chodziły miliardy kobiet, ale żadna nie kierowała się do moich drzwi. Dlaczego? Byłem pechowcem. Byłem prywatnym detektywem, który nie umiał rozwiązać ani jednej sprawy.

Obserwowałem muchę wędrującą po biurku i szykowałem się, żeby wyekspediować ją w mrok.

Nagle miałem przebłysk.

Aż zerwałem się z fotela. Celinę sprzedawał Cindy polisę ubezpieczeniową! Ubezpieczała na życie Upka! Zamierzali go załatwić i upozorować wszystko tak, żeby jego śmierć wyglądała na nieszczęśliwy wypadek! Razem to uknuli. Miałem ich w garści. Trzymałem Celine'a za jaja, a Cindy… No, jej zamierzałem dobrać się do tyłka. Al Ed Upek był w tarapatach. Pani Śmierć chciała Celine'a. Czerwonego Wróbla jeszcze nie odnalazłem. Ale znów posuwałem się do przodu. Coś się działo. Wyjąłem rękę z kieszeni i podniosłem słuchawkę. Po czym ją odłożyłem. No bo do kogo, kurwa, miałem zadzwonić? Do zegarynki? Al Ed Upek był w tarapatach. Musiałem się zastanowić, co dalej. Próbowałem się skupić. Mucha wciąż wędrowała po biurku. Zwinąłem „Informator wyścigowy” i huknąłem w blat; spudłowałem. Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna.

Usiadłem w fotelu. Rodzisz się, żeby umrzeć. Żeby żyć jak szczur. Gdzie były tancerki z rewii? Dlaczego czułem się jak na własnym pogrzebie?

Drzwi otworzyły się. W progu stał Celinę.

– Spodziewałem się. Spodziewałem się tej wizyty – oznajmiłem.

– Stara śpiewka – rzekł.

– Nigdy nie pukasz?

– Czasami. Masz coś przeciwko temu, że usiądę?

– Mam, ale nie krępuj się.

Wsadził łapę do mojego pudełka cygar, wyjął jedno, ściągnął celofan, odgryzł koniec, wyjął zapalniczkę, pstryknął, przyłożył ogień, zaciągnął się, wypuścił imponującą chmurę dymu.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: