Sama urodą nie grzeszyła nigdy, dobiegłszy zaś czterdziestu siedmiu wiosen, bardziej wyglądała na upiora niż na kobietę. Z bladą, zaciętą twarzą, z zaciśniętymi wąskimi ustami, z odrobinę zezującymi oczkami pozbawionymi rzęs prezentowała nieszczęśliwą właściwość figury. Cała nadwaga, jakiej dorobiła się przez wszystkie lata życia, znalazła sobie miejsce w biodrach, z tym że biust, osadzony w wąziutkich ramionkach i chudych żeberkach, wypchnął się do przodu, biodra zaś, poniżej długiej i cienkiej talii, utworzyły zad jak u dobrze odżywionego perszerona. Pani Davis uporczywie usiłowała oceniać te cechy jako atrakcyjne. Zad był zresztą słabiej widoczny, ponieważ skrywała go w pewnym stopniu szeroka suknia.

Nadziei na wzajemność pułkownika nie miała żadnej, niemniej jednak sama jego obecność, jego widok, rozmowy z nim na tematy gospodarskie i uznanie dla pedanterii przysparzały jej szczęścia bez granic. Zgodnie ze swoim charakterem pułkownik osobiście wnikał w szczegóły prowadzenia domu i do głowy mu nie przychodziło, że o czymkolwiek miałaby decydować jego żona. Arabelli to nie przeszkadzało wcale, zajęta była własnymi sprawami.

Po samobójstwie uwielbianego chlebodawcy pani Davis znienawidziła cały świat. To świat, wspomagany przez ohydne, podłe społeczeństwo, wpędził go do grobu. Nieopanowane wybuchy rzekomej rozpaczy Arabelli ułagodziły ją nieco, aczkolwiek napełniły także lekką nieufnością, miłości do małżonka bowiem nigdy u niej za jego życia nie dostrzegła. No, ale może po śmierci męża pojęła wreszcie, co straciła…

Po ślubie Arabelli z George'em młodszym nieufność pani Emmy silnie się wzmogła. Tylko dzięki kultywowanej, wyniesionej z Indii, ostrożności Arabella uniknęła kalumnii, plotek i kompromitacji. Serdeczną nienawiść swojej gospodyni oczywiście czuła, ale niewiele ją to obchodziło.

Marietta, francuska pokojówka, widziała to wszystko jak na dłoni. Romansu pani z byłym bratankiem, a obecnie mężem, wprawdzie nie wykryła, ale węszyła go z całej siły, a w pani Davis czytała jak w otwartej książce. Własne uczucia skrywała umiejętnie.

Była jedyną córką francuskiego kowala i z racji zawodu ojca, którego kuźnia mieściła się tuż przy oberży na uczęszczanym trakcie, od najwcześniejszego dzieciństwa obracała się między ludźmi. Wiele miała do czynienia z powozami, a także ich zawartością, która to zawartość, można powiedzieć, uczyła ją życia.

Pod pewnymi względami miała szczęście. Inteligentna i bystra, sztukę czytania i pisania opanowała w bardzo młodym wieku, kowal bowiem, któremu powodziło się nieźle, postanowił kształcić swoich dwóch synów, bezczelnie wykorzystując w tym celu ubogiego nauczyciela. Nauczyciel, udający się do Paryża piechotą, najgłupiej w świecie wlazł pod powóz przejeżdżającego prokuratora i złamał nogę. Zaniepokojony prokurator, któremu zależało na opinii, wyasygnował drobną sumę w charakterze odszkodowania, kowal zaś przyobiecał zająć się ofiarą. Karmiąc użytecznego połamańca przyzwoicie, acz nie luksusowo, trzymał go u siebie tak długo, aż obaj chłopcy opanowali podstawowe umiejętności. Marietta, zdolniejsza od braci, opanowała je tym bardziej. Spodobały się jej możliwości, jakie otwierało przed nią słowo pisane, i rychło zdołała je docenić.

Miała zaledwie trzynaście lat, kiedy koń podróżującego młodzieńca zgubił podkowę i okulał, młodzieniec zaś, prowadząc go wielki kawał drogi, obtarł sobie pięty. W trakcie zabiegów leczniczych wyszło na jaw, iż młody pechowiec nie wybiera się nigdzie daleko, jego celem jest posiadłość dawnego poborcy podatkowego, który zdobył majątek i osiedlił się w pobliskiej okolicy. Unieruchomiony chwilowo już nawet nie przez konia, ale przez pełną niemożność włożenia butów, podróżnik wysłał dziewczynkę z liścikiem do małżonki owego poborcy, dziewczynka zaś zrobiła sobie przystanek w plenerze, liścik otworzyła i przeczytała. Wielka miłość tryskała tam z każdego słowa, ponadto wyraźnie wychodziło, iż małżonka poborcy zdecydowała się już opuścić męża i uciec z młodzieńcem. Po bardzo krótkim namyśle Marietta wiedziała, co należy zrobić.

Szantaż wypadł jej świetnie. Zaczęła od damy, szkalując wyimaginowanego, tajemniczego złoczyńcę, który dowiedział się o sprawie i żąda za milczenie pięćdziesięciu franków. Dama sumą dysponowała, za to inteligencją nie grzeszyła. Następne pięćdziesiąt franków wyasygnował podobnie przestraszony młodzieniec, który czym prędzej odjechał na podkutym koniu bez butów, wreszcie rozzuchwalona Marietta dotarła do kantowanego męża i za usługę dostała nawet całe sto franków. Romans podupadł, innych konsekwencji nie było, szantażystce się upiekło, zarobione dwieście franków ukryła pieczołowicie i z wielkim zainteresowaniem zaczęła się rozglądać za następną okazją.

Przytrafiła się w rok później. W oberży zatrzymała się zawoalowana dama, na którą już czekał elegancki wielki pan. Uzyskanie informacji od służby nie stanowiło dla Marietty problemu, dama była zamężna, a opis męża w najmniejszym stopniu nie przypominał wyglądu zewnętrznego oczekującego pana. Przedostała się bez trudu do pokoju, w którym państwo spożywali posiłek i przyniosła im wieść hiobową. Otóż dopiero co, przed godziną zaledwie, przejeżdżał tędy jakiś człowiek, który o nich pytał. Opisał ich z największą dokładnością, wszystko się zgadza, powiedział, że zatrzyma się na rozstaju, a jej obiecał sto franków, jeśli na nich doniesie. W razie gdyby tacy państwo przyjechali, ma tam pobiec i powiedzieć…

Państwo zareagowali prawidłowo, dali jej dwieście franków, żeby nigdzie nie biegła. Marietta spełniła ich życzenie, do kuźni wróciła wolnym krokiem.

Więcej okazji nie było, bo nielegalnie zakochani jakoś tę okolicę omijali. Za to, kiedy już doszła do wieku szesnastu lat, oczekujący na naprawę koła następny młodzieniec, wicehrabia de Noirmont, zauważył jej kuszącą urodę. Okazał swój zachwyt dostatecznie głęboko, żeby nie zdołała o nim zapomnieć. Wicehrabia mieszkał w Paryżu.

Dlatego też zaledwie w dwa miesiące później bez chwili namysłu przyjęła służbę u przejeżdżającej damy której pokojówka pozwoliła sobie na nietakt ciężkiego ataku wątroby. Kimś ją należało natychmiast zastąpić. Dama udawała się do Paryża, Marietta ujrzała przed sobą wielkie nadzieje i w ten sposób rozpoczęła nowe życie.

Wicehrabiego odnalazła, swoim uczuciom dała ujście, ale nie to było ważne. Jako pokojówka, sprawna, wręcz utalentowana, sprawdziła się w pełni i pozostała na tej pierwszej posadzie, zdobywając nowe umiejętności.

Dama, której zdołała się uczepić dzięki wątrobie poprzedniej pokojówki, miała do dzieci angielską guwernantkę. W ciągu roku Marietta opanowała angielski język, a przy tym był to język warstwy wykształconej. Od swojej pani nauczyła się manier. Szantażu spróbowała również i prosperowała aż do chwili, kiedy, rozbestwiona powodzeniem, pozwoliła sobie na lekką przesadę.

Zorientowawszy się nagle, iż dokonała złego wyboru ofiary i prędzej zostanie zamordowana niż opłacona, pośpiesznie wycofała się z interesu, ale to jej nie wystarczyło. Na wszelki wypadek wolała zniknąć z horyzontu. Zbrojna w dotychczasowe oszczędności i znajomość języka, wyjechała do Anglii, gdzie bez żadnego trudu znalazła pracę. Francuskie pokojówki były w cenie. Po dwóch latach przebierania wśród pań trafiła na Arabellę, która płaciła najlepiej.

Panią Davis znienawidziła od razu. Arabella była jej w zasadzie obojętna, chociaż budziła trochę niechęci z racji przesadnych wymagań. Rozrzucała wokół siebie wszystko, a Marietta musiała utrzymywać porządek, potrafiła w środku nocy zażądać herbaty i czegoś do zjedzenia, a Marietta musiała biegać z kuchni do sypialni, życzyła sobie, żeby na nią czekać, a wracała z balów i przyjęć o najdziwaczniejszych porach, w kwestii sukien, kapeluszy i fryzur miała dzikie pomysły, a na Marietcie się skrupiało. Nie zwierzała się nigdy z niczego, co było szalenie denerwujące. Ale rekompensowała te grymasy finansowo i wyraźnie było widać, że nie przeciwko pokojówce jej fanaberie są skierowane, tylko przeciwko mężowi. To jedno Marietta wywęszyła od razu i nawet chętnie zaaprobowała, bo sama pułkownika również znieść nie mogła.

Pani Davis zaś znieść nie mogła najmniejszego bałaganu…

Nastąpiło to już długo po śmierci pułkownika, kiedy ślub wdowy z bratankiem nieboszczyka wisiał w powietrzu. Wiedzieli o nim i spodziewali się go wszyscy, ze służbą na czele, aczkolwiek wszelkie formy przyzwoitości były skrupulatnie zachowywane. Pani Davis jednakże z bezczeszczeniem pamięci ideału nie mogła się pogodzić i sama myśl, iż Arabella mogłaby poślubić kogoś innego, wręcz ją dławiła. Nieudolnie ukrywane, promieniujące z Arabelli szczęście stawało jej kością w gardle. Sama przed sobą nie przyznając się do własnych chęci, pani Davis usiłowała zatruć życie wstrętnej wdowie, lekkomyślnej, radosnej i pięknej. Wyszukiwała kłopoty.

Zaniedbany kompletnie koszyk do robót ręcznych Arabelli stał na stoliku w kącie sypialni. Nabożeństwa do rozmaitych robótek i haftów Arabella nigdy nie miała, igła służyła jej przeważnie do kłucia palców, druty gubiły oczka, a z szydełka wychodziły jakieś dziwne gruzły, do niczego niepodobne. Wypadało jednakże posiadać warsztat pracy i przynajmniej udawać, że się tym niekiedy zajmuje.

Po krótkim okresie pilnowania eleganckiego i ozdobnego koszyczka z rozmaitymi włóczkami, wśród których plątał się nadziewany czarny kłębek, przestała nosić ten bagaż przy sobie. Coraz rządziej zabierała go do salonu w razie wizyty pań, szczególnie że niektóre, co bardziej wścibskie, interesowały się jej produkcją, po śmierci męża zaś całkowicie zrezygnowała z roli pracowitej matrony i machnęła ręką na obyczaj. W końcu przeżywała drugą młodość, realizowało się marzenie jej życia, już za dwa miesiące miała wreszcie zdobyć dla siebie, na wieki i na własność, ukochanego George'a młodszego, który w najmniejszym stopniu nie ochłódł w zapałach, co ją zatem obchodziła cała reszta świata! Odmłodniała, sama sobie wydawała się co dzień piękniejsza, a dla niego chciała być najpiękniejsza ze wszystkich kobiet na całej kuli ziemskiej. Marzyła o tym, żeby mieć dzieci, jego dzieci, miała wielkie nadzieje, czuła się młodą dziewczyną w zaraniu życia, dostatecznie doświadczoną, żeby doceniać swoje szczęście. Nic innego nie miało znaczenia i tylko dla niego zachowywała na zewnątrz jakiś umiar i jakieś formy przyzwoitości. Gdyby nie pewność, że tym go zrazi, zamieszkałaby z nim razem nazajutrz po śmierci pułkownika.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: