Rotor opuścił jednak Układ Słoneczny i stał się samodzielnym, odizolowanym od innych światem. Nie istniały na nim obecnie ani dni, ani miesiące czy lata w ziemskim sensie. Nocy od dnia nie oddzielała obecność Słońca. Osiedla oświetlano, sztucznie zaciemniano co dwanaście godzin. Zapalanie i gaszenie lamp odbywało się z denerwującą precyzją, nie poprzedzało go bowiem żadne stadium pośrednie, takie jak ziemski przedświt czy zmrok. Nie było takiej potrzeby. Dwunastogodzinny cykl dnia nocy dotyczył całego Osiedla, jednak w domach prywatnych włączano i wyłączano światło w dowolnych porach — według życzenia i zapotrzebowania mieszkańców. Doby liczono jednak w sposób osiedlowy, czyli ziemski. Nawet tutaj, w Kopule Erytro — pomimo istnienia naturalnego cyklu dnia i nocy (w zasadzie niewiele ludzi orientowało się, kiedy jest noc, a kiedy erytrojański dzień) — używano w oficjalnych kalkulacjach niezbyt odpowiedniej do okoliczności doby Osiedla, opartej na dobie ziemskiej (wspomnienie wspomnienia).

Tu i ówdzie dawały się słyszeć głosy, aby doba stała się jedynym miernikiem czasu. Insygna doskonale wiedziała, że Pitt był zwolennikiem systemu dziesiętnego, lecz nawet on wahał się przed powszechnym wprowadzeniem go w życie ze względu na konsekwencje polityczne.

Jednak prędzej czy później ktoś zdecyduje się na wprowadzenie zmian. Po co komu nieważne i niepotrzebne jednostki tygodni i miesięcy? Po co powszechnie ignorowane tradycyjne święta? Insygna, jako astronom, używała wyłącznie dób jako jedynych znaczących jednostek. Któregoś dnia stary kalendarz umrze i narodzi się nowy, przyszły, oparty na doskonalszych i powszechnie stosowanych metodach pomiaru czasu — Galaktyczny Kalendarz Standardowy.

Na razie jednak Insygna odliczała dni do Nowego Roku, arbitralnie ustalonego Nowego Roku. Na Ziemi Nowy Rok zaczynał się przynajmniej podczas przesilenia dnia z nocą: zimowego na północnej półkuli i letniego na południowej. Wiązało to się z obiegiem Ziemi wokół Słońca, o czym na Rotorze pamiętali tylko astronomowie.

Insygna była astronomem, jednak ten Nowy Rok oznaczał dla niej jedynie wyjście Marleny na powierzchnię Erytro. Siever Genarr wybrał tę datę jako w miarę wiarygodne wytłumaczenie zwłoki, zaakceptowanej przez Marlenę ze względu na wyimaginowany romans pomiędzy jej matką a Genarrem. Insygna zakończyła wędrówkę po odmętach własnej pamięci i stwierdziła, że Marlena stoi przed nią od jakiegoś czasu i przygląda się jej poważnie. Kiedy weszła do pokoju? Zrobiła to tak cicho, że Insygna pogrążona we własnych myślach nie usłyszała odgłosu kroków.

— Cześć, Marleno — powiedziała szeptem.

— Nie jesteś szczęśliwa, mamo — odrzekła poważnie Marlena.

— Nie trzeba mieć nadpercepcji, żeby to stwierdzić. Marleno. Czy ciągle jeszcze chcesz wyjść na powierzchnię?

— Tak. Absolutnie. Koniecznie.

— Ale dlaczego, dlaczego? Wyjaśnij mi to tak, abym mogła zrozumieć.

— Nie, ponieważ ty nie chcesz zrozumieć. Erytro mnie wzywa.

— Co cię wzywa?

— Erytro. Chce, żebym wyszła — ponurą zwykle twarz Marleny rozjaśnił blask szczęścia.

Insygna zareagowała natychmiast.

— Rozmawiając ze mną w ten sposób, dajesz mi powody do obaw o twoje zdrowie i zarażenie się tą… tą…

— Plagą? Nie, nie jestem zarażona. Wujek Siever zrobił mi właśnie kolejne badanie mózgu. Powiedziałam mu, że to nie jest konieczne, ale nalegał; powiedział, że wyniki są mu potrzebne do dokumentacji przed wyjściem. Ja jestem całkowicie normalna.

— Badania mózgu nie mogą stwierdzić wszystkiego — powiedziała oburzona Insygna.

— Obawy matki także nie — odpowiedziała Marlena, a potem dodała bardziej delikatnym głosem: — Mamo, proszę cię, wiem, że grasz na zwłokę, lecz ja nie mogę zgodzić się na dalsze opóźnienia. Wujek Siever dał mi słowo. Nawet, jeśli będzie deszcz, nawet, jeśli pogoda będzie zła, ja wychodzę. Poza tym o tej porze nie ma tu żadnych burz ani skoków temperatury. Mówiąc prawda, nigdy ich nie ma. To cudowny świat.

— Jest dziki… martwy. Żyją na nim tylko zarazki — powiedziała z obrzydzeniem Insygna.

— Lecz któregoś dnia powstanie na nim nowe życie, nasze życie — oczy Marleny zagubiły się w marzeniach. — Jestem tego pewna.

— Skafander E jest bardzo nieskomplikowany — powiedział Siever Genarr. — Nie jest przeznaczony do pracy w próżni. Nie jest także przeznaczony do nurkowania. Posiada hełm, zapas powietrza — które może być regenerowane pod ciśnieniem oraz termostat regulujący temperaturę wewnątrz skafandra. Jest absolutnie nieprzepuszczalny.

— Czy będzie na mnie pasował? — zapytała Marlena przyglądając się z niesmakiem grubej, pseudotekstylnej powłoce skafandra.

— Tak, z tym że musisz zapomnieć o modzie — odpowiedział Genarr mrużąc oczy. — Zaprojektowano go nie po to, by ładnie w nim wyglądać, lecz po to, by bezpiecznie pracować.

— Nie chcę wyglądać ładnie — powiedziała Marlena z lekkim zniecierpliwieniem — ale nie chcę też potykać się o własne nogawki, wujku Sieverze. Jeśli skafander utrudnia chodzenie, to jest nic nie warty.

— Skafander ma cię chronić — przerwała jej Insygna, przyglądająca się całej scenie z pobladłą twarzą i spierzchniętymi wargami. — I tylko to się liczy.

— Lecz nie musi być niewygodny, mamo, prawda? Jeśli przypadkiem będzie na mnie pasował, to nie znaczy, że przestanie mnie chronić.

— Myślę, że ten będzie dobry — powiedział Genarr. — To najlepszy, jaki udało nam się znaleźć. Mamy niestety same duże rozmiary — i zwracając się do Insygny dodał: — Nie używamy ich teraz zbyt często. Po pierwszym uderzeniu Plagi prowadziliśmy pewne badania, znamy więc całkiem nieźle okolice wokół Kopuły. Wyjeżdżając dalej, używamy zamkniętych pojazdów E.

— Szkoda, że teraz nie chcecie ich użyć.

— Nie — odpowiedziała Marlena zaniepokojona propozycją matki. — Byłam już w pojeździe. Teraz chcę chodzić, chcę czuć grunt pod nogami.

— Jesteś szalona — powiedziała Insygna z rezygnacją.

— Przestań wreszcie sugerować, że… — wybuchła nagle Marlena.

— Gdzie się podziała twoja percepcja? — nie dała jej dokończyć Insygna. — Nie mówiłam o Pladze. Miałam na myśli zwykłe szaleństwo, normalną głupotę. Ja także… Marleno, ty mnie również doprowadzasz do szaleństwa.

A potem zwróciła się do Sievera:

— Jeśli te skafandry są stare, to skąd masz pewność, że są szczelne?

— Stąd, że testowaliśmy je. Zapewniani cię, Eugenio, że skafandry są całkowicie sprawne. Pamiętaj, że ja także wychodzę i również będę ubrany w skafander.

Insygna wyraźnie szukała powodu do dalszych obiekcji.

— A przypuśćmy, że nagle będziecie musieli… — machnęła ręką z desperacją.

— Oddać mocz? O to ci chodzi? To da się załatwić, chociaż sprawa nie będzie prosta. Myślę jednak, że do tego nie dojdzie. Opróżniliśmy pęcherze i powinniśmy mieć spokój przez następne kilka godzin — przynajmniej teoretycznie. Poza tym nie wybieramy się daleko, tak że w nagłej potrzebie będziemy mogli wrócić do Kopuły. A teraz, Eugenio, musimy już iść. Warunki na zewnątrz są dobre — trzeba to wykorzystać. Pozwól Marleno, że pomogę ci zapiąć skafander.

— Nie wiem, z czego tak się cieszysz? — powiedziała ostro Eugenia.

— Jak to z czego? Z wyjścia. Mówiąc prawdę. Kopuła powoli staje się dla mnie więzieniem. Może gdyby nasi ludzie częściej wychodzili na zewnątrz, ich pobyt tutaj stałby się znośniejszy i zostawaliby dłużej.

— W porządku, Marleno, teraz tylko hełm. Doskonale.

— Chwileczkę, wujku Sieverze — Marlena zawahała się, a potem podeszła do Insygny wyciągając rękę w bufiastym

skafandrze. Insygna spoglądała na nią z rozpaczą.

— Mamo — zaczęła Marlena — proszę cię jeszcze raz, uspokój się. Kocham cię i nie wychodzę po to, by zrobić ci na złość, czy dla własnego widzimisię. Wychodzę, ponieważ wiem, że nic mi się nie stanie. Nie musisz się martwić. Założę się, że sama chciałabyś wskoczyć w skafander i wyjść ze mną, choćby po to, by mieć mnie na oku, ale naprawdę nie musisz tego robić.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: