Tak, Munro znał już ten rosyjski patriotyzm, ten dziki płomień, który pozwala Rosjanom znosić wszelkie wyrzeczenia, godzić się na wszelkie ofiary i który zręcznie podsycany każe im słuchać kremlowskich władców ze ślepym posłuszeństwem.
– Więc dlaczego…? – powtórzył cicho.
– Bo zdradzili. Zdradzają go na każdym kroku: mój ideał, mój naród, mój kraj.
– Oni? – spytał.
Załamywała palce tak silnie, że aż zaczął bać się o ich całość.
– Przywódcy partii – rzekła z goryczą. – Naczalstwo, jeśli wolisz – powtórzyła żargonowym określeniem rosyjskim.
Munro nie był specjalnie zdziwiony; już parę razy był świadkiem takiej konwersji. Kiedy szczery wyznawca traci nagle wiarę, jego odwrócony fanatyzm może przybrać niezwykłe rozmiary.
– Ja ich czciłam, Adamie. Szanowałam ich, wielbiłam. Teraz od lat mogę obserwować ich wszystkich z bliska. Żyję w ich cieniu, przyjmuję od nich prezenty, korzystam obficie z ich przywilejów. Widzę ich w sytuacjach prywatnych i słyszę to, co mówią między sobą – o społeczeństwie, którym gardzą. Są zepsuci, bezgranicznie źli i okrutni. Wszystko, czego dotkną, zmieniają w popiół.
Munro przesunął się na kamiennej ławie grobowca w stronę Walentyny. Teraz znowu mógł ją wziąć w ramiona. Zapłakała cichutko w jego rękaw.
– Nie mogę już, Adamie, nie mogę dłużej.
– Kochanie… jeśli tylko chcesz, zrobię wszystko, żeby cię stąd wyrwać.
Dobrze wiedział, że będzie go to kosztowało karierę – ale wiedział też, że nie pozwoli jej odejść po raz drugi. Dla niej warto poświęcić wszystko.
Odsunęła się znowu, ze smugami łez na twarzy.
– Ja… nie mogę wyjechać. Muszę przecież myśleć o Saszy. Przytrzymał ją łagodnie w ramionach.
– Skąd wiedziałaś, że jestem w Moskwie? – spytał ostrożnie. Nie wydawała się ani trochę zaskoczona tym pytaniem.
– W zeszłym miesiącu – powiedziała pociągając nosem – koleżanka z biura zabrała mnie na balet. Byłyśmy w loży. Przy zgaszonych światłach na widowni myślałam, że się mylę. Ale kiedy zapaliły się na przerwę, byłam już pewna, że to ty. Nie mogłam wytrzymać. Wymówiłam się bólem głowy i uciekłam z teatru.
Otarła oczy, już nie płakała.
– A ty – spytała po chwili – ożeniłeś się?
– Tak, wiele lat po Berlinie. Ale nic z tego nie wyszło. Rozeszliśmy się już dawno.
Uśmiechnęła się z trudem.
– Śmieszne – powiedziała – ale cieszę się, że nie ma żadnej innej. To niezbyt logiczne, prawda?
W rewanżu i on się uśmiechnął.
– No, niezbyt – przyznał. – Ale miło to słyszeć. Czy… będziemy się spotykać?
Jej uśmiech zgasł, a w oczach pojawił się lęk. Gwałtownie potrząsnęła głową.
– Nie, Adamie, w każdym razie nieczęsto. Należę do kręgu zaufanych, uprzywilejowanych, i gdyby odwiedzał mnie jakiś cudzoziemiec, oni szybko by się o tym dowiedzieli. To samo dotyczy twojego mieszkania, wiesz przecież, że dyplomaci są śledzeni. Hotele też są pod obserwacją, i nie wynajmiesz tu żadnego mieszkania bez formalności. To niemożliwe, Adamie, po prostu niemożliwe.
– A jednak to ty zorganizowałaś to spotkanie, zrobiłaś pierwszy krok. Czy tylko po to, żeby pomówić o dawnych czasach? Mówisz, że nie lubisz swojego życia tutaj, nie cierpisz ludzi, dla których pracujesz… Jeśli jednak ze względu na Saszę nie chcesz i nie możesz wyjechać, to czego właściwie oczekujesz ode mnie?
Przez chwilę zbierała myśli. Kiedy wreszcie się odezwała, jej głos był już całkiem spokojny.
– Chcę spróbować ich powstrzymać. Chcę jakoś przeciwdziałać temu, co robią. Myślę o tym od ładnych paru lat, ale dopiero ostatnio, odkąd zobaczyłam cię w teatrze i przypomniałam sobie Berlin, przypomniałam sobie też, jak smakuje wolność… i te myśli zaczęły mnie coraz bardziej pochłaniać. Teraz wiem już, co robić. Powiedz mi… jeśli możesz: czy jest w twojej ambasadzie oficer wywiadu?
Munro był wstrząśnięty. W swojej karierze już dwa razy miał do czynienia ze szpiegami ochotnikami. Jeden pracował w ambasadzie sowieckiej w Mexico City, drugi w Wiedniu. Pierwszy działał z przekonania: jego uprzednie uwielbienie dla reżimu przemieniło się w śmiertelną nienawiść, tak właśnie jak w przypadku Walentyny. Drugi był po prostu rozczarowany brakiem awansu; pracowało się z nim równie łatwo jak z pierwszym.
– Myślę, że tak – odparł bez pośpiechu. – Sądzę, że musi być. Walentyna zaczęła szperać w torbie leżącej na igliwiu u jej stóp.
Podjęła decyzję – i teraz już bez wahania brnęła w zdradę. Wyjęła z torby grubo wypchaną kopertę.
– Chcę ci to dać. Ale przyrzeknij, że nigdy mu nie powiesz, od kogo to dostałeś. Zrozum, Adam, robię rzecz straszną. I nie mogę zaufać nikomu, naprawdę nikomu prócz ciebie.
– Przyrzekam… ale i ty musisz mi coś obiecać. Musimy się znowu spotkać. Ja po prostu nie mogę już sobie pozwolić na drugie rozstanie, takie jak wtedy, w Berlinie… na zawsze, bez żadnej nadziei, na drugą stronę Muru.
– Ja też tego nie chcę. Ale nie próbuj nawet odwiedzać mnie w domu. Mieszkam w bloku dla wysokich funkcjonariuszy. Dom jest ogrodzony, bramy pilnuje milicja. I nie dzwoń. Wszystkie telefony są na podsłuchu. I pamiętaj: nigdy nie zgodzę się na spotkanie z kimkolwiek innym z ambasady, nawet z samym szefem wywiadu.
– Rozumiem – powiedział Munro z niejaką ulgą. – Więc kiedy spotkamy się znowu?
Namyślała się przez chwilę.
– Niełatwo mi się wyrwać. Większość wolnego czasu poświęcam Saszy. Ale mam własny samochód i nikt mnie nie śledzi. Jutro muszę wyjechać na kilkanaście dni, ale możemy spotkać się za cztery tygodnie tutaj. – Spojrzała na zegarek. – Muszę już iść, jestem tu dzisiaj w większym towarzystwie, na daczy, parę kilometrów stąd.
Pocałował ją na pożegnanie w usta, jak niegdyś. I doznał tej samej co zawsze rozkoszy. Wstała i poszła szybko przez polanę. Kiedy była już na skraju lasu, zawołał:
– Walentyno, co to właściwie jest? – podniósł w górę pakiet. Zatrzymała się, potem wróciła do niego.
– Moja praca – rzekła – to sporządzanie protokołów z posiedzeń Politbiura: kompletny tekst dla członków, streszczenie dla zastępców. Robię to na podstawie taśmy magnetofonowej. Tutaj jest taśma z dziesiątego czerwca.
Odeszła i zniknęła między drzewami. Munro usiadł na płycie grobowca i spojrzał jeszcze raz na kopertę, którą trzymał w ręku.
– Niech to diabli! – mruknął.