– Poproszę o kluczyk.
– Nie mam.
– A gdzie jest, do diabła? – rzucił już mniej uprzejmie Spine.
– Zostawiłem go u stryjka – odpowiedział Pete z przepraszającym uśmiechem. – Nie przewidziałem, że będzie panu potrzebny.
– Nazwisko i adres! A jeśli skłamiesz, już jest po tobie.
– Sierżant Mat Wilson. Posterunek policji w Rocky Beach, Longside Drive 1236 – wyrecytował Pete.
– Kasujemy gnojka? – zapytał wyższy bandzior.
– Jeszcze nie teraz – powiedział Spine. – Dam mu szansę.
– Wręczył Pete'owi długopis i kartkę. – Pisz do stryja, żeby wydał klucz okazicielowi.
– Przydałaby się wolna ręka.
Na znak Spine'a wyższy rozciął taśmę i poluzował pasek. Gdy Pete skończył pisać, znów go związano i oklejono.
– Bierz mój wóz i jedź tam – powiedział Spine do niższego.
– Jeśli coś pójdzie nie tak, dzwoń z komórki.
– Zanim zdechniesz, obejrzysz własne flaki – przyrzekł Pete'owi wyższy, celując mu w brzuch szpicem rzeźnickiego noża.
Pete miał pewność, że nie są to obiecanki-cacanki. Jego jedyną nadzieją było to, że Mat Wilson, policjant zaprzyjaźniony z Trzema Detektywami, po przeczytaniu dziwnego listu od Pete'a: Stryjku! Wydaj okazicielowi kluczyk, który u ciebie zostawiłem. Pozdrowienia dla Jupe'a i Boba. Twój Pete Crenshaw – nabierze podejrzeń i zatrzyma doręczyciela oraz przekaże wiadomość Jupiterowi. Czy właśnie tak będzie? A jeśli nie?
Pete nie miał najmniejszej ochoty na oglądanie swoich wnętrzności.
Para drabów wepchnęła go do ciemni. W zamku zgrzytnął klucz. W mdłym czerwonawym świetle nieosłoniętej żarówki Pete'owi zaczęły się jawić jakieś złowieszcze cienie, dobiegać szepty i szelesty. Chyba się bał. Z minuty na minutę bardziej. Nie musiał ukrywać tego przed sobą.
Żałował, że nie posłuchał Jupe'a i nie wziął Boba jako obstawy. On, zawsze taki ostrożny.
Bob przelatywał palcami po klawiaturze komputera, usiłując przeniknąć do bazy danych koncernu “Stock Industries”. Kiedy dotarł tam w końcu, złamawszy kombinację szyfrową, dowiedział się jedynie, że program BŁĘKITNA DOLI NA realizuje konsorcjum utworzone przez GRUPĘ KAPITAŁOWĄ. O samej GRUPIE KAPITAŁOWEJ nie było żadnych informacji.
– Gdzieś muszą być – powiedział Jupe.
– Tylko gdzie? – mruknął Bob.
– To, że ich nie ma, też daje do myślenia – zauważył Jupe. – Ale nam potrzebne są konkrety. Spróbuj znaleźć bank, w którym “Stock Industries” ma swoje konto.
To nie było trudne. Koncern Waltersa współpracował z First National Banking System.
– Spróbuj tam wejść – poradził Jupiter.
Bob rozpoczął procedurę od samego początku. Kiedy dotarł do bazy danych First National, był już spocony jak myszka, a czekało go najtrudniejsze: włamanie do wykazu klientów, strzeżonego przez zapory kodów słownych i liczbowych. Przemyślny sposób, opracowany przez Boba a polegający na wprzęgnięciu komputera w tworzenie i przymierzanie kombinacji słowno-cyfrowych, zdał w końcu egzamin. Padały kolejne zapory. Wreszcie monitor wyświetlił listę klientów banku i programy przez niego finansowane.
Bob zapytał o “Błękitną Dolinę”. Taki program w wykazie nie figurował. Nie było również “Budowy elektrowni”. Program objawił się dopiero po wprowadzeniu hasła “Inwestycja termojądrowa”.
Inwestorów było kilkunastu, ale tylko drobnych – po dwa, trzy procent udziału. Na pierwszym miejscu, jako główny udziałowiec przedsięwzięcia, figurował koncern “Stock Industries”: siedemdziesiąt pięć procent udziałów i wielka suma zainwestowana w przedsięwzięcie, zwłaszcza na wykup gruntów w Błękitnej Dolinie.
– No to jesteśmy w domu – stwierdził Jupe. – Poszukaj wśród inwestorów koncernu prasowego “Los Angeles Sun”.
Bob popracował przy klawiaturze, przeleciał wykaz od góry do dołu.
– Nie figuruje – powiedział. – Nie ma nawet konta w First National.
– W takim razie głównym i jedynym przeciwnikiem Morgana jest sam John Walters. Nie ma poważnej grupy kapitałowej, a Walters tylko udaje życzliwego pośrednika. Zrób wydruk “Inwestycji termojądrowej”.
Po paru minutach z drukarki wypłynął spis inwestorów z ich udziałami. Tereny wykupione w Błękitnej Dolinie miały stanowić wyłączną własność “Stock Industries”.
Jupiter w zadumie skubał dolną wargę. Krąg podejrzanych zawęził się do dwóch osób. Pierwszą był John Walters. Drugą… mąż jego siostry, Martin Morgan. Byłby to majstersztyk: toczyć bój z “grupą nacisku”, w ostatniej chwili oczyścić się z pomówień i triumfalnie wygrać wybory, a potem zapomnieć o przyrzeczeniach danych wyborcom i pozwolić “Stock Industries” na dewastację Błękitnej Doliny.
Efektowna i logiczna hipoteza. Poparta założeniem, że w rodzinie takie sprawy załatwia się po cichu: Martin Morgan nie musi mieć udziałów w przedsięwzięciu, łapówek się nie rejestruje, ze szwagrem można nie spisywać nawet sekretnej umowy.
Morgan musiałby być wspaniałym aktorem. A dlaczego by nie? Posłużenie się Trzema Detektywami dla oczyszczenia się z zarzutów to doskonały pomysł.
Rozum dyktował Jupiterowi, że jest na właściwym tropie.
Intuicja naszeptywała, że Martin Morgan to porządny człowiek.
A bo to można wiedzieć, do czego są zdolni politycy? Zawsze wyglądają na porządnych ludzi, kochających swój naród i pragnących mu służyć. Później okazuje się, i to dość często, że najbardziej kochają siebie, a naród powinien usługiwać im. Są wyjątki. Intuicja naszeptywała, że należy do nich Morgan. Ale mogła się mylić.
Skubanie dolnej wargi przerwał Jupe'owi Bob, przypominając, że Pete się spóźnia. Miał tu być godzinę temu albo zadzwonić z redakcji “Los Angeles Sun”, że jest tam ze Spine'em, gotowym przyznać się do fałszerstwa.
Jupe zadzwonił do Pete'a na komórkę. Operator poinformował, że abonent jest poza zasięgiem sieci lub ma wyłączony aparat, i zaproponował pocztę głosową.
– To dziwne – mruknął Bob. – Pete nie wyłączyłby komórki. I nie może być daleko. Chyba że w telefonie wyczerpała się bateria.
– Wykluczone – powiedział Jupe. – Wczoraj wieczorem je ładowaliśmy.
– Pertraktacje ze Spine'em mogą się przeciągać – wyraził przypuszczenie Bob. – Pete nie odbiera telefonu albo go wyłączył.
– Hm… – sapnął powątpiewająco Jupiter.
W tym momencie zadzwonił w przyczepie zwykły telefon. Jupe szybko sięgnął po słuchawkę. Poznał głos sierżanta Wilsona.
– Jupiter Jones? Mam dla was zagadkę do rozwiązania. Dziesięć punktów za objaśnienie, jaki stopień pokrewieństwa łączy mnie z Pete'em Crenshawem. Właśnie dostałem od niego liścik, w którym tytułuje mnie stryjkiem i prosi, żeby wydać doręczycielowi listu jakiś klucz.
– Gdzie jest ten doręczyciel?! – wykrzyknął Jupe.
– Czeka w dyżurce – powiedział Mat Wilson. – Myśli, że poszedłem po ten klucz. Dzwonię z sąsiedniego pokoju.
– “Stryj” to sygnał, że z Pete'em dzieje się coś złego – powiedział szybko Jupe. – Proszę zatrzymać doręczyciela.
– Zaczekaj przy telefonie. – Jupe usłyszał kroki: oddalające się, potem zbliżające, a następnie zdenerwowany głos sierżanta: – Facet uciekł!