Curry wyciągnął szpadę i dla rozgrzewki zaczął ćwiczyć cięcia i sztychy.

– Do diabła, jest leworęczny – wymamrotał pod nosem Bryght.

Jednak Rothgar, który rozbierał się właśnie z pomocą służącego, usłyszał te słowa.

– Masz rację, to prawdziwie diabelska cecha – skomentował. – Wiedziałem o tym.

Bryght jedynie skinął głową. Jego brat nigdy nie stawał do walki bez wcześniejszego przygotowania. Mimo świe-zego wyglądu, nie spał pewnie zbyt długo tej nocy.

– I czego jeszcze się dowiedziałeś? – spytał.

– Tak jak przypuszczałem, jest bardzo dobry – stwierdził Rothgar. – W Anglii wygrał trzy pojedynki, raniąc, ale nie zabijając swoich przeciwników. Ale podobno we Francji zabił dwie osoby.

Bryght pomyślał, że będzie mu bardzo trudno zachować obojętność w czasie walki. Teraz jeszcze bardziej bał się o brata. Co prawda Rothgar ćwiczył regularnie i uchodził za mistrza, ale miał niewielkie doświadczenie.

Czy jest wystarczająco dobry, żeby pokonać profesjonalistę? To pytanie nie dawało mu spokoju.

Fettler, służący markiza, pomógł mu zdjąć wyszywany aurdut, odłożył ubrania i z niezmąconym spokojem podał mu jego szpadę. Zapewne już uznał swego pana za zwycięzcę. Bryght żałował, że brakuje mu tej pewności.

– Idź już. – Rothgar ciął powietrze szpadą. – Masz obowiązki jako sekundant.

– Co mam robić? Czy chcesz ugody?

Markiz tylko potrząsnął głową i zdjął pierścień z rubinem, który mu widocznie przeszkadzał.

– Nie sądzę, żeby do niej doszło. W razie czego zajmij się wszystkimi sprawami. Czy masz ochotę na mój tytuł?

– Przecież wiesz, że nie! – oburzył się Bryght. – Powiedz, jesteś gotów walczyć za wszelką cenę?

Uśmiech ponownie pojawił się na twarzy Rothgara.

– Za kogo mnie uważasz? Przecież nie jestem zwierzęciem! Wystarczy, że Curry będzie prosił o wybaczenie przy wszystkich tych ludziach. Na kolanach – dorzucił markiz, widząc sposępniałe oblicze brata.

Bryght chciał jeszcze coś powiedzieć, ale tylko machnął ręką. Z przeciwnej strony zmierzał ku niemu Parkwood Giller, wystrojony jeszcze bardziej niż w nocy. Widocznie pozbył się już strachu o swoje zdrowie i życie, bo wyraźnie sprawiała mu przyjemność" rola sekundanta. Spotkali się w połowie drogi.

– Czy Sir Andrew jest gotów odwołać swoje oszczerstwo? – spytał Bryght.

Koronkowa chusteczka Gillera zawirowała w powietrzu.

– Oszczerstwo?! Raczysz, panie, żartować! To raczej markiz powinien go przeprosić za nieuzasadnioną napaść.

Na te słowa Bryght aż zgrzytnął zębami.

– To bezczelność!

– Przecież wszyscy wiedzą, że…

Bryght zbliżył się do Gillera, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.

– Posłuchaj, draniu. To prawda, że sekundanci nie walczą. Ale uważaj, bo wyzwę cię zaraz po tym pojedynku.

Na łotrowskiej twarzy Parkwooda pojawił się strach.

– Ależ zapewniam waszą lordowską mość… – niemal dławił się w obawie, że Bryght dotrzyma słowa. – Zapewniam, że ja… ja tak wcale nie myślę.

– W porządku. Spełniliśmy swoją misję. Pora zacząć pojedynek.

Bryght nie miał żadnych wątpliwości, że nic nie zdołałoby przekonać Curry'ego. Dlatego skłonił się lekko i szybko wrócił do Rothgara.

– Walka – oznajmił krótko.

Rothgar milczał, starając się rozluźnić mięśnie. Odebrał tę wiadomość jak coś oczywistego i dalej ćwiczył, usiłując jednocześnie skupić się na przeciwniku. Pewnie właśnie dzięki temu zwykle wygrywał z Bryghtem, który był zbyt niecierpliwy, żeby przed walką zastanawiać się nad strategią i możliwościami oponenta. Z kolei Cyn miał tę umiejętność we krwi. Nie musiał nic robić. Wystarczyło, że wziął szpadę do ręki, a już był rozluźniony i skupiony. Bryght raz jeszcze pożałował, że to drugi brat nie może stanąć w obronie żony. Z pewnością posiekałby Curry'ego na kawałki. Sześcioletnia wojaczka uczyniła go nieczułym na śmierć, więc pewnie nawet by się tym nie przejął.

Curry przechadzał się niecierpliwie po polu walki. Zebrani czekali teraz na znak Rothgara. Bryght nie chciał go ponaglać, ale pragnął jak najszybciej mieć pojedynek z głowy. Tymczasem markiz wcale się nie spieszył. Skończył co prawda rozgrzewkę, ale teraz po prostu spokojnie czekał. Być może chodziło mu o to, żeby wyprowadzić Curry'ego z równowagi.

W końcu uśmiechnął się do brata i wreszcie przeszedł na wydeptany placyk. Publiczność wstrzymała dech. Nikt nie poruszał się z równą gracją jak lord Rothgar. Nikt też nie wyglądał okazalej i godniej od niego. Nawet teraz, W samej koszuli i spodniach, pozostał w każdym calu dworzaninem. Jednocześnie ujawniła się jego natura drapieżcy. To, co na co dzień osłaniały peruki i piękne stroje.

Wszyscy wiedzieli o wielkich wpływach Rothgara. Jednak głównie ceniono jego spryt i cywilną odwagę. Niewielu wiedziało, że jest on też doskonałym szermierzem. Bryght pomyślał, że brat być może celowo unikał do tej pory pojedynków. Jakby nie chciał ujawniać wszystkich swoich atutów.

Widzowie aż zamarli na tę demonstrację siły i gracji. A Curry? Jeśli nawet się bał, to nie dał tego po sobie poznać.

Wkrótce też stało się jasne, dlaczego. Ponieważ już od pierwszego skrzyżowania szpad, Curry dał się poznać jako doskonały fechtmistrz. Miał w sobie ową lisią zręczność, czy też instynkt, który pozwalał mu wykorzystać każdą słabość przeciwnika. A poza tym, był leworęczny.

Bryght zagryzł wargi, widząc, że brat broni się niezręcznie. Co prawda udawało mu się odparowywać wszystkie ciosy Curry'ego, ale jednocześnie ustępował mu placu. Po chwili Curry spływał potem. Na czole Rothgara również pojawiło się parę kropel. Mimo niezbyt wyszukanej techniki, jego obrona była skuteczna, chociaż przeciwnik napierał jak burza.

Publiczność uznała już chyba Rothgara za pokonanego i tylko jego brat żywił nadzieję, pamiętając te wszystkie sztuczki, których nauczył się właśnie od niego. To niemożliwe, żeby Rothgar wszystkiego zapomniał!

Nikt nawet nie śmiał westchnąć. W powietrzu słychać było tylko szczęk stali. Koszule walczących zabarwiły się krwią, choć były to zaledwie zadrapania. Mimo przewagi, Curry'emu nie udało się ciężej zranić lorda.

Nastąpiło kolejne zwarcie. Obaj mężczyźni byli już mocno zmęczeni, ale Curry, który wciąż atakował, chyba bardziej. I właśnie w chwili, kiedy napierał z ostateczną determinacją na markiza, Rothgar jakby urósł. Wyprężywszy się, strząsnął z siebie ostrze Curry'ego, jakby to była zabawka, a nie broń, a następnie wykonał prosty sztych wprost w jego pierś. Przerażony przeciwnik usiłował się osłonić i właśnie wtedy, jakimś nadludzkim sposobem, Rothgar śmignął ostrzem tuż przed nosem Curry'ego i wbił je wprost w jego lewe ramię. Curry krzyknął i wypuścił szpadę z dłoni. Dla wszystkich, którzy choć trochę się na tym znali, stało się jasne, że najprawdopodobniej nie będzie już mógł walczyć lewą ręką.

Widzowie dopiero po chwili zorientowali się w sytuacji. Rozległy się brawa i radosne okrzyki, co znaczyło, że oprócz wrogów, markiz miał tu również przyjaciół.

Curry spojrzał na swoje ramię, nie bardzo wiedząc, co się stało.

Przecież był lepszy.

Przecież już uznał siebie za zwycięzcę.

Schylił się i chwycił szpadę w prawą dłoń. Jednak Rothgar przystawił mu wcześniej swoje ostrze do piersi.

– Musisz teraz obiecać, że… nie będziesz śpiewał niemodnych piosenek – powiedział, dysząc. Obrona pochłonęła sporo jego sił.

W oczach Curry'ego pojawiła się bezrozumna wściekłość. Patrzył, nie bardzo pojmując, co się stało. Przecież nikt go do tej pory nie pokonał.

– Jak nie mogę śpiewać, to powiem, że lady Chastity Ware to kurwiszon, jakiego świat nie widział!

Z dzikim wrzaskiem rzucił się na Rothgara. Ten tylko uchylił się i jednym sztychem przeszył mu pierś na wysokości serca, żałując, że pozwolił mu wypowiedzieć ostatnie słowa.

Curry padł na ziemię tuż przed nim. Chwilę potem stało się jasne, że już żadne bluźnierstwo nie wyjdzie z jego ust.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: