Asam zmarszczył brwi.
– Swoją drogą ciekawe, skąd się dowiedziałeś o projekcie.
Kauasz oparł się plecami o zimną betonową ścianę.
– Jeden z ludzi Maradżiego pracował w Kairze jako goryl i pewnie od razu spostrzegł, że jest śledzony. Ogonem był agent izraelski, niejaki Toufik. Maradżi nie dysponuje żadnymi ludźmi do pracy w terenie, meldunek tego goryla dotarł do mnie. Zgarnąłem Toufika.
Asam skrzywił się z niesmakiem. To błąd pozwolić się śledzić. Jeszcze gorzej jest zwracać się do niewłaściwego departamentu o pomoc. To fatalne.
– Może dałoby się coś z tym zrobić, mój kuzynie.
Asam potarł nos dłonią ciężką od pierścieni.
– Mów dalej.
– Powiedz dyrektorowi o Toufiku. Wytłumacz mu, że Maradża mimo swych niewątpliwych talentów popełnia błędy w obsadzie kadrowej, ponieważ jest młody i niedoświadczony, zwłaszcza w porównaniu z takim człowiekiem, jak ty. Nalegaj, by powierzono ci nadzór nad personelem w Kattarze. Potem włącz do tej pracy kogoś lojalnego wobec nas.
Asam powoli skinął głową.
– Rozumiem.
Kauasz czuł już niemal smak sukcesu. Nachylił się do Asama.
– Dyrektor będzie ci wdzięczny za ujawnienie fuszerki w sprawie o najwyższym stopniu tajności. A ty będziesz mógł mieć oko na wszystko, cokolwiek zrobi Maradżi.
– To bardzo dobry plan – powiedział Asam. – Pomówię dziś z dyrektorem. Jestem ci wdzięczny, kuzynie.
Kauasz miał jeszcze coś w zanadrzu – to właśnie było najważniejsze i wyczekiwał najodpowiedniejszej chwili. Postanowił zaczekać jeszcze kilka minut. Wstał ze słowami:
– Czyż nie byłeś zawsze moim patronem? – Ramię przy ramieniu wyszli, zanurzając się w upał miasta.
– Postaram się znaleźć odpowiedniego człowieka jak najszybciej – powiedział Asam.
– A właśnie. – Kauasz niby to przypomniał sobie jakiś błahy szczegół. – Mam człowieka, który idealnie by się do tego nadawał. Jest inteligentny, pomysłowy i nadzwyczaj dyskretny, a poza tym to syn brata mojej nieboszczki żony.
Oczy Asama zwęziły się.
– No i oczywiście składałby meldunki tobie?
Kauasz zrobił minę pełną ubolewania.
– Jeśli domagam się zbyt wiele… – Rozłożył ręce w geście rezygnacji.
– Ależ nie – powiedział Asam. – Zawsze sobie pomagaliśmy.
Doszli do rogu, przy którym postanowili się rozstać. Kauasz hamował się wewnętrznie, by poczucie wygranej nie odbiło się na jego twarzy.
– Przyślę ci tego człowieka. Przekonasz się, że można na nim polegać bez reszty.
– Niech będzie – zgodził się Asam.
Pierre Borg znał Dicksteina od dwudziestu lat. Jeszcze w 1948 roku Borg był przekonany, że chłopak nie nadaje się na agenta, pomimo wyczynu ze statkiem załadowanym bronią. Chudy, blady, niesympatyczny niezgrabiasz. Nie pytając Borga o zdanie, postanowiono jednak wziąć Dicksteina na próbę. Borg natychmiast wyrwał się z opinią, że “ten dzieciuch”, choć może inaczej to wygląda, nie jest bystrzejszy od gówna. Poza tym Dickstein miał w sobie jakiś dziwny urok, którego Borg nie rozumiał. Niektóre kobiety z Mosadu szalały za nim. Ale inni, wśród nich także Borg, nie mieli pojęcia dlaczego. Dickstein nie wykazywał żadnego zainteresowania kobietami, jego dossier w rubryce “życie seksualne” informowało: brak.
Z biegiem lat jednak Dickstein dojrzał, nabrał wielu umiejętności i pewności działania, tak że Borg mógł na nim polegać bardziej niż na kimkolwiek innym. Fakt, gdyby Dickstein wykazywał się nieco większymi ambicjami osobistymi, mógłby mieć teraz stanowisko zajmowane przez Borga.
Mimo to Borg nie wyobrażał sobie, w jaki sposób Dickstein wypełni powierzone zadanie. Rezultatem debaty na temat broni nuklearnej okazał się jeden z tych kretyńskich kompromisów politycznych, które przekreślają pracę wszystkich ludzi w służbie państwowej. Zgodzono się na kradzież uranu pod warunkiem, że nikt się nie dowie, a przynajmniej nie będzie wiedział przez wiele lat, że złodziejem był Izrael. Borg wywalczył decyzję – osobiście opowiadał się za błyskawicznym numerem w stylu pirackim bez oglądania się na konsekwencje. W składzie rządu przeważył bardziej legalistyczny punkt widzenia. Ale w końcu to Borg i jego ludzie mają wprowadzić w czyn decyzje gabinetu.
Byli w Mosadzie ludzie, którzy mogliby wykonać zadanie równie dobrze jak Dickstein. Jednym z nich był Mike, szef od zadań specjalnych, drugim sam Borg. Nikomu jednak prócz Dicksteina Borg nie mógłby powiedzieć: oto problem, idź i rozwiąż go.
Dwaj mężczyźni spędzili dzień w domu należącym do Mosadu, w mieście Ramat Gan, niedaleko Tel-Awiwu. Sprawdzeni i zaufani pracownicy Mosadu przygotowywali kawę, podawali posiłki i patrolowali ogród z rewolwerami pod marynarką. Rano Dickstein zobaczył młodego fizyka z Instytutu Weizmanna w Rehovot. Naukowiec miał długie włosy i krawat w kwiaty. Cierpliwie i z wielką precyzją wyjaśniał chemiczne właściwości uranu, istotę radioaktywności i działanie stosu atomowego. Po obiedzie Dickstein rozmawiał z facetem z Dimony o kopalniach uranu, zakładach wzbogacania rudy, wykorzystywaniu paliwa, o jego przechowywaniu i transporcie, a także o zasadach bezpieczeństwa, Międzynarodowej Agencji do spraw Energii Atomowej, Komisji Energii Atomowej USA, Zarządzie do spraw Energii Atomowej Zjednoczonego Królestwa i o Euratomie.
Wieczorem Borg i Dickstein zjedli kolację razem. Borg musiał przestrzegać diety. Jak zwykle, do pieczeni jagnięcej z sałatką nie jadł chleba, wypił za to prawie całą butelkę czerwonego izraelskiego wina. Usprawiedliwiał to koniecznością uspokojenia nerwów, więc też nie mógł sobie pozwolić na ujawnianie niepokoju wobec Dicksteina.
Po obiedzie wręczył Dicksteinowi trzy klucze.
– W skrzynkach depozytowych w Londynie, Brukseli i Zurychu są książeczki oszczędnościowe na twoje nazwisko. Także paszporty, prawa jazdy, gotówka i broń. Jeśli będziesz chciał z nich korzystać, stare dokumenty zostawisz w skrzynce.
Dickstein skinął głową.
– Komu mam składać meldunki, tobie czy Mike’owi?
Borg pomyślał: i tak nie będziesz składał żadnych meldunków, sukinsynu.
– Mnie – powiedział. – Jeśli tylko będzie możliwe, dzwoń bezpośrednio do mnie i mów żargonem. Jeśli mnie nie złapiesz, kontaktuj się z ambasadą i umów spotkanie, posługując się szyfrem. Spróbuję cię odnaleźć bez względu na to, gdzie będziesz. Zaszyfrowane listy wysyłaj pocztą dyplomatyczną.
Dickstein przytaknął skwapliwie. Wszystko to były rutynowe działania. Borg wpatrywał się w niego, usiłując odczytać jego myśli. Co on czuje? Czy sądzi, że sobie poradzi? Czy ma jakieś pomysły? Czy jest naprawdę przekonany, że Izrael powinien mieć bombę? Nawet gdyby Borg o to zapytał, nie otrzymałby odpowiedzi.
– Chyba ustalono jakiś nieprzekraczalny termin? – zapytał Dickstein.
– Tak, ale nie wiemy jaki. – Borg zaczął wybierać cebulę z resztek sałatki. – Musimy mieć naszą bombę, zanim Egipcjanie będą mieli swoją. Co znaczy, że twój uran trzeba przepuścić przez reaktor, zanim egipski reaktor zacznie działać. Poza tym wszystko to chemia, a procesów chemicznych przyśpieszyć się nie da. Kto pierwszy zacznie, pierwszy skończy.
– Potrzebujemy agenta w Kattarze.
– Pracuję nad tym.
Dickstein skinął głową.
– I musimy mieć także odpowiedniego człowieka w Kairze.
O tym akurat Borg wolał nie rozmawiać.
– Do czego zmierzasz? Próbujesz wyciągać ode mnie informacje? – zapytał gniewnie.
– Po prostu głośno myślę.
Przez kilka minut panowała cisza. Borg chrupał cebulę. W końcu przerwał milczenie.
– Powiedziałem ci, czego oczekuję, ale tobie pozostawiam wszelkie decyzje dotyczące twojego działania.
– W porządku. – Dickstein wstał. – Chyba pójdę się położyć.
– Czy masz jakiś pomysł co do miejsca, w którym zaczniesz?
– Tak, mam. Dobranoc – powiedział Dickstein.