– Może bym tam pojechał i rozejrzał się na miejscu?
– No, to rozumiem! Mój urlop prawie się kończy. W pierwszych dniach maja muszę wracać do Moskwy. Przyjedź zaraz po majowych obchodach i rozkręcimy interes. Ty mi pomożesz z rosyjską gramatyką, a ja ci pokażę Moskwę. A jeżeli naprawdę zdecydujesz się robić interesy w Sojuzie, nie zaszkodzi ci mieć wpływowego przyjaciela w cytadeli kapitalizmu. Wróciwszy do swego pokoju, Ross zdjął krawat, spodnie, zrzucił buty i stanął przed lustrem. Spoglądały na niego puste oczy i twarz bez wyrazu. Co by powiedziała babcia Aleksandra, pomyślał, gdyby się dowiedziała, że jej wnuk Amerykanin zamierza handlować z bolszewikami? Ale przecież bolszewików już nie ma. Wszystkie gazety i telewizja powtarzają, że zimna wojna się skończyła, że Gorbaczow zmienia wszystko na lepsze. Rosjanie stają się takimi samymi normalnymi ludźmi jak my, Willie tam mieszka, a to bardzo dobrze. Wszystko stoi otworem. Aż go ścisnęło w kroczu na myśl o tym, jak cudowne są tam kobiety. I z tą myślą zasnął.
Do czasu przybycia do Moskwy Ross zorientował się, że Harding mocno nie doceniał atrakcyjności interesów ze Związkiem Radzieckim. Rozmowy z amerykańskimi antykwariuszami, czy to w Chicago, czy w Nowym Jorku, przekonały go, jak wielkiej wartości nabrały obecnie rosyjskie starocie. Zresztą nie tylko starocie – Amerykanie jak szaleni kupowali radzieckie pasy oficerskie, zegarki, wódkę, kawior i nawet radzieckie podkoszulki z różnymi napisami. A co dopiero Chagalla! Popyt jednakże mocno przewyższał podaż – w nadmiarze były tylko szkatułki – podróbki wyrobów z Palechu lub Mstery, turystyczna tandeta. Jeżeli Rossowi uda się sprowadzić prawdziwe antyki – to co jak co, ale nabywcy się znajdą.
Taki sam entuzjazm we wszystkim, co dotyczyło Związku Radzieckiego, podzielali amerykańscy przedsiębiorcy. Przedstawiciel firmy produkującej mydło zapewnił Rossa, że jego mocodawców bardzo interesuje proponowana przezeń transakcja. Przede wszystkim, podkreślił, należy zapewnić sobie mocne gwarancje ze strony Rosjan, a potem można się zwrócić do chicagowskiego banku – i żadnych problemów. Więcej – firma produkująca mydło sama jest gotowa pożyczyć Rossowi pieniądze na jeszcze dogodniejszych warunkach!
W tej sytuacji Ross nie potrafił już nie myśleć o wspaniałych ikonach i cudownych kobietach, które wydają poetyczne jęki, przywierając do niego, Paula, swymi niedającymi się opisać kształtami. Myślał też o tym, jak napęcznieje jego konto bankowe w Chicago. W tym, że właśnie na niego, Rossa, powinny się posypać te rosyjskie dobrodziejstwa, widział palec boży. Bądź co bądź życie rządzi się jakąś logiką – nie bez powodu uczył się rosyjskiego, co kiedyś jego otoczenie uważało za zupełny nonsens. Nie bez powodu ojciec nalegałby Paul ukończył szkołę biznesu. Na pozór jedno z drugim nie miało nic wspólnego, a tu proszę! Wszystko świetnie się złożyło. Gdyby nie jego zdolności językowe i żyłka do interesów, nie mógłby wykorzystać tego szczęśliwego zbiegu okoliczności. A poza tym, czyż to nie jemu, wnukowi rosyjskich emigrantów, los powierzył zawiezienie amerykańskiego mydła do cierpiącej ojczyzny przodków, która uznała swój historyczny błąd i teraz zmienia się od wewnątrz. Może nawet, marzył Paul, uda mu się zobaczyć samego Gorbaczowa.
W Moskwie wszystko układało się jak najlepiej. Na lotnisku powitali go dwaj młodzi ludzie i ładna, choć nie pierwszej młodości kobieta. Ross nie musiał stać w kolejce ani dźwigać walizek – bardzo szybko znalazł się w hotelu, w którym przed epoką głasnosti zatrzymywali się tylko przedstawiciele nomenklatury partyjnej. Teraz w tych imponujących wnętrzach mieszkali ważni zagraniczni goście. Ross wziął kąpiel, i chociaż woda wydawała się nieco żółtawa, było jej pod dostatkiem. Frotowym ręcznikiem miało się ochotę wycierać ciało bez końca; było nawet mydło – chociaż tak dziwnego kawałka mydła Ross nie widział nigdy w życiu.
Po kąpieli, zmęczony, czując lekki zawrót głowy po długim locie, położył się – i obudził go dzwonek telefonu.
– Halo?
– Cześć, Paul. Tu Willie. Witam cię na ziemi twoich przodków. Dobrze, że przyjechałeś. Chcesz coś zjeść?
– Willie! Skąd dzwonisz? Nie sądziłem, że się tak szybko objawisz. – W pokoju było ciemno i Ross był z lekka zdezorientowany.
– Jestem w holu. Coś ty myślał, że pozwolimy ci łazić po Moskwie samotnie? Natychmiast przystępujemy do rzeczy. Już tu na ciebie czekają – dziennikarze, intelektualiści. Pojedziemy do mojego przyjaciela.
– Myślałem, że najpierw spotkamy się z twoim znajomym z tej spółki. Nie zapominaj, że przyjechałem w interesach.
– Nie bój nic. Moskwa to miasto otwarte. Pojedziemy wszyscy razem. Tak się załatwia interesy w Rosji. Ubieraj się, czekam na ciebie.
Ross wysiadł z windy i znalazł się w przepięknym westybulu, który oszołomił go wspaniałymi kryształowymi kandelabrami, ciemnoczerwonymi gobelinami na ścianach i starymi skórzanymi meblami. I zaraz dostrzegł Willie’ego, który trzymał pod ręce dwie śliczne blondynki. Harding rozpływał się z zachwytu, a kobiety wyglądały, jakby dopiero co zeszły ze stronic żurnalu mody: wspaniałe włosy, ciemnoniebieskie oczy, zmysłowe usta.
– To jest Paul Ross. Paul, poznaj Nataszę i Irinę. Ściskając dłonie Nataszy i Iriny, Paul gorączkowo próbował zgadnąć, z którą z tych poetycznych istot sypia Willie. Na widok kuszących bioder obu blondynek seksualna fantazja Paula przerwała wszelkie tamy.
– Miło cię widzieć, Willie. Bardzo mi się tu u was podoba.
W samochodzie Ross, ku swemu zadowoleniu, znalazł się koło Iriny, Natasza zaś usiadła na przednim siedzeniu obok Willie’ego.
– You speak Russian a little? – spytała Irina i Paul, spojrzawszy w jej bezdenne oczy, wyszeptał: – Yes – po czym już po rosyjsku dodał: – Ucząc się rosyjskiego, myślałem, że przyda mi się jedynie do czytania starych książek. Nigdy nie przypuszczałem, że będę miał okazję rozmawiać w tym języku z piękną kobietą w Moskwie.
I w momencie, gdy wymawiał te słowa, pomyślał: dziwne – po angielsku nigdy by się nie zdobył na takie wyznanie w pierwszym dniu znajomości z kobietą. Tak, po rosyjsku, a w dodatku w towarzystwie Iriny, wszystko wydawało się łatwe i przyjemne.
Irina uśmiechnęła się radośnie, przysunęła się bliżej Paula i powiedziała:
– Ta nauka nie poszła na marne. Willie, nic nie mówiłeś, że twój przyjaciel jest taki czarujący. Spodziewałam się grubego kapitalisty z cygarem w zębach.
Samochód Willie’ego jechał moskiewskimi ulicami, a Ross znowu pomyślał, jak dobrze mu w kraju przodków, gdzie kobiety jeszcze nie zamieniły się w mężczyzn, gdzie interesy można łączyć z przyjemnością i gdzie ma się uczucie nieustannego przeżywania przygody.
Niestety, była to jedyna scena, którą potem mógł sobie wyraźnie przypomnieć. Całą resztę stanowiły kawałeczki, fragmenty, wrażenia, które nie chciały ułożyć się w sensowną całość. Najlepiej pamiętał imprezy, na których były dziewczynki i jeszcze raz dziewczynki, i gdzie on, Paul, śpiewał sprośne piosenki w języku, który, jak sądził, był tylko językiem wzniosłej poezji. Jego pobyt w Moskwie stanowił jeden ciąg nieustających popijaw – to w jednym mieszkaniu, to w drugim. Nigdy nie przypuszczał, że potrafi wypić taką ilość płynów – nie mówiąc już o napojach alkoholowych. Prócz tego przypominał sobie mętnie jakichś intelektualistów, z którymi zapoznawał go Willie, ale wśród tych intelektualistów nie wiadomo skąd pojawiały się Cyganki, z którymi tańczył i które wydawały się dziwnie podobne do Żydówek.
Oczywiście nie zapomniał, że transakcja została zawarta: miał przywieźć jeden lub dwa kontenery mydła do Odessy, i to jak najszybciej. Jednak szczegóły transakcji dziwnie się rozpływały w jego pamięci. Pamiętał, na przykład, że rozmawiał z jakimś najwyraźniej ważnym człowiekiem w staromodnie urządzonym salonie o ścianach obwieszonych ikonami. Człowiek ten był potwornie tęgi, fałdy tłuszczu wręcz wypychały mu jedwabną koszulę, zdecydowanie za ciasną. Wszystko, co miał na sobie – zegarek, krawat, buty – było pochodzenia zagranicznego, niesamowicie drogie, ale nieco staromodne. Paul pamiętał też, że ten gość mówił z jakimś dziwnym akcentem, i po rosyjsku, i po angielsku, ale nie mógł sobie przypomnieć ani słowa z rozmowy.