ROZDZIAŁ 1. Klatki

Rozległ się dźwięk klaksonu samochodowego i Jupiter Jones odwrócił głowę.

Och, nie – zamruczał. – Jedzie wujek Tytus z pełnym ładunkiem. Wiadomo, co nas czeka. Praca!

Pete Crenshaw i Bob Andrews patrzyli wraz ze zdesperowanym Jupiterem na małą ciężarówkę, która właśnie wtaczała się do składu złomu przez wielką, żelazną bramę. Za kierownicą siedział Konrad, jeden z dwóch Bawarczyków, pracowników pana Jonesa, a obok niego sam właściciel, nieduży pan z wielkim wąsem.

Ciężarówka zatrzymała się i pan Jones wyskoczył z szoferki. Platforma wyładowana była masą złomu żelaznego, głównie grubych, zardzewiałych płatów. Niektóre były połączone i wyglądały jak połamane klatki.

Koło budki, stanowiącej biuro składu, siedziała na ogrodowym krześle ciocia Matylda. Teraz zerwała się na równe nogi.

– Tytusie Jones! – zawołała. – Czyś ty rozum postradał? Jak masz zamiar sprzedać to całe żelastwo?

– Bez problemu, moja droga – odparł Tytus z niewzruszonym spokojem. Wiedział z doświadczenia, że niemal wszystko, co go zainteresowało i co nabywał dla swego składu, sprzedawał następnie i to z niezłym zyskiem. – Niektóre pręty są z klatek.

– Z klatek? – powtórzyła żona. Podeszła bliżej, zaglądając do ciężarówki. – Te klatki muszą być dla specjalnie dużych kanarków.

– Kobieto, to są klatki dla zwierząt. A raczej były. Oddam je w ręce Jupitera i jego przyjaciół. Obejrzyj to, Jupe. Da się je doprowadzić do użytku?

Jupiter sceptycznie oglądał ładunek.

– No – powiedział z wolna – chyba da się je wyreperować. Trzeba dodać kilka nowych prętów, zrobić dach, naprawić podłogę, pomalować wszystko Pewnie, że możemy to zrobić, ale co z tego?

– Co z tego? – zagrzmiał wujek Tytus. – Wiadomo, co z tego. W razie potrzeby będziemy mieli gotowe klatki.

– Kto kiedy będzie ich potrzebował, wujku?

– Cyrk oczywiście, mój chłopcze. Przecież cyrk co roku przyjeżdża do miasta. No więc kiedy przyjedzie, będziemy mieli dobre, solidne klatki, takie, jakie potrzebne są dla zwierząt.

– Być może – mruknął Jupiter wzruszając ramionami.

– Być może!? – wykrzyknął wujek Tytus. – Nie zapominaj, że na podróżach z cyrkiem spędziłem moje młode lata. Nie uważasz, że powinienem wiedzieć, czego potrzebują?

– Tak, wujku – uśmiechnął się Jupiter. Zapomniał, jak dumny był jego wuj ze swej cyrkowej przeszłości.

– No to do roboty! – zawołał Tytus. – Hans! Konrad! Rozładujcie to. Klatki złóżcie oddzielnie, żeby niedługo można się było do nich zabrać.

Brat Konrada, Hans, nadszedł z głębi placu i obaj zabrali się do pracy. Wujek Tytus wyciągnął fajkę i zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu zapałek. Zaciągnął się wreszcie i wydmuchując z wolna kłęby dymu, mówił;

– Te klatki dostałem w dolinie za bezcen. Znalazłem je wśród wraków samochodów. Facet nie miał na nie zbytu, więc sprzedał mi wszystko za grosze. Pojadę tam znowu. Może znajdzie się tego na jeszcze jeden ładunek.

Odszedł, pykając z zadowoleniem swą wrzoścową fajkę. Pani Jones natomiast doszła do wniosku, że trzeba wykorzystać chłopców.

– Jupe! – zawołała. – Te sztaby i sztachety trzeba złożyć razem. Może uda nam się to sprzedać za jakąś niezłą cenę.

– Tak jest, ciociu. Dobra, chłopaki. Słyszeliście rozkaz. – Korpulentny Jupe wdrapał się niezgrabnie na ciężarówkę. Wraz z nim Bob i Pete. Pete spoglądał na stertę zardzewiałych sztab i prętów.

– Zawsze mnie zastanawia, Jupe, gdzie twój wujek wynajduje takie śmieci. A najbardziej mnie zadziwia, że mu się udaje to potem sprzedać.

Jupiter zaśmiał się.

– Wujek ma zawsze szczęście. Przywozi rzeczy, których, możesz przysiąc, nikt na świecie nie kupi i sprzedaje je zaraz następnego dnia. Wierzę więc, że i teraz znajdzie się nabywca.

– Tak czy inaczej – powiedział Bob – my zarobimy. Przyda się trochę pieniędzy. Potrzebujemy nowego ekwipunku do Kwatery Głównej.

