Na szczęście nie wyrwała mnie ze snu, byłam już mniej więcej przytomna.
– Nie był. Bo co?
– Bo otóż intryguje mnie jedna myśl. Jeśli nie on we własnej osobie, to kto? Komu zaufał do tego stopnia, że powiedział mu o największym diamencie świata i jeszcze pozwolił go znaleźć? Syna ma? Nie, za młody. Krewnego w Polsce…? W jakiej Polsce, to był jubiler francuski!
Gapiłam się na nią, z trudem zbierając myśli.
– Może ożenił się w Ameryce z polskim pochodzeniem i miał tu rodzinę – powiedziałam niepewnie.
– Bzdura. Może powiedziałby rodzonemu bratu, ale nikomu więcej. Diament ukrył, głowę daję. Czego zatem kazał mu szukać?
Odpowiedź na to pytanie przyszła mi do głowy dokładnie w momencie, kiedy ona nie strzymała i wyjawiła swój pogląd.
– Sakwojażyka, idiotko! – rzekła z triumfem. – Natchnienie na mnie spłynęło i głowę daję! Pradziadek mu to wmówił, w Noirmont nie znalazł, bo nie interesowały go kapelusze, przyjechał szukać tutaj i być może z nadzieją, że to ścierwo ciągle tam tkwi! Wierzył w uczucia Antosi!
– Taki kretyn? – spytałam z powątpiewaniem.
– Moja droga, obie dobrze wiemy, że głupota mężczyzny nie ma granic! – Zastanowiła się przez chwilę i dodała: – Głupota kobiety też…
Opuściła mój pokój równie nagle, jak się do niego wdarła, pozostawiając mi szerokie pole do myślenia.
Pół dnia minęło, kiedy życie udowodniło inteligencję mojej siostry.
W czasie obiadu uzyskałyśmy sensacyjną informację. Po okolicy rozeszła się nagle wieść, że w dawnym pałacu Przyleskich ostatnio zaczęło straszyć.
Wiedzę w tej kwestii zdobyli, wspólnym wysiłkiem, Jędruś, Henio i Marta. Jeden taki, Antoś Bartczaków, życiowy chłopiec, popadł nagle w duży stres i zanim zdążył się opanować, parę słów mu się wyrwało. Na własne oczy w przyleskim pałacu zobaczył ducha, jakby podwójnego. Gdyby zjawa była pojedyncza, uznałby w niej zwykłą i żywą jednostkę ludzką, ale nie ma siły, była podwójna, a trzeźwy tam poszedł, jak świnia. I ruszała się, jakoś okropnie, prosto ku niemu.
Zważywszy, iż Antoś Bartczaków metafizycznych skłonności w życiu nie przejawiał i prezentował raczej głęboką niewiarę w zjawiska nadprzyrodzone, wszyscy mu uwierzyli. W stresie trwał krótko, zaledwie jakieś dwie godziny, przeszło mu po półlitrze, ale przez te dwie godziny dość dużo zdążył powiedzieć. Henio, jako przyjmujący pacjentów lekarz, uzyskał tej wiedzy najwięcej, pracował bowiem, w razie potrzeby, nawet w weekendy i dni świąteczne. Marta dowiedziała się od męża, któremu nie poskąpił zwierzeń kumpel Antosia, biorący mieszankę do motoru, a Jędruś, cieszący się w okolicy ogromnym poważaniem, przycisnął ofiarę ducha na końcu. Wrażenie ów duch uczynił na Antosiu tak potężne, że wyznał całą prawdę.
Owszem, zgadzało się, był tu niedawno jeden taki, żaden obcy, nasz, który polecił mu poszukać w przyleskim pałacu na strychu jakiejś pamiątkowej głupoty. Zapłacił nieźle, a obiecał zapłacić znacznie więcej, jeśli to barachło dostanie. Barachło miało przedstawiać taką niedużą torbę, trochę jakby pederastkę współczesną, ale bardzo starą i niegdyś żółtą. Żółtość to ona dawno straciła, ale powinna być z prawdziwej skóry. Zakazał zaglądać do środka i uczciwie powiedział dlaczego. Otóż w owej starożytnej pederastce powinna się znajdować niezmiernie straszna, średniowieczna trucizna i samo otwarcie mogło człowieka wykosić, jeśli nie na miejscu, to góra po dwóch tygodniach. Chce robić za samobójcę, niech otwiera, nikt go za rękę chwytał nie będzie, ale otwarcie będzie znaczne i nie tylko zdechnie, ale żadnych pieniędzy nie dostanie, bo substancja w dużym stopniu uleci. O substancję zaś zleceniodawcy chodzi.
Trucizny, zabytkowe i modernę, to Antoś miał w odwłoku, ale połaszczył się na zapłatę. Otwierać nie zamierzał, na wszelki wypadek nawet kupił rękawiczki, parę razy tam poszedł, przedmiotu nie znalazł i z całą pewnością więcej nie pójdzie. Dużo zniesie, ale podwójny duch to dla niego za wiele, a duch z trucizną doskonale się kojarzy.
– No i proszę, sakwojażyk! – wykrzyknęła Krystyna z triumfem. – Widzisz, jaka jestem mądra? Przynajmniej tym się różnimy!
– Po cholerę go tak szuka?- zastanowiłam się. – Te czerwone strzępki miały do niego przemówić?
– Wydajesz mi się coraz głupsza. Nie strzępki, tylko znalezisko podstawowe. Albo myśli, że on tam jest, albo liczy na jakąś notatkę Antosi, taką dla pamięci, trzy kroki ku północy, siódmą cegłę od dołu poruszyć…
– Siódmą cegłą możesz się wypchać, ale co do Antosi, przekonałaś mnie. Tu należy szukać, gdzie Antosia mieszkała. Strych w Przylesiu wskazuje, że nic sensownego tam nie może leżeć, Florek pamiątki wygarnął rzetelnie. Jeśli coś przeoczył, dawno zostało ukradzione. Antosia zaś tu mieszkała i tu umarła, i ciekawi mnie, czy Heaston wie o tym.
– Heaston może nie mieć bladego pojęcia o Kacperskich – zawyrokowała po namyśle Krystyna. – Do Przyleskich doszedł, ale nic dalej. Z czego wynika, że jednak eksnarzeczony z Antosią nie korespondował, a o tym sepeciku musiał się nasłuchać do upojenia bezpośrednio od dziadka. Niepotrzebnie robiłyśmy za widma, bierzemy się na nasz strych!
Postanowienie spotkało się z pełnym zrozumieniem i wręcz tkliwością całej rodziny Kacperskich. Mogłyśmy grzebać, gdzie nam się żywnie podobało, i robić, co chcemy, pod warunkiem, że będziemy spożywały posiłki. Naszego głodu Elżusia by nie zniosła.
Strych w Perzanowie składał się z dwóch części, mniejszej i większej. Interesowała nas większa. Okazała się zamknięta na klucz, Jędruś klucz odnalazł i uroczyście otworzył nam drzwi.
Marta z ciekawości poszła na górę razem z nami i zatrzymała się w progu.
– O rany boskie – powiedziała z zakłopotaniem. – Jak wy sobie dacie z tym radę? Przecież tu leży stuletni kurz, zamknięte było, żywa dusza tu nie wlazła od wieków! Zaraz, kiedy ten dom był budowany…?
– W tysiąc dziewięćset ósmym roku – odparłam. – W listopadzie wiechę usadzili, a na gwiazdkę dostali z Francji w prezencie trzy zegary i tremo.
– Skąd wiesz?
– Oglądałam rachunki praprababci. Jeśli już je prowadziła, to porządnie, a nie byle jak. Z detalami było napisane: „Zegary, sztuk trzy. Jeden stojący, szafkowy, rzeźbiony, z drewna ciemnego, drugi kominkowy, ozdobny, Boulle'a, dekorowany masą perłową, trzeci wiszący, na ścianę, najnowszej mody. Wysłane do Perzanowa w upominku gwiazdkowym, do nowego domu Kacperskich”. Tremo zostało opisane podobnie, a na wiechowe przyjęcie pojechała beczułka ostryg. Nie wiem, co Kacperscy z nimi zrobili, może zjedli. Nic w każdym razie nie wiem, żeby się później ktoś rozchorował.
– Fantastyczne! Zaczynam cię rozumieć, historia na żywo. No więc dobrze trafiłam, kurz jest prawie stuletni. Aż wam zazdroszczę tego grzebania, ale muszę wracać do roboty. Skoro Przylesie wam nie pasuje, pośpieszę się z biblioteką i oddam im klucze.
– Od czego zaczynamy? – spytała Krystyna, z dużym niesmakiem patrząc na ogromną szarą przestrzeń, wyglądającą jak gruzowisko. Nie można było nawet rozpoznać, co tam leży i stoi, aczkolwiek jeden mebel od razu wydał mi się łóżkiem. Czy może pozostałością łóżka.
Jednakże nawet pod tym grubym kożuchem kurzu widać było, iż zawartość pomieszczenia różni się mocno od strychu w Przylesiu. Nie był to śmietnik, tylko lamus, niektóre meble stały nawet na wszystkich czterech nogach, a niektóre posiadały taki luksus jak drzwiczki. Stanowczo strych perzanowski stwarzał większe nadzieje.
– Trzeba tu było przyjść od razu – powiedziałam smętnie. – Zmarnowałyśmy wielki kawał piątku i prawie pół soboty…
Przyodziane w fartuchy Marty i jakieś stępory na nogach, zaczęłyśmy penetrację od spaceru przez cały lokal. Przechadzka okazała się wysoce uciążliwa.
– Niech to piorun strzeli! – prychnęła gniewnie Krystyna. – Słuchaj, czy nie lepiej byłoby zaangażować się po prostu do pracy w kopalni diamentów? Podejrzewam, że tu się narobimy więcej.
– Ja jestem tego nawet całkiem pewna. Ale w kopalni musiałybyśmy jeszcze dokonać kradzieży, w dodatku wątpię, czy tak od razu wielkie bydlę wpadłoby nam w ręce…
– Szczerze mówiąc, tu też wątpię…
– Dobra, ruszamy. Bez pracy nie ma kołaczy. Czekaj, szczotką…
– Ostrożnie zagarniaj, bo nas tu wydusi.
Już po pięciu minutach wyraźne się stało, że narzędzi pomocniczych potrzeba nam więcej. Ten kurz należało usuwać radykalnie, żaden odkurzacz nie dałby mu rady, wyrzucanie przez okienka w dachu było zbyt niewygodne, należało postarać się o wiaderko, worek, płachtę, cokolwiek. Wyglądało na to, że istotnie od blisko stu lat nikt tu nie zaglądał, a w ostatnich czasach nawet niczego nie dokładano, zdumiewające przy tym było, że w idealnie czystym, wręcz wyglansowanym domu Kacperskich mógł istnieć taki strych.
Po godzinie przyszedł do nas Jędruś i wyjaśnił zjawisko dokładniej.
– Nikt tu nigdy nie przychodził – rzekł w zadumie, rozglądając się wokół poprzez szare kłęby i chmury. – Nawet dzieci się nie bawiły, same to pamiętacie chyba i powiem dlaczego. Na łożu śmierci wuj Florian mówił, że strych ma być Przyleskich, nawet więcej, Noirmontów, może pani Karolina przyjedzie, może pani Ludwika, ale wszystko po nich ma tu czekać ludzką ręką nie tknięte. Tak zrozumiałem, bo niewyraźnie mówił. Na wszelki wypadek. W czym rzecz, pojęcia nie mam, ale kto wie jakie pamiątki w czterdziestym szóstym ocalił i co by się z nimi stało w tym całym komunizmie, żeby go szlag trafił. Dziecko na coś trafi, albo głupek jakiś, i wszystko zmarnuje. Przysięgliśmy, że uszanujemy, no i tak już zostało. W tej drugiej, mniejszej połowie, nawet bym chciał, żebyście zajrzały, Elżusia od początku suszarnię zrobiła, na pranie w zimie, bo w lecie to w sadzie, i tam jest porządek. A tu, jak było, tak zostało. Teraz się od was dowiaduję, że może tu leżeć i coś nasze, rodzinne, Kacperskich, ale to też więcej wasze niż nasze, a wuj Marcin dzieci nie miał… Pomóc wam trzeba – dodał po chwili innym tonem, rzeczowo i stanowczo. – Torby mamy, ile chcąc, za drzwiami kładźcie, a jutro z Jurkiem wyniesiemy.
Zgodziłyśmy się na to z dużą ulgą, bo ta godzina już nam zdążyła dokopać. Rezultat wysiłków zaś uzyskałyśmy taki, że w jednym kącie objawiły się kształty wiklinowych kuferków podróżnych, wybrakowanego fotela, zdewastowanej wyżymaczki i czegoś, co robiło wrażenie wiekowych krosien. Wyłaniał się także ogromny stos starych gazet, stwarzający nikłą nadzieję na słowo pisane.