Na koszulę nocną włożyła brokatowy peniuar, pasek związała na podwójny węzeł i ruszyła do salonu.
Prowadził ją wspaniały aromat świeżo parzonej kawy. Otworzyła drzwi i stanęła w progu, nie wierząc własnym oczom. Przy stole zastała i mamę, i brata. Zwykle jadała śniadania w samotności.
Mimo wczesnej pory pani Vernier mogła się poszczycić nieskazitelnym wyglądem. Włosy miała zwinięte, jak zwykle, w artystyczny kok, policzki oraz szyję musnęła odrobiną pudru. Siedziała plecami do okna, lecz w bezlitosnym świetle poranka można się było dopatrzyć początków zmarszczek wokół oczu i ust. Leonie zauważyła, że mama włożyła nowy negliż, z różowego jedwabiu, przewiązany żółtą szarfą. Nie zdołała powstrzymać ciężkiego westchnienia. Kolejny podarunek od nadętego pana du Pont.
Im bardziej będzie szczodry, tym dłużej będziemy go musieli znosić.
Jednocześnie poczuła się winna. Dlatego pocałowała matkę w policzek z większym entuzjazmem niż zazwyczaj.
– Bon matin, maman – powiedziała i odwróciła się do brata.
Na ułamek sekundy zamarła bez ruchu. Oko miał spuchnięte do tego stopnia, że nie mógł go otworzyć, jedną rękę w bandażach, na szczęce ogromny, zielono-fioletowy siniak.
– Anatol! – krzyknęła. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo wpadł jej w słowo.
– Już mamie opowiadałem, co się wczoraj działo w operze – rzekł, przyszpilając siostrę wymownym spojrzeniem. – I jak nieszczęśliwie nawinąłem się komuś pod rękę.
Leonie zamrugała ze zdziwienia.
– Popatrzcie odezwała się Marguerite, stuknąwszy nieskazitelnym paznokciem w „Le Figaro". – Napisali o tych wypadkach w gazecie. Aż strach pomyśleć! Dobrze, że uszliście z życiem! Były ofiary w ludziach!
– Nie przejmuj się, mamo – uspokoił ją Anatol. – Wróciliśmy do domu w całości, a po siniakach wkrótce nie zostanie ani śladu. Doktor powiedział, że nic mi nie będzie.
Leonie otworzyła usta – i zaraz je zamknęła, zgaszona spojrzeniem brata.
Ponad sto osób aresztowano – podjęła Marguerite. – Rzucano petardy! Wojsko strzelało… Coś takiego! W Palais Garnier. Paryż staje się nie do wytrzymania. Nietolerancja i bezprawie! Nie do zniesienia!
Nie przesadzajmy zirytowała się Leonie. Mamo, ciebie tam nie było, nic ci się nie stało. Ja byłam i nic mi nie jest. Anatol… – przerwała i zmierzyła brata długim spojrzeniem…sam ci powiedział, że czuje się doskonale. Nie ma się czym przejmować.
Marguerite przywołała na twarz blady uśmiech.
– Pojęcia nie masz, dziecko, co przeżywa matka w takich chwilach.
– I całe szczęście – mruknęła dziewczyna pod nosem, sięgając po chleb. Posmarowała go obficie masłem i konfiturą morelową.
Czas jakiś jedli w milczeniu. Leonie bombardowała Anatola pytającymi spojrzeniami, a ten udawał, że niczego nie dostrzega.
W pewnej chwili zjawiła się pokojówka z pocztą na tacy. Postawiła ją na stole, obok pani domu.
– Jest coś dla mnie? – spytał Anatol.
– Nie, cheri. Nic, drogie dziecko.
Ze zdziwieniem wzięła w rękę grubą kremową kopertę. Uważnie obejrzała znaczek. Jej pierś zafalowała w szybszym oddechu.
– Wybaczcie mi – szepnęła, wstając od stołu, i wyszła, zanim dzieci zdążyły zareagować.
W chwili gdy za matką zamknęły się drzwi, Leonie gwałtownie obróciła się do brata.
– Chcę wiedzieć, co ci się przydarzyło! – wysyczała. – Mów. Teraz, już.
natychmiast, zanim mama wróci.
Anatol spokojnie odstawił filiżankę z kawą.
– Z przykrością przyznaję, że wyniknęła pewna różnica zdań pomiędzy mną a krupierem w Chez Frascati. Próbował mnie kantować, a ja się zorientowałem i popełniłem błąd, przedstawiając sprawę właścicielowi lokalu.
– No i…?
– No i – westchnął z ubolewaniem – krótko mówiąc, zostałem wyproszony z jaskini hazardu. Uszedłem nie dalej jak pięćset metrów, gdy napotkałem dwóch łotrów…
– Nasłanych przez klub?
– Tak przypuszczam.
Jakiś czas mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. Chyba nie powiedział wszystkiego.
– Mamy tam jakieś długi?
– Owszem, ale niewielkie. – Wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu. – Tak czy inaczej, doszedłem do wniosku, że dobrze byłoby się wynieść z miasta na jakiś czas. Póki sprawy nie przycichną.
Leonie wydłużyła się mina.
– Nie zostawiaj mnie. Zresztą dokąd byś miał pojechać?
Anatol wsparł łokcie na stole i pochylił się do siostry.
– Mam pewien pomysł, petite – rzekł ściszonym głosem ale będzie mi potrzebna twoja pomoc.
Jeszcze i pomoc! Przecież już myśl, że Anatol miałby wyjechać i zostawić ją samą w mieszkaniu z koszmarnym du Pontem, była nie do zniesienia. Nalała sobie drugą filiżankę kawy, wsypała trzy łyżeczki cukru. Anatol trącił ją w ramię.
– Pomożesz mi?
– Pomogę, oczywiście, pomogę, tylko…
Akurat w tej chwili wróciła Marguerite. W rękach nadal trzymała kremową kopertę, od której wyraźnie odcinały się pomalowane na różowo paznokcie.
Anatol usiadł prosto, dyskretnie dotknął warg palcem wskazującym.
Leonie spiekła raka.
– Cherie – odezwała się Marguerite, siadając przy stole – nie należy się tak czerwienić. To wręcz nieprzyzwoite. Wyglądasz jak jakaś ekspedientka.
– Przepraszam. Zmartwiłam się, czy… nie dostałaś jakichś złych wieści. Marguerite nie odpowiedziała, zamyślona wpatrywała się w kopertę.
– Od kogo ten list? – spytała w końcu dziewczyna. Matka wyglądała, jakby zapomniała o całym świecie.
– Mamo? – przyłączył się Anatol. – Podać ci coś? Źle się czujesz?
Wreszcie Marguerite podniosła na dzieci spojrzenie wielkich orzecho
wych oczu.
– Dziękuję ci, kochanie, nie trzeba. Jestem zaskoczona, to wszystko.
Leonie westchnęła ciężko.
– Od kogo ten list? – powtórzyła, wymawiając każde słowo z osobna,
jakby się zwracała do nierozgarniętego dziecka.
Pani domu nareszcie wzięła się w garść.
– Przyszedł z Domaine de la Cade – rzekła wolno. – Od waszej ciotki. Izoldy. Wdowie po moim przyrodnim bracie.
– Niemożliwe! – wyrwało się Leonie. – Przecież Jules umarł w styczniu. I dopiero teraz list?
– Odszedł, drogie dziecko, odszedł. Disparu. Umarł to wyrażenie pospolite. Ale rzeczywiście, fakty są faktami.
Leonie nie przejęła się burą.
– Dlaczego ciotka pisze tyle czasu po pogrzebie?
– Ach nie, nie, pisała wcześniej, tuż po jego odejściu… Zamilkła na chwilę. – Tak mi przykro, że stan zdrowia nie pozwolił mi zimą ruszyć w podróż…
Córka i matka rozumiały się bez słów. Marguerite nie pojechałaby do domu, w którym dorastała, do posiadłości pod Rennes-les-Bains, za żadne skarby świata. Niezależnie od stanu zdrowia czy innych okoliczności. Darzyli się z bratem żywą antypatią.
Leonie znała historię rodziny jedynie pobieżnie. Od Anatola dowiedziała się, że ojciec Marguerite, Guy Lascombe. ożenił się młodo i w pośpiechu. Pół roku później, po śmierci żony, która zmarła, wydając na świat Jules'a, oddał syna pod opiekę nianiek, a sam wrócił do Paryża. Płacił guwernantkom, dbał o wykształcenie potomka i utrzymywał rodzinną posiadłość, a gdy Jules osiągnął pełnoletność, wynaczył mu roczną pensję. Poza tym w ogóle go nie zauważał. Pod koniec życia dziadek Lascombe ożenit się po raz drugi, choć nadal był birbantem. Wysłał żonę z maleńką córeczką do Domaine de la Cade, pod opiekę,lules'a. gdzie odwiedzał je nieszczególnie często. Z wyrazu twarzy Marguerite, gdy od wielkiego dzwonu zdarzało jej się wspominać lata dzieciństwa, można się było domyślać, że delikatnie mówiąc, nie była w domu rodzinnym szczęśliwa.
Dziadek umarł… odszedł pewnej nocy na skutek wypadku powozu. O dziwo, była z nim wtedy żona, więc Marguerite została sierotą. Po odczytaniu ostatniej woli wyszło na jaw, że Guy Lascombe cały majątek przekazał Jules'owi. Nie zostawiając córce nawet złamanego sou. Marguerite natychmiast uciekła do Paryża, gdzie w lutym tysiąc osiemset sześćdziesiątego piątego poznała i poślubiła Leo Verniera. nieuleczalnego idealistę. Ponieważ Jules był gorącym zwolennikiem ancien regime, od tej chwili urwały się wszelkie kontakty między rodzeństwem.
– I co napisała? – spytała dziewczyna.
Marguerite opuściła wzrok na list, jakby nadal trudno jej było uwierzyć słowom, które w nim znalazła.
– Zaprosiła cię na wieś. Na miesiąc.
– Co takiego?! – Leonie wyrwała matce list z ręki. – Jak to?!
– Cherie, bardzo cię proszę…
Ale dziewczyna zapomniała o manierach.
– Czy ciotka wyjaśnia, skąd taki pomysł? 1 dlaczego akurat teraz? Anatol zapalił papierosa.
– Może chce nam wynagrodzić oschłość zmarłego męża?
– Możliwe – rzekła Marguerite choć w liście nie ma słowa o intencjach.
– Do takiej intencji mało kto by się przyznał na papierze – zauważył Anatol ze śmiechem.
Leonie buńczucznie założyła ręce na piersiach.
– Nie sposób sobie wyobrazić, żebym przyjęła zaproszenie od ciotki,
której nigdy nie byłam przedstawiona. Zwłaszcza na tak długą wizytę.
Szczerze mówiąc – zrobiła wojowniczą minę trudno mi sobie wyobrazić
coś gorszego niż zagrzebanie się na wsi z jakąś starszą damą. wspominają
cą stare dobre czasy.
– Ach, nic bardziej mylnego, dziecko rzekła Marguerite. – Izolda była dużo młodsza od męża… wydaje mi się. ze ma teraz około trzydziestu lat.
Na chwilę zapadła przy stole kompletna cisza.
– Tak czy inaczej, odrzucę zaproszenie oznajmiła w końcu Leonie. Marguerite przeniosła wzrok na syna. Anatolu, co radzisz?
– Nie zamierzam jechać podkreśliła Leonie.
Anatol uśmiechnął się szeroko.
– Daj spokój, petite, o co tu się dąsać? Nie chciałabyś pojechać w góry?
To prawdziwa gratka! Nie dalej jak tydzień temu opowiadałaś mi, że się nudzisz w mieście i bardzo ci potrzebny odpoczynek.
– Tak, ale… Leonie ze zdumienia nie mogła znaleźć słów. Zmiana otoczenia podniesiecie na duchu. A już poza wszystkim innym w Paryżu rzeczywiście trudno wytrzymać. Jednego dnia pada, jest mglisto i chłodno, a następnego przychodzą temperatury, których by się nie powstydziła algierska pustynia.