Kwatera Główna była to stara, uszkodzona przyczepa kempingowa. Pan Jones podarował ją Jupiterowi, żeby siostrzeniec miał gdzie zapraszać kolegów. Stała w rogu placu i ukryta była za stertami złomu, które chłopcy sami dla zamaskowania przyczepy wznieśli. Nieco bliżej znajdowała się pracownia Jupe'a. Miał tam różne narzędzia, nawet prasę drukarską.

Chłopcy urządzili się w Kwaterze Głównej. Podzielili przyczepę na biuro z biurkiem, z szafką na akta, z telefonem i magnetofonem, i na małe laboratorium i ciemnię fotograficzną. Większość urządzeń zmajstrowali sami ze złomu napływającego do składu.

Początkowo Bob, Pete i Jupiter założyli Klub Miłośników Zagadek, ponieważ interesowali się rozwiązywaniem różnych łamigłówek. Później przekształcili klub w zespół detektywistyczny: “Trzej Detektywi”. Zespół został założony dla zabawy, ale natknęli się na kilka poważnych tajemnic, które udało im się rozwikłać. Postanowili więc potraktować całą sprawę bardziej serio.

Pete Crenshaw, najsilniejszy z trójki, stał teraz z nieszczęśliwą miną nad stertą żelastwa, która pozostała na ciężarówce po wyładowaniu klatek.

– Okay, bierzmy się za to – powiedział bez entuzjazmu. Wyszarpnął kilka długich sztab, zarzucił je sobie na ramię i ugiął się pod ich ciężarem. – Gdzie mam to złożyć, Jupe?

Jupe wskazał miejsce koło biura.

– Tam je ułożymy.

Pete mruknął coś i wycofał się ze swym ładunkiem. Następnie Jupe i Bob podawali Pete'owi kolejne sztaby i pręty. Praca szybko posuwała się naprzód i wkrótce na ciężarówce został tylko jeden gruby pręt.

Pete podszedł, rozcierając dłonie.

– Dobra, Jupe, dawaj ten ostatni.

Jupe pochylił się, by podać pręt, ale zawahał się. Zważył pręt w dłoniach.

– Odłóżmy go lepiej. Akurat takiego szukałem.

Bob spojrzał na niego zaciekawiony.

– Do czego? Zakładasz własny skład złomu?

– Ten pręt jest krótszy od innych. Można go użyć do zabezpieczenia drzwi naszej Kwatery Głównej.

– Zabezpieczenia?

Jupe poczerwieniał.

– Zaczyna mnie nudzić czołganie się przez tunel, ile razy chcę się dostać do Kwatery Głównej. Trzeba ułatwiać sobie życie. Myślałem o odblokowaniu drzwi.

Bob i Pete uśmiechnęli się do siebie na to wykrętne wyjaśnienie. Prawda była taka, że Jupe był nieco za gruby, żeby mogło go bawić korzystanie z sekretnego tunelu.

Jupe zeskoczył z ciężarówki i skierował się w stronę stert złomu okalających przyczepę.

– Pewnie wujek Tytus nie będzie tego prętu potrzebował, zresztą możemy mu to odpracować.

Pete otarł pot z czoła.

– Myślę, że już odpracowaliśmy. Mów co chcesz, ale odwaliliśmy w godzinę pracę na cały dzień.

– Co teraz, Jupe… – zaczął Bob, lecz w tym momencie dostrzegli, że nad prasą drukarską zamigotało czerwone światełko.

– Telefon! – zawołał Pete. – Może ktoś chce, żebyśmy pomogli rozwiązać jakąś tajemnicę.

– Oby! – powiedział Jupe z ożywieniem. – Od dawna nie rozwiązywaliśmy żadnej dziwnej sprawy.

Spiesznie odsunęli żelazną kratę za prasą drukarską. Skrywała ona wejście do Tunelu Drugiego, który stanowiła duża, karbowana rura. Prowadziła wprost do klapy w podłodze ukrytej przyczepy kempingowej. Mimo tuszy Jupe'a i jego narzekań, wszyscy trzej przeczołgali się błyskawicznie przez tunel i wynurzyli się z niego w małym biurze Kwatery Głównej.

Jupiter pierwszy złapał słuchawkę dzwoniącego wciąż telefonu.

– Jupiter Jones, słucham.

– Jupe, co u ciebie? – popłynął serdeczny głos z podłączonego do słuchawki głośnika.

Chłopcy popatrzyli na siebie, zdziwieni i uszczęśliwieni zarazem. Poznali głos Alfreda Hitchcocka, znanego reżysera, twórcy wielu wspaniałych dreszczowców, ich przyjaciela i mistrza. Pan Hitchcock zawierzał im często jakieś zagadkowe sprawy do rozwikłania,

– Mam nadzieję, że nie jesteście, ty i twoi przyjaciele, zbyt zajęci – mówił reżyser. – Mój przyjaciel znalazł się w kłopotach. Pomyślałem, że tylko wy możecie mu pomóc.

– Zrobimy, co w naszej mocy – odpowiedział Jupiter. – Może nam pan powiedzieć mniej więcej, o co chodzi?

– Oczywiście. Jeśli zechcecie przyjść do mnie jutro rano, wyczerpująco przedstawię wam całą sprawę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: