– Państwo wybaczą.

Du Pont wstał, zawsze uprzejmy, nawet jeśli zirytowany. Marguerite obróciła się i zobaczyła wysokiego dżentelmena o gęstych czarnych włosach i wysokim czole. Przyszpilił ją ostrym spojrzeniem bardzo niebieskich oczu.

– Tak, monsieur? odezwał się generał.

Nieznajomy, choć z pewnością napotkany po raz pierwszy, obudził w Marguerite jakieś nieokreślone skojarzenia. Byli w podobnym wieku.

Intruz miał na sobie ciemny wieczorowy garnitur, dyskretnie podkreślający nieskazitelną figurę i doskonalą kondycję. Szerokie bary, jak u człowieka przyzwyczajonego stawiać na swoim. Na palcu lewej dłoni złoty sygnet, który zapewne pomógłby określić jego tożsamość. W rękach mężczyzna trzymał jedwabny cylinder, białe rękawiczki oraz kaszmirowy szalik w tym samym kolorze, co sugerowało, że albo właśnie przyjechał albo wybierał się w drogę.

Spłonęła rumieńcem pod jego wzrokiem, który zdawał sieją rozbierać. Skóra paliła Marguerite. Kropelki potu zrosiły piersi, ukryte pod siatką koronek gorsetu.

– Panowie wybaczą – powiedziała, rzucając generałowi spojrzenie pełne niepokoju – ale czy…

Przybyły lekko schylił głowę w niemym geście przeprosin.

– Czy mogę?

Du Pont, udobruchany, zezwolił kiwnięciem ręki.

– Jestem znajomym pani syna – rzekł obcy, wyjmując z kamizelki wizytownik, a z niego zadrukowaną tekturkę. – Victor Constant, hrabia de Tourmaline.

Po chwili zawahania Marguerite przyjęła wizytówkę.

– Ogromnie przepraszam, że państwu przeszkodziłem, ale bardzo zależy mi na spotkaniu z Vernierem – podjął, przenosząc spojrzenie na generała. – Mam do niego szalenie istotną sprawę. Czas jakiś byłem na wsi, dopiero co wróciłem do miasta i miałem nadzieję zastać go w domu. Tymczasem… – Oszczędnym gestem rozłożył dłonie.

Marguerite znała wielu mężczyzn. Zawsze od razu wiedziała, jakie zachowanie będzie najkorzystniejsze. Pochlebstwo, potok słów, zauroczenie… Ale on…? Nie potrafiła go rozszyfrować. Spojrzała na wizytówkę. Anatol niewiele jej mówił o swoich sprawach, ale tak czy inaczej z pewnością nigdy nic wymieniał tak dystyngowanego nazwiska. Ani w kontekście przyjaciół, ani klientów.

– Czy wie pani, gdzie go znajdę?

Zadrżała leciutko. Z pożądania. I z lęku. Jedno i drugie jednakowo fascynujące. Jedno i drugie tak samo alarmujące. Nieznajomy zmrużył oczy, przeszywając jej duszę spojrzeniem na wylot, jakby potrafił czytać w myślach. Ledwo dostrzegalnie skłonił głowę.

– Niestety… powiedziała. Obawiam się, że nie. – Nie mało trudu kosztowało ją usunięcie z głosu najlżejszej niepewności. Może zostawi mu pan wizytówkę w biurze.

Tym razem Constant wyraźnie skłonił głowę.

– Tak właśnie zrobię. A znajdę je…?

– Na rue Montorgueil. Nic pamiętani numeru.

Hrabia nic spuszczał z niej wzroku.

– Doskonale odezwał się po chwili. Raz jeszcze przepraszam za najście. Będę wdzięczny, jeśli zechce pani przekazać synowi, że go szukam.

– Znienacka sięgnął po jej dłoń złożoną na kolanie i podniósł do ust.

Marguerite czuła przez cieniutką tkaninę rękawiczki nie tylko szorstki dotyk wąsów, ale i oddech nieznajomego. Zaskoczyła ją reakcja własnego ciała, całkowicie sprzeczna z życzeniem umysłu.

– A bientot, madame Vemier. – Do zobaczenia pani. – Mon generał.

Skłonił się oszczędnie i odszedł. Natychmiast zjawił się kelner, który napełnił kieliszki.

– Co za impertynencja! – wybuchnął du Pont. – Za kogo się ma ten szubrawiec?! Jak śmiał cię obrażać!

– Obraził mnie? – zdziwiła się Marguerite.

– Przewiercał cię wzrokiem!

– Doprawdy, nie zwróciłam uwagi. Całkiem nieciekawy osobnik – łagodziła. Nie chciała dopuścić do sceny. – Proszę, nie wracajmy do sprawy.

– Czy ty go znasz? – Du Pont nagle zrobił się podejrzliwy.

– Nie. nie znam – odparła spokojnie.

– Skąd on miał moje nazwisko? – zastanawiał się generał, ciągle nieufny.

– Może widział twoją fotografię w gazetach. Jesteś taki skromny, nawet nie wiesz, jaką sławą się cieszysz.

Wyraźnie się odprężył. Pochlebstwo zrobiło swoje. Czas skończyć ze sprawą na dobre. Marguerite ujęła wizytówkę za róg i przytknęła do płomienia świecy. Po krótkiej chwili kartonik zapłonął żywym ogniem.

– W imię Boga, co też ty wyprawiasz!

Marguerite obrzuciła towarzysza spojrzeniem spod długich rzęs, po czym przeniosła wzrok na dogasający papier.

– Nie ma o czym mówić – rzekła, otrzepując palce nad popielniczką.

Jakby go nie było. Jeżeli hrabia jest osobą, z którą mój syn będzie sobie

życzył robić interesy, właściwym miejscem dla tego pana jest biuro Anato

la między godziną dziesiątą a piątą.

Georges pokiwał głową z zadowoleniem. Błysk podejrzliwości w jego oczach zgasł.

– I naprawdę nie wiesz, gdzie się twój syn podziewa?

– Ależ wiem, wiem – oznajmiła z porozumiewawczym uśmiechem, jakby dopuszczała generała do spisku. – Ale ostrożności nigdy za wiele. Lepiej powiedzieć za mało niż za dużo. – Nie miała nic przeciwko, żeby ją uważał za kobietę dyskretną i godną zaufania. Pan du Pont znów pokiwał głową.

– Racja, święta racja.

Anatol zabrał Leonie do opery, na premierę najnowszego dzieła Wagnera.

Wszystko to pruska propaganda – burknął Georges. – Powinno się tego zabronić.

– Po przedstawieniu wybiorą się na kolację.

Na pewno do którejś z tych tak zwanych artystycznych jadłodajni, jak Le Cafe przy Place Blanche! Siedzą tam wszyscy, upchnięci jak śledzie w beczce! zabębnił palcami po stole. Jak się nazywa to drugie miejsce… na Boulevard Rochechouart? Stanowczo powinni je zamknąć…

– Le Chat Noir – podsunęła Marguerite.

– Same lenie i darmozjady! – oznajmił Georges, zapalając się do nowego tematu. – Pacnie taki kilka plamek na płótnie i nazywa to sztuką! Zresztą cóż to za zajęcie dla mężczyzny! Ot, choćby ten bezczelny młodzik z waszego domu, cały ten Debussy…! Same nieroby i próżniaki! Dobre lanie by ich nauczyło…!

– Kochanie, Achille jest kompozytorem – sprzeciwiła się Marguerite.

– Wszystko to pasożyty! Wiecznie niezadowoleni. A ten tylko wali w klawisze, dzień i noc. Ojciec powinien mu przetrzepać siedzenie! Może by mu przybyło trochę rozumu w głowie!

Marguerite skryła uśmiech. Ponieważ Achille był w tym samym wieku co Anatol, takie środki dyscyplinujące wydawały się nieco spóźnione. Zresztą madame Debussy miała ciężką rękę i dzieci swego czasu doskonale wiedziały, co znaczy matczyny gniew, więc najwyraźniej metody wychowawcze, zalecane przez generała, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

– Doskonały szampan – powiedziała, zmieniając temat. Sięgnęła po dłoń towarzysza i lekko wbiła paznokcie w miękkie wnętrze. – Jesteś taki mądry. – Okrasiła słowa uśmiechem. – Zamówisz mi coś do jedzenia? Nabrałam apetytu.

ROZDZIAŁ 5

Leonie i Anatol zostali wprowadzeni do prywatnej sali na pierwszym piętrze Le Bar Romain, gdzie okna wychodziły na ulicę.

Dziewczyna zwróciła bratu surdut, po czym w niedużej łazience, przyległej do salki, odświeżyła się i poprawiła fryzurę. Przypięła brzeg sukni, dzięki czemu wyglądał dość przyzwoicie, choć bez szycia się nie obejdzie, rzecz jasna.

Przyjrzała się odbiciu w lustrze, nachylając zwierciadło ku sobie. Skórę miała błyszczącą, po galopadzie przez Paryż puder zniknął bez śladu, szmaragdowe oczy płonęły w blasku świec. Teraz, gdy niebezpieczeństwo minęło, widziała minione zdarzenia całkiem wyraźnie, a przy tym w jasnych barwach. Zapomniała o nienawiści na twarzach mężczyzn, o panice, o strachu.

Anatol zamówił dwa kieliszki madery, potem czerwone wino do kolacji złożonej z kotletów jagnięcych i tłuczonych ziemniaków ze śmietaną.

– Na deser weźmiemy duszoną gruszkę, jeśli jeszcze będziesz głodna rzekł, zwalniając kelnera.

W czasie jedzenia Leonie opowiedziała bratu, co się działo do momentu, gdy ją wybawił z opresji.

– Interesujący ludzie ci abonnes – zauważył Anatol. Twierdzą, że na francuskiej ziemi powinna rozbrzmiewać wyłącznie francuska muzyka. W tysiąc osiemset sześćdziesiątym doprowadzili do zdjęcia ze sceny „Tannhausera". – Wzruszył lekko ramionami. – A przecież jest tajemnicą poliszynela, że muzyka ich nie obchodzi ani trochę.

– Wobec tego dlaczego wzniecają niepokoje?

– To czysty szowinizm. – Odsunął krzesło od stołu, wyciągnął szczupłe nogi i z kieszeni kamizelki wyjął papierosa. Nie wydaje mi się. żeby Paryż znów zaprosił Wagnera. Przynajmniej teraz.

Leonie pogrążyła się w myślach. Dlaczego Achille podarował ci bilety? Przecież sam uwielbia Wagnera. Uwielbiał sprostował Anatol, stukając papierosem o srebrną pokrywkę. – To już czas przeszły. Zapalił zapałkę. Ostatnio Achille stwierdził, że Wagner jest jedną wielką pomyłką. Pięknym zachodem słońca, pomyłkowo wziętym za prześliczny brzask. – Z drwiącym półuśmiechem stuknął dłonią w czoło. – O, przepraszam: Claude-Achille. Jak mogłem zapomnieć…!

I tak rozmowa zeszła na wspólnego znajomego. Debussy. zdolny pianista i kompozytor, mieszkał wraz z rodzicami i rodzeństwem w tym samym budynku co rodzina Vernier, przy rue de Berlin. Był en fant terrible paryskiego konserwatorium, a równocześnie jego największą nadzieją. Tymczasem w kręgu przyjaciół skomplikowane życie uczuciowe młodego człowieka zapewniało mu znacznie większą sławę niż rosnąca reputacja zawodowa. Aktualną faworytą była dwudziestoczteroletnia Gabrielle Dupont.

– Tym razem sprawa wygląda poważnie – oznajmił Anatol. – Gaby ro

zumie, że najważniejsza jest dla niego muzyka, więc może wytrwa jakiś

czas u jego boku. I toleruje jego wtorkowe wizyty w salonie u mistrza Mal-

larmego. A jemu to potrzebne, zwłaszcza przy ciągłych skargach akade

mii, gdzie nikt nie rozumie jego geniuszu. Są za starzy i za głupi.

Leonie uniosła brwi.

– Mnie się wydaje, że Achille sam jest sobie winien. Nie dba o przyjaźnie i szybko się rozstaje z tymi, którzy potrafiliby mu pomóc. A jeszcze na dodatek ma cięty język, często niepotrzebnie rani ludzi. Musisz przyznać, że bywa grubiański, niegrzeczny, czasem trudno z nim wytrzymać.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